Zaczęłam Żyć po 60-tce: Moje Drugie Imię to Odwaga
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Nie, nie moich – drzwi do pokoju mojego męża, które zamknął z hukiem, kiedy po raz pierwszy od trzydziestu lat powiedziałam mu, że mam dość. Stałam wtedy w kuchni, z rękami mokrymi od zmywania naczyń, a w sercu czułam coś, czego nie czułam od dawna: gniew.
– Elka, znowu ziemniaki niedosolone – burknął przez uchylone drzwi.
– To sobie dosól! – odpowiedziałam, aż sama się przestraszyłam własnego głosu.
Cisza. Potem trzask. I wtedy wiedziałam, że coś się zmieniło.
Mam na imię Elżbieta Maj. Urodziłam się w małej miejscowości pod Lublinem. Moje życie od zawsze było „według planu”: szkoła, praca w sklepie spożywczym, szybki ślub z Andrzejem – bo „tak wypada”, bo „on porządny chłopak”, bo „co ludzie powiedzą”. Urodziłam dwójkę dzieci: Paulinę i Krzysia. Przez lata żyłam dla nich, dla męża, dla teściowej, która mieszkała z nami przez dwadzieścia lat i nigdy nie pozwoliła mi poczuć się panią własnego domu.
– Elżbieto, firanki trzeba zmienić na Wielkanoc! – krzyczała teściowa już w lutym.
– Mamo, jeszcze śnieg na dworze…
– Co z ciebie za gospodyni? – wzdychała teatralnie, a Andrzej tylko wzruszał ramionami.
Wszystko było na mojej głowie: dzieci, dom, zakupy, gotowanie. Andrzej pracował w warsztacie samochodowym i wracał późno. Często nawet nie jadł kolacji ze mną i dziećmi. Siadał przed telewizorem z piwem i milczał. Czasem miałam wrażenie, że jestem niewidzialna.
Najgorzej było po śmierci teściowej. Myślałam, że wreszcie odetchnę, ale wtedy Andrzej stał się jeszcze bardziej zamknięty. Zaczęły się ciche dni – tygodnie bez rozmowy. Dzieci wyjechały na studia do Warszawy i Wrocławia. Zostałam sama z człowiekiem, który patrzył na mnie jak na sprzęt AGD.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Paulina:
– Mamo, czemu jesteś taka smutna? – zapytała cicho.
– Nie jestem smutna… Po prostu…
– Wiem, jak tata cię traktuje. Widziałam to przez całe dzieciństwo.
Zatkało mnie. Zawsze myślałam, że ukrywam wszystko przed dziećmi.
Wtedy zaczęłam myśleć o sobie. O tym, czego nigdy nie zrobiłam: nie byłam nad morzem zimą, nie nauczyłam się jeździć na rowerze po mieście, nie miałam własnych pieniędzy na drobne przyjemności. Nawet fryzjera wybierał mi Andrzej („Za drogo! Po co ci balejaż?”).
Przełom nastąpił w moje 60. urodziny. Dzieci przyjechały z tortem i balonami. Andrzej nawet nie wyszedł z pokoju.
– Mamo, czas na zmiany – powiedział Krzyś i wręczył mi kopertę.
W środku były bilety do Krakowa i karta podarunkowa do SPA.
– Ale jak ja pojadę sama? – zapytałam drżącym głosem.
– Pojedziesz z Pauliną! – uśmiechnął się syn.
To był pierwszy raz od lat, kiedy poczułam się ważna. Pojechałyśmy z Pauliną do Krakowa na trzy dni. Spacerowałyśmy po Plantach, piłyśmy kawę na Rynku, śmiałyśmy się do łez. Wróciłam inna.
Kiedy weszłam do domu, Andrzej nawet nie zapytał jak było.
– Gdzie byłaś? Obiad zimny.
– Byłam szczęśliwa – odpowiedziałam i zobaczyłam w jego oczach coś dziwnego: strach?
Od tamtej pory zaczęłam walczyć o siebie. Zapisałam się na kurs komputerowy w bibliotece miejskiej. Poznałam tam Halinę i Zofię – kobiety po przejściach, które nauczyły mnie śmiać się z własnych błędów.
Zaczęły się konflikty w domu:
– Po co ci te kursy? Lepiej byś okna umyła! – burczał Andrzej.
– Okna mogą poczekać. Ja już nie chcę czekać.
Coraz częściej wychodziłam z domu: do kina z Haliną, na spacery z Zofią. Andrzej był coraz bardziej zgorzkniały.
Pewnego dnia wróciłam późno wieczorem:
– Gdzie byłaś?!
– Na koncercie jazzowym.
– Z kim?!
– Z koleżankami.
– W tym wieku?!
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Tak. W tym wieku można zacząć żyć.
W końcu przyszedł dzień decyzji. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. Nagle powiedziałam:
– Chcę rozwodu.
Andrzej spojrzał na mnie jakby zobaczył ducha:
– Co ty wygadujesz? Po tylu latach?
– Po tylu latach właśnie dlatego.
Była awantura. Krzyki. Wyzwiska. Zadzwonił Krzyś:
– Mamo, jeśli chcesz odejść – masz gdzie mieszkać. Przyjedź do mnie do Wrocławia choćby dziś.
Andrzej próbował mnie zatrzymać szantażem:
– Zostaniesz sama! Kto ci pomoże? Kto ci poda herbatę jak zachorujesz?
Ale ja już wiedziałam: wolę być sama niż samotna w małżeństwie.
Wyprowadziłam się do wynajmowanego mieszkania na obrzeżach miasta. Pierwsze noce płakałam w poduszkę ze strachu i ulgi jednocześnie. Ale potem… zaczęło się życie!
Z Haliną jeździłyśmy nad Zalew Zemborzycki na rowerach (tak! nauczyłam się jeździć!), z Zofią chodziłyśmy na potańcówki dla seniorów. Kupiłam sobie czerwony płaszcz i pierwszy raz od lat spojrzałam w lustro bez wstydu.
Dzieci odwiedzają mnie często. Paulina przyjeżdża z wnuczką Amelką i razem pieczemy szarlotkę (według mojego przepisu!). Krzyś pomaga mi ogarniać komputer i zakłada konto na Facebooku („Mamo, teraz możesz być influencerką!”).
Andrzej dzwoni czasem wieczorami:
– Elka… może wrócisz? Tu pusto bez ciebie…
Ale ja już nie chcę wracać do pustki.
Czasem są trudne dni: samotność boli najbardziej wieczorami, kiedy gasną światła miasta i zostaje tylko cisza. Ale wtedy przypominam sobie tamten trzask drzwi i własny głos: „To sobie dosól!”
Dziś wiem jedno: nigdy nie jest za późno na odwagę i szczęście. Czy Wy też mieliście moment w życiu, kiedy musieliście wybrać siebie zamiast innych? Czy warto było? Napiszcie mi o tym…