Zrobiłem to, co uznałem za słuszne – historia o zdradzie, rodzinnych sekretach i cenie odwagi

Zrobiłem to, co uznałem za słuszne. Tak tłumaczę sobie tamtą noc, choć wiem, że nigdy nie zapomnę krzyku mojej żony i spojrzenia mojego syna. Wszystko zaczęło się od telefonu, który rozdzwonił się o drugiej w nocy. „Tata! Mama zemdlała!” – głos mojej córki, Julki, był przerażony i roztrzęsiony. Zerwałem się z łóżka, potykając o własne nogi, bo przecież jeszcze godzinę temu kłóciliśmy się z żoną o pieniądze i o to, że nie potrafię być dla nich wsparciem.

Wpadłem do kuchni, gdzie na podłodze leżała moja żona, Ewa. Julka płakała, a mój syn, Bartek, stał w kącie jak sparaliżowany. „Dzwoń po karetkę!” – wrzasnąłem, ale nikt się nie ruszał. Sam sięgnąłem po telefon. Ręce mi drżały. W głowie miałem mętlik – czy to przez stres ostatnich miesięcy? Pracowałem po nocach jako kierowca Ubera, żeby spłacić kredyt po tym, jak straciłem pracę w fabryce. Ewa miała dość mojej nieobecności i wiecznych kłopotów.

Karetka przyjechała szybko. Zabrali Ewę do szpitala. Zostałem z dziećmi w pustym mieszkaniu na blokowisku w Gdańsku. Bartek miał do mnie pretensje: „Gdybyś był w domu częściej, mama by się tak nie zamartwiała!” – krzyczał, a ja nie miałem siły się bronić. Julka tuliła się do mnie i powtarzała: „Tato, nie zostawiaj nas”.

W szpitalu lekarz powiedział mi prosto: „Żona jest przemęczona i zestresowana. Potrzebuje spokoju. Może pan powinien przemyśleć swoje priorytety?” Wyszedłem na korytarz i zadzwoniłem do matki Ewy – teściowej, pani Haliny. Zawsze była wobec mnie surowa i nieprzychylna.

– To przez ciebie ona tak wygląda! – usłyszałem w słuchawce. – Nigdy nie byłeś dla niej wsparciem. Zawsze tylko twoje sprawy były ważne!

– Pani Halino, ja naprawdę robię co mogę… – zacząłem tłumaczyć się jak dziecko.

– Gdybyś był prawdziwym mężczyzną, nie musiałabym teraz jechać przez pół Polski ratować własną córkę!

Rozłączyła się bez słowa pożegnania. Poczułem się jak śmieć.

Wróciłem do domu nad ranem. Bartek siedział przy komputerze i grał w gry, udając że mnie nie widzi. Julka spała na kanapie z mokrymi od łez policzkami. Usiadłem w kuchni i patrzyłem na rachunki rozrzucone po stole. Przypomniałem sobie rozmowę z Ewą sprzed tygodnia:

– Może powinniśmy sprzedać samochód? – zaproponowała cicho.
– I czym będę jeździł do pracy? – odburknąłem.
– Może czas pomyśleć o nas, a nie tylko o sobie… – odpowiedziała z wyrzutem.

Wtedy nie chciałem jej słuchać. Teraz miałem ochotę wyć z bezsilności.

Następnego dnia teściowa zjawiła się w naszym mieszkaniu z walizką i miną generała przed bitwą.

– Zabieram dzieci do siebie na wieś. Ty zajmij się sobą i swoim życiem – oznajmiła bez cienia współczucia.

Bartek spojrzał na mnie z nienawiścią:
– Widzisz? Nawet babcia uważa, że jesteś do niczego!

Julka płakała i prosiła:
– Tato, pojedź z nami…

Ale wiedziałem, że nie mogę zostawić Ewy samej w szpitalu. Musiałem być blisko niej, choćby tylko po to, żeby codziennie przynosić jej czyste ubrania i słuchać lekarzy. Teściowa zabrała dzieci i wyszła trzaskając drzwiami.

Zostałem sam w pustym mieszkaniu. Przez kolejne dni żyłem jak automat – praca, szpital, dom. Ewa powoli dochodziła do siebie, ale między nami narastał mur milczenia. Pewnego wieczoru usiadła na łóżku i powiedziała:

– Michał… ja już nie mam siły walczyć o naszą rodzinę sama.
– Przecież robię wszystko dla was! – wybuchnąłem.
– Robisz wszystko dla siebie! Nie widzisz nas! Nie widzisz mnie!

Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Wyszedłem bez słowa.

Po tygodniu zadzwoniła do mnie Julka:
– Tato… Bartek uciekł z domu babci. Nie możemy go znaleźć!

Serce mi stanęło. Wsiadłem w samochód i pojechałem na wieś pod Malborkiem. Teściowa była blada jak ściana.
– To twoja wina! On nigdy cię nie obchodził!

Przeszukiwaliśmy okoliczne pola i lasy całą noc. W końcu znalazłem Bartka na przystanku autobusowym.
– Chciałem wrócić do domu… Chciałem być z tobą… – powiedział cicho.

Przytuliłem go mocno.
– Synu… przepraszam cię za wszystko.

Wróciliśmy razem do Gdańska. Ewa była już w domu po wypisie ze szpitala. Przez kilka dni żyliśmy razem pod jednym dachem, ale każdy osobno – jak obcy ludzie.

Pewnego dnia Ewa zebrała nas wszystkich w salonie:
– Musimy podjąć decyzję. Albo próbujemy naprawić naszą rodzinę razem… albo każdy idzie swoją drogą.

Bartek spojrzał na mnie błagalnie:
– Tato… proszę cię…

Julka płakała cicho.

Wtedy zrobiłem coś, czego nikt się po mnie nie spodziewał. Zadzwoniłem do szefa Ubera i powiedziałem:
– Odchodzę z pracy. Muszę ratować rodzinę.

Oddałem samochód do komisu i spłaciłem część kredytu. Zacząłem szukać pracy na miejscu – byle być bliżej domu. Przez kilka miesięcy żyliśmy bardzo skromnie – sprzedaliśmy telewizor, ograniczyliśmy wydatki do minimum. Ale byliśmy razem.

Teściowa długo nie mogła mi wybaczyć tego wszystkiego, co się stało. Ale pewnego dnia przyszła do nas z ciastem i powiedziała:
– Może jednak jesteś lepszym ojcem niż myślałam…

Ewa zaczęła mi ufać na nowo. Bartek wrócił do szkoły bez lęku przed kolegami, a Julka znów się uśmiechała.

Czasem jednak budzę się w nocy zlany potem i pytam sam siebie: czy naprawdę zrobiłem to, co uznałem za słuszne? Czy można naprawić wszystko tylko dlatego, że w końcu się ocknąłeś?

A wy… czy wybralibyście rodzinę kosztem własnych ambicji? Czy można odzyskać zaufanie tych, których najbardziej zawiedliśmy?