„Zniszczyłaś naszą rodzinę!” – historia matki, która nie chciała oddać swojego domu

„Zniszczyłaś naszą rodzinę!” – te słowa mojej córki, wykrzyczane z rozpaczą i gniewem, wciąż dźwięczą mi w uszach. Stała w moim przedpokoju, z oczami pełnymi łez, a ja czułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Nazywam się Irena Nowicka i nigdy nie przypuszczałam, że własne dziecko obarczy mnie winą za rozpad swojego małżeństwa.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Moja córka, Agnieszka, była zawsze ambitna, uparta i marzyła o życiu lepszym niż moje. Wyszła za mąż za Pawła – chłopaka z sąsiedniego bloku, który wydawał się być jej bratnią duszą. Byli młodzi, zakochani i pełni planów. Pamiętam dzień ich ślubu – biały kościół na Pradze, skromna sala weselna w remizie strażackiej pod Warszawą, a ja z mężem, Zbyszkiem, liczyliśmy każdy grosz, żeby dać im godny start. Agnieszka chciała wielkiego wesela, ale nie było nas stać na takie luksusy. „Mamo, wszyscy tak robią! Nie chcę być gorsza!” – płakała. Zbigniew był twardy: „Nie będziemy zaciągać długów na jeden wieczór”. Ostatecznie wesele było skromne, ale pełne miłości.

Po ślubie młodzi zamieszkali w wynajętej kawalerce na Bródnie. Pomagaliśmy im finansowo, ile mogliśmy – trochę na czynsz, trochę na meble z OLX. Agnieszka narzekała: „Mamo, tu się nie da żyć! Sąsiedzi piją pod drzwiami, wszędzie wilgoć!”. Proponowałam: „Możecie wrócić do nas, mamy przecież dwa pokoje wolne”. Ale ona tylko przewracała oczami: „Nie po to wychodziłam za mąż, żeby wracać do mamy!”.

Wszystko zmieniło się, gdy zaszła w ciążę. Paweł dostał lepszą pracę w logistyce, ale zarobki nadal nie pozwalały im na własne mieszkanie. Wtedy pojawił się pomysł kredytu hipotecznego. „Mamo, bank nam da, tylko musimy mieć wkład własny. Może mogłabyś sprzedać swoje mieszkanie i zamienić się z nami? Ty byś poszła na wieś do babci, a my byśmy tu zostali”.

Zamarłam. To mieszkanie to całe moje życie – odziedziczone po rodzicach, wyremontowane własnymi rękami po powodzi w 1997 roku. Tu przeżyłam śmierć ojca i narodziny Agnieszki. „Córeczko… Ja nie dam rady żyć na wsi. Tu mam lekarza, sąsiadów… To mój dom”.

Agnieszka wybuchła płaczem: „Zawsze myślisz tylko o sobie! Paweł powiedział, że jego matka oddałaby wszystko dla niego!”.

Przez kilka tygodni nie odzywała się do mnie. W końcu zadzwoniła: „Dostaliśmy kredyt na blok na Targówku. Ale będzie ciężko…”. Pomogłam im jak mogłam – dałam oszczędności na remont łazienki i kupiłam łóżeczko dla wnuczki, Julki.

Wydawało się, że wszystko zaczyna się układać. Ale kredyt okazał się kulą u nogi. Paweł coraz częściej zostawał po godzinach w pracy, Agnieszka zamknięta z dzieckiem w czterech ścianach popadała w depresję. Przychodziła do mnie coraz częściej – najpierw po radę, potem po pieniądze.

Pewnego dnia zadzwoniła wieczorem:
– Mamo… Paweł mnie zdradza.
– Skąd wiesz?
– Znalazłam wiadomości do jakiejś Karoliny… On mówi, że to nic takiego.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Chciałam ją przytulić i ochronić przed całym światem, ale ona była już dorosła. Zbigniew próbował rozmawiać z Pawłem: „Chłopie, ogarnij się! Masz rodzinę!”. Paweł tylko wzruszył ramionami: „Niech pani córka przestanie mnie kontrolować!”.

Kiedy Julka miała dwa lata, Agnieszka wróciła do mnie z walizką i dzieckiem na ręku. Była cieniem samej siebie.
– Mamo… Rozwodzimy się. Nie mam dokąd pójść.

Przygarnęłam je bez słowa wyrzutu. Przez kilka miesięcy mieszkałyśmy razem – ja, Agnieszka i mała Julka. Każdego dnia widziałam jak córka gaśnie – nie spała po nocach, płakała w poduszkę.

Któregoś ranka usiadłyśmy przy stole z kawą.
– Mamo… Gdybyś wtedy oddała nam mieszkanie… Może Paweł by został? Może byśmy się nie kłócili o pieniądze? Może Julka miałaby ojca?

Poczułam jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
– Agnieszko… Nie możesz mnie obwiniać za swoje decyzje.
– Ale ty zawsze byłaś taka uparta! Wszystko musiało być po twojemu!
– Chciałam cię chronić! Sama wiem jak to jest walczyć o każdy grosz!
– A ja chciałam mieć normalną rodzinę!

Wybiegła z kuchni trzaskając drzwiami. Julka patrzyła na mnie wielkimi oczami.

Od tamtej pory nasze relacje są napięte jak struna. Pomagam jej finansowo ile mogę – płacę za przedszkole Julki, kupuję ubrania. Ale między nami jest mur.

Zbigniew próbuje łagodzić sytuację:
– Irena, ona jest młoda. Musi sama zrozumieć.
– Ale ja nie chcę być jej wrogiem! Chciałam dobrze!

Czasem dzwoni do mnie matka Pawła:
– Pani Ireno, Agnieszka powinna była bardziej dbać o męża…
– A może Paweł powinien był bardziej dbać o rodzinę?

Każdy ma swoją wersję prawdy.

Ostatnio Agnieszka zaczęła spotykać się z kimś nowym – Michałem, samotnym ojcem z dwójką dzieci. Boję się o nią – czy znów nie rzuci się w coś bez zastanowienia? Próbuję rozmawiać:
– Córeczko… Może najpierw zadbaj o siebie?
– Mamo! Nie pouczaj mnie!

Czuję się bezsilna. Z jednej strony chcę ją chronić przed błędami młodości, z drugiej wiem, że musi sama przeżyć swoje życie.

Czasem siadam wieczorem przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o tym wszystkim co przeszłyśmy – o radościach i porażkach. Czy powinnam była oddać jej mieszkanie? Czy wtedy byłaby szczęśliwsza? Czy matka powinna zawsze poświęcać siebie dla dziecka?

A może każda z nas musi nauczyć się żyć ze swoimi wyborami?

Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między własnym szczęściem a dobrem dziecka? Czy można być dobrą matką nie rezygnując z siebie?