Zdrada w cieniu szklarni: Jak jeden podstęp prawie rozbił dwie rodziny

Wpadłam do kuchni, jeszcze w szlafroku, kiedy usłyszałam rozpaczliwe pukanie do drzwi. Zanim zdążyłam sięgnąć po filiżankę kawy, już wiedziałam, że coś się stało. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Elżbietę – moją sąsiadkę z naprzeciwka. Miała rozmazany makijaż, włosy w nieładzie i ręce trzęsły jej się tak, że ledwo utrzymała torebkę.

– Wszystko przepadło! – wykrztusiła przez łzy. – Ktoś w nocy zniszczył moją szklarnię! Wszystkie sadzonki, pomidory, ogórki… wszystko na marne!

Przytuliłam ją odruchowo, choć w głowie już miałam gonitwę myśli. Elżbieta była zawsze dumna ze swojej szklarni. To był jej azyl i sposób na dorobienie do skromnej pensji nauczycielki. Jej mąż, Andrzej, od miesięcy nie mógł znaleźć pracy i coraz częściej zaglądał do kieliszka. Ich córka, Zosia, chodziła do liceum i marzyła o studiach w Warszawie. Wiedziałam, że te plony były dla nich ważne.

– Spokojnie, Elu – powiedziałam cicho. – Może to tylko dzieciaki? Może wiatr? Zobaczymy razem.

Ale ona tylko kręciła głową i płakała coraz głośniej.

– To nie był wiatr! – krzyknęła. – Ktoś to zrobił specjalnie! Widziałam ślady butów…

Wtedy do kuchni wszedł mój mąż, Krzysiek. Spojrzał na nas zaspanymi oczami.

– Co się dzieje?

– Szklarnia Elżbiety… ktoś ją zdemolował – wyjaśniłam.

Krzysiek od razu się ożywił. Był złotą rączką, zawsze gotów pomóc każdemu w potrzebie. Ale ja już wtedy czułam dziwny niepokój. Bo Elżbieta od kilku miesięcy była u nas niemal codziennie – pożyczała cukier, prosiła o pomoc przy komputerze, a czasem po prostu siadała przy stole i patrzyła na Krzyśka z tym swoim spojrzeniem pełnym podziwu.

Nie byłam zazdrosna. Przynajmniej tak sobie powtarzałam. Ale kiedyś przyłapałam ją na tym, jak poprawiała włosy przed naszym lustrem w przedpokoju i szeptała coś pod nosem. Zbyłam to śmiechem, ale teraz…

Kiedy poszliśmy obejrzeć szklarnie, serce mi zamarło. Szkło rozbite w drobny mak, sadzonki powyrywane z ziemi, ziemia rozkopana jak po dzikach. Elżbieta klęczała na trawie i płakała tak żałośnie, że nawet Krzysiek był poruszony.

– Pomogę ci to naprawić – powiedział stanowczo. – Mam trochę szyb w garażu, a ziemię się przekopie na nowo.

Elżbieta spojrzała na niego z wdzięcznością i… czymś jeszcze. Widziałam ten błysk w jej oczach.

Wieczorem nie mogłam zasnąć. Krzysiek był zajęty naprawą szklarni przez kilka godzin. Wrócił zmęczony, ale zadowolony.

– Wiesz co? – powiedział, siadając obok mnie na kanapie. – Elżbieta to silna kobieta. Ale Andrzej powinien jej bardziej pomagać.

– Andrzej pije – rzuciłam sucho.

– No właśnie…

Zamilkliśmy. Wiedziałam, że Krzysiek zawsze miał słabość do kobiet w potrzebie. Był dobrym człowiekiem, ale czasem naiwnym.

Następnego dnia Elżbieta przyszła z ciastem i kawą. Usiadła przy stole i zaczęła opowiadać o swoim dzieciństwie na wsi, o tym jak jej ojciec zawsze powtarzał: „Nie ufaj nikomu poza rodziną”.

– A ty? Ufasz Krzyśkowi? – zapytała nagle.

Zaskoczyła mnie tym pytaniem.

– Oczywiście – odpowiedziałam bez wahania.

– To dobrze… Bo ja już nikomu nie ufam – powiedziała cicho i spuściła wzrok.

Wtedy zadzwonił telefon. To była moja siostra, Marta.

– Słuchaj, Justyna… Słyszałam plotki na mieście. Podobno ktoś widział Elżbietę późno w nocy pod własną szklarnią… Sama tam chodziła z jakimś facetem. Może to nie był przypadek?

Zamarłam.

Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Andrzejem. Zastałam go na ławce przed blokiem, z butelką piwa w ręku.

– Andrzej… Co się dzieje u was w domu?

Spojrzał na mnie zmęczonymi oczami.

– Ela mnie nienawidzi – powiedział cicho. – Odkąd straciłem pracę… Ona tylko patrzy na twojego Krzyśka. Myślisz, że nie widzę?

Zrobiło mi się go żal.

– Może powinniście porozmawiać? – zaproponowałam.

– Ona już ze mną nie rozmawia. Tylko płacze albo krzyczy…

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Przez kolejne dni Elżbieta coraz częściej pojawiała się u nas pod pretekstem drobiazgów: a to śrubokręt potrzebny do naprawy kranu, a to kawa się skończyła… Krzysiek był coraz bardziej zaangażowany w pomoc przy szklarni. Ja czułam się coraz bardziej odsunięta.

Pewnej nocy obudziły mnie szepty pod oknem. Wyjrzałam przez firankę i zobaczyłam Elżbietę rozmawiającą z kimś przy furtce. Był to Jarek – miejscowy chłopak znany z drobnych kradzieży i awantur. Następnego dnia Jarek chwalił się w sklepie, że „zarobił parę groszy za robotę u sąsiadki”.

Wszystko zaczęło układać mi się w całość.

Postanowiłam działać. Zaprosiłam Elżbietę na herbatę i zaczęłam rozmowę od innej strony.

– Ela… Powiedz mi szczerze: dlaczego tak bardzo zależało ci na tej szklarni?

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– To była moja jedyna szansa na zarobek…

– A może chciałaś czegoś więcej? Może chciałaś pokazać Andrzejowi, że sobie poradzisz bez niego? Albo… może chciałaś być bliżej mojego męża?

Zbladła.

– Co ty insynuujesz?

– Nic nie insynuuję. Po prostu pytam.

Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami.

Wieczorem Krzysiek wrócił wcześniej niż zwykle.

– Justyna… Muszę ci coś powiedzieć – zaczął niepewnie.

Serce mi stanęło.

– Ela próbowała mnie pocałować dzisiaj w szklarni – powiedział cicho. – Odepchnąłem ją i powiedziałem jasno, że kocham tylko ciebie. Ale ona… ona jest zagubiona.

Poczułam ulgę i gniew jednocześnie.

Następnego dnia cała wieś huczała od plotek. Jarek rozpowiedział wszystkim o nocnej „robocie” u Elżbiety. Andrzej przyszedł do mnie wieczorem z kwiatami dla żony i łzami w oczach.

– Chcę spróbować jeszcze raz – powiedział mi cicho. – Pomóż mi ją odzyskać…

Porozmawiałam z Elżbietą szczerze jak nigdy wcześniej.

– Ela… Każdy może się pogubić. Ale czy naprawdę chcesz budować swoje szczęście na cudzym nieszczęściu?

Płakałyśmy razem przez godzinę.

Dziś szklarnia stoi odbudowana – wspólnymi siłami całej naszej ulicy. Andrzej znalazł pracę jako kierowca autobusu miejskiego i przestał pić. Zosia dostała się na wymarzone studia dzięki stypendium od miasta za wolontariat przy odbudowie szklarni.

A ja? Każdego ranka patrzę na Krzyśka i wiem, że przeszliśmy przez próbę ognia. Czy można wybaczyć intrygę sąsiadki? Czy można zaufać komuś drugi raz po takim dramacie?

Czasem zastanawiam się: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla rodziny? I czy naprawdę znamy tych, którzy mieszkają tuż za ścianą?