Zaradny spryciarz – historia o tym, jak łatwo można wszystko stracić
Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi i krzyku ojca: „Wynoś się! Nie chcę cię więcej widzieć pod tym dachem!”. Stałem na klatce schodowej z plecakiem, w którym miałem tylko kilka ubrań i telefon bez ładowarki. Miałem wtedy siedemnaście lat i byłem przekonany, że świat się na mnie uwziął. Nazywam się Kamil Wysocki i przez długi czas myślałem, że jestem zaradnym spryciarzem, który zawsze sobie poradzi. Ale życie szybko pokazało mi, jak bardzo się myliłem.
Ojciec był policjantem, matka nauczycielką biologii w liceum na Ochocie. Zawsze wymagali ode mnie więcej niż od mojej młodszej siostry, Julki. Kiedy zginęły pieniądze z portfela ojca – cała wypłata, którą miał przeznaczyć na ratę kredytu – podejrzenie padło oczywiście na mnie. „Zawsze kombinujesz, Kamil! Myślisz, że nie widzę, jak wracasz późno do domu? Z kim się zadajesz?!” – wrzeszczał ojciec, a matka płakała w kuchni. Julka patrzyła na mnie z przerażeniem i nie odezwała się ani słowem.
Próbowałem tłumaczyć: „Przysięgam, nie wziąłem tych pieniędzy! Może zostawiłeś je w pracy?”. Ale nikt mnie nie słuchał. Ojciec był nieugięty. „Masz godzinę. Wynoś się.”
Tamtej nocy spałem na ławce w parku Skaryszewskim. Było zimno, a ja czułem się jak śmieć. Przez kilka dni tułałem się po mieście, aż zadzwonił do mnie Kuba – kolega z klasy, którego matka prowadziła bar mleczny na Grochowie. „Stary, możesz u nas przenocować, ale tylko jedną noc. Mama się boi, że coś przeskrobałeś.”
W barze poznałem ludzi z zupełnie innego świata – bezdomnych, drobnych złodziejaszków, dziewczyny uciekające z domów. Jeden z nich, Mirek, nauczył mnie kilku sztuczek: jak spać w autobusie nocnym bez płacenia za bilet, jak wyciągnąć bułkę z Biedronki tak, żeby nikt nie zauważył. „Musisz być sprytny, Kamilu. W tym kraju nikt ci nic za darmo nie da” – powtarzał.
Miałem żal do rodziców. Próbowałem do nich dzwonić, pisałem SMS-y do Julki. Bez odpowiedzi. Po miesiącu dowiedziałem się od znajomej sąsiadki, pani Haliny, że ojciec powiedział wszystkim w bloku, iż uciekłem z domu po kradzieży i nie mam po co wracać.
Zacząłem pracować na czarno – najpierw na budowie u pana Zdzicha w Ursusie („Nie pytam o papiery, chłopcze. Ale jak coś zginie – lepiej żebyś zniknął pierwszy”), potem jako pomocnik w kebabie przy Dworcu Centralnym. Tam poznałem Olę – dziewczynę z Pragi Północ, która uciekła od ojczyma alkoholika. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia.
Ola była moją pierwszą prawdziwą rodziną poza domem. Wynajęliśmy razem pokój w starej kamienicy przy Targowej. Było ciężko – czasem nie mieliśmy na czynsz ani na jedzenie. Ale byliśmy razem i to dawało mi siłę.
Pewnego dnia Ola wróciła zapłakana: „Kamil… jestem w ciąży”. Przestraszyłem się jak nigdy wcześniej. Miałem dziewiętnaście lat i zero perspektyw. Próbowałem znaleźć lepszą pracę – nawet poszedłem do urzędu pracy na Grochowie, ale bez meldunku i wykształcenia nikt nie chciał ze mną rozmawiać.
Wtedy popełniłem największy błąd mojego życia. Mirek zaproponował mi „łatwy zarobek” – wynoszenie elektroniki ze sklepu RTV na Woli. „Tylko raz, Kamilu. Dostaniesz pięć stów na rękę.” Byłem zdesperowany. Zgodziłem się.
Oczywiście nas złapali. Policja przyjechała szybciej niż się spodziewałem. Siedziałem na komisariacie i patrzyłem w oczy własnego ojca – bo to on prowadził przesłuchanie. „Nie wierzę… Syn złodziejem…” – powiedział cicho i wyszedł bez słowa.
Dostałem wyrok w zawieszeniu i zakaz zbliżania się do sklepu przez dwa lata. Ola nie wytrzymała presji – poroniła kilka tygodni później i wyprowadziła się do matki do Radomia. Zostałem sam.
Przez kolejne miesiące żyłem jak cień człowieka. Pracowałem dorywczo jako kurier rowerowy, spałem kątem u znajomych lub w pustostanach na Woli. Czasem widywałem Julkę na przystanku tramwajowym – udawała, że mnie nie zna.
W końcu postanowiłem wrócić pod dom rodziców i spróbować jeszcze raz porozmawiać. Stałem pod klatką przez godzinę, aż wyszła matka z zakupami.
– Mamo…
– Kamil? Co ty tu robisz?
– Chciałem… przeprosić. Za wszystko.
– Twój ojciec nie chce cię widzieć.
– A ty?
– Ja… Ja już nie wiem, co mam myśleć…
Podała mi reklamówkę z jedzeniem i powiedziała: „Nie wracaj tu więcej”.
Minęły dwa lata. Dziś mam dwadzieścia jeden lat i wynajmuję kawalerkę na Bielanach z dwoma współlokatorami. Pracuję legalnie jako magazynier w hurtowni spożywczej. Nie mam kontaktu z rodziną – tylko czasem dostaję SMS-a od Julki: „Uważaj na siebie”.
Często zastanawiam się, czy gdybym wtedy nie dał się sprowokować ojcu… Gdybym umiał lepiej rozmawiać… Może dziś miałbym dom, rodzinę, może Ola byłaby ze mną? Czy człowiek naprawdę zasługuje na drugą szansę? Czy potrafilibyście wybaczyć komuś takiemu jak ja?