Zawsze będziesz przy mnie… nawet jeśli odejdziesz
– Nie wracaj dziś do domu – usłyszałam w słuchawce głos mojej matki. Był zimny, stanowczy, nieznoszący sprzeciwu. Stałam na klatce schodowej, z siatką zakupów w ręku, a serce waliło mi jak młotem. – Dlaczego? – zapytałam, choć przeczuwałam odpowiedź. – Twój mąż był tu z tą swoją. Widziałam ich przez okno. Nie chcę go więcej widzieć pod moim dachem. Ani jej.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Ludzie mijali mnie na schodach, ktoś pchnął drzwi wejściowe, a ja stałam jak wryta. Mój świat rozpadł się na kawałki.
Mam na imię Elżbieta. Mam 38 lat i jeszcze niedawno byłam przekonana, że wiem, czym jest szczęście. Miałam dom na warszawskim Tarchominie, męża – Andrzeja, który pracował jako kierownik w hurtowni budowlanej, i córkę Zosię, naszą dumę i radość. Byliśmy zwyczajną rodziną: kredyt na mieszkanie, wakacje nad Bałtykiem, kłótnie o drobiazgi i wspólne niedziele przy rosole.
Wszystko zaczęło się sypać kilka miesięcy temu. Andrzej coraz częściej wracał późno z pracy, tłumaczył się nadgodzinami albo spotkaniami z klientami. Zosia dorastała, zamykała się w swoim pokoju, a ja czułam się coraz bardziej samotna. Próbowałam ratować naszą codzienność: piekłam jego ulubione ciasta, kupowałam nowe zasłony do salonu, organizowałam rodzinne wyjścia do kina. Ale on był coraz dalej.
Pewnego wieczoru usiadłam naprzeciwko niego przy stole i zapytałam wprost:
– Andrzej, czy ty mnie jeszcze kochasz?
Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby wyrwała go z głębokiego snu.
– Co za pytanie? Oczywiście, że tak – odpowiedział mechanicznie.
Ale już wtedy wiedziałam, że kłamie.
Prawda wyszła na jaw szybciej, niż się spodziewałam. Moja matka zobaczyła go z inną kobietą – młodą brunetką w czerwonym płaszczu – jak wychodzili razem z naszej klatki. Nie próbował się nawet tłumaczyć. Po prostu spakował walizkę i wyszedł.
Zostałam sama z Zosią i z pytaniami bez odpowiedzi. Przez pierwsze tygodnie nie mogłam spać. Chodziłam po mieszkaniu nocą, zaglądałam do szafek, szukałam śladów jego obecności: zapachu wody kolońskiej, niedopitej kawy w kubku. Zosia zamknęła się jeszcze bardziej. Przestała jeść śniadania, nie chciała rozmawiać.
Któregoś dnia usłyszałam jej płacz przez drzwi łazienki.
– Zosiu, otwórz…
– Zostaw mnie! – krzyknęła. – To twoja wina! Gdybyś była inna, tata by nie odszedł!
Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Próbowałam tłumaczyć, że to nie tak, że dorośli czasem popełniają błędy… Ale ona nie chciała słuchać.
Matka przyjeżdżała codziennie z obiadem i radami:
– Musisz być silna dla dziecka! Nie możesz się rozklejać!
Ale ja nie byłam silna. W pracy udawałam przed koleżankami, że wszystko jest w porządku. W domu płakałam do poduszki.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra – Marta. Zawsze była tą lepszą: szczęśliwe małżeństwo, dwójka dzieci, dom pod Warszawą.
– Elka, musisz się ogarnąć – powiedziała bez ogródek. – Przyjedź do nas na weekend, odpoczniesz.
Pojechałam. Siedziałam przy stole z jej mężem i dziećmi, patrzyłam na ich normalność i czułam się jak intruz. W nocy podsłuchałam ich rozmowę:
– Marta, ona sobie nie radzi… Może powinna pójść do psychologa?
– Wiem… Ale ona nigdy nie prosi o pomoc.
Wróciłam do domu jeszcze bardziej przybita.
Najgorzej było w święta. Pierwszy raz od lat spędzałyśmy je tylko we dwie z Zosią. Wigilia była cicha i smutna. Zosia patrzyła w okno i pytała:
– Myślisz, że tata zadzwoni?
Nie zadzwonił.
Po Nowym Roku Andrzej przysłał SMS-a: „Chcę widywać Zosię”.
Zgodziłam się niechętnie. Bałam się jej reakcji.
Pierwsze spotkanie było sztywne i niezręczne. Zosia milczała przez całą godzinę.
Po powrocie rzuciła plecakiem o ścianę:
– On już nas nie chce! Ma nową rodzinę!
Przytuliłam ją mocno i obie płakałyśmy długo.
Wiosną zaczęły się problemy finansowe. Kredyt nie poczeka na lepsze czasy – rata rosła wraz ze stopami procentowymi. W pracy zaproponowali mi pół etatu zamiast całego.
– Elżbieta, musimy ciąć koszty…
Zgodziłam się ze łzami w oczach.
Matka powtarzała:
– Sprzedaj mieszkanie! Przeprowadź się do nas!
Ale nie chciałam wracać do dzieciństwa i jej wiecznych pretensji.
Siostra proponowała pożyczkę:
– Oddasz kiedyś…
Nie chciałam być nikomu dłużna.
Zaczęły się kłótnie z Andrzejem o alimenty:
– Nie mam tyle pieniędzy! – krzyczał przez telefon.
– To znajdź drugą pracę! Ja też muszę sobie radzić!
W końcu poszliśmy do sądu. Siedziałam na korytarzu obok niego i czułam tylko pustkę.
Zosia zaczęła sprawiać problemy w szkole: wagary, jedynki z matematyki, pyskówki do nauczycieli. Wezwano mnie na rozmowę do pedagoga:
– Pani córka potrzebuje wsparcia psychologicznego…
Czułam się jak najgorsza matka świata.
Któregoś dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Zosię siedzącą na parapecie z nogami zwisającymi za okno.
– Co ty robisz?!
– Nic… Chciałam tylko zobaczyć świat z góry…
Serce mi stanęło. Przytuliłam ją mocno i długo nie puszczałam.
Wtedy postanowiłam: muszę coś zmienić. Dla niej i dla siebie.
Zapisałam nas obie na terapię rodzinną w poradni przy ul. Dzielnej.
Na pierwszym spotkaniu terapeutka zapytała:
– Czego pani najbardziej żałuje?
Odpowiedziałam bez namysłu:
– Że pozwoliłam mu odejść bez walki…
Ale czy naprawdę chciałam walczyć o człowieka, który mnie zdradził?
Terapia była trudna. Musiałam zmierzyć się z własnym gniewem i żalem do Andrzeja, do matki za jej chłód, do siostry za jej idealne życie…
Zosia powoli zaczynała mówić o swoich uczuciach:
– Boję się, że już nigdy nie będziemy rodziną…
Obie płakałyśmy często podczas tych spotkań.
Minął rok od odejścia Andrzeja. Nauczyłyśmy się żyć we dwie: gotować razem obiady (choć Zosia narzekała na moje kotlety), chodzić na spacery po lesie Bielańskim, oglądać filmy pod kocem w niedzielne wieczory.
Któregoś dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam – stał Andrzej z bukietem tulipanów.
– Mogę wejść?
Wpuściłam go niechętnie.
Usiadł przy stole i spuścił głowę:
– Popełniłem błąd… Tamta kobieta mnie zostawiła… Chciałem wrócić…
Patrzyłam na niego długo w milczeniu.
– Elżbieta…
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – powiedziałam cicho.
Zosia weszła do kuchni i spojrzała na ojca:
– Dlaczego nas zostawiłeś?
Andrzej rozpłakał się pierwszy raz odkąd go znałam.
Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Może kiedyś mu wybaczę? Może już nigdy nie będziemy rodziną taką jak dawniej? Ale wiem jedno: przeszłość zawsze zostaje z nami – nawet jeśli próbujemy ją zostawić za drzwiami.
Czy można nauczyć się ufać na nowo? Czy wy też musieliście kiedyś budować swoje życie od początku?