Wszystko dla szczęścia syna… a w zamian dostałam tylko łzy
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a echo tego dźwięku rozlało się po pustym mieszkaniu jak zimna fala. Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoni klucz, który jeszcze pachniał metalem i świeżością. To był klucz do mojego mieszkania – tego samego, które oddałam synowi, by mógł zacząć nowe życie z żoną. Teraz nie miałam już nawet własnego kąta. Nazywam się Krystyna Maj i mam 62 lata. Dziś opowiem Wam, jak matka może stracić wszystko – nawet własną godność – w imię szczęścia dziecka.
Zawsze byłam silna. Tak przynajmniej mówili sąsiedzi na naszym osiedlu w Lublinie. „Krystyna to kobieta z żelaza” – powtarzała pani Zosia z trzeciego piętra. Ale żelazo też rdzewieje, kiedy latami wystawia się je na deszcz łez i zawiedzionych nadziei.
Mój mąż, Roman, zmarł nagle na zawał, gdy nasz syn, Paweł, miał zaledwie dziewięć lat. Z dnia na dzień zostałam sama z dzieckiem i kredytem na mieszkanie. Pracowałam w szkole jako sekretarka, dorabiałam korepetycjami z polskiego, sprzątałam klatki schodowe wieczorami. Wszystko po to, by Paweł miał to, czego ja nigdy nie dostałam: poczucie bezpieczeństwa i szansę na lepsze życie.
Paweł był moim oczkiem w głowie. Każda wywiadówka, każda gorączka, każdy pierwszy dzień w nowej szkole – zawsze byłam obok. Gdy dostał się na politechnikę, płakałam ze szczęścia całą noc. „Mamo, nie przesadzaj” – śmiał się wtedy. Ale ja wiedziałam, ile mnie to kosztowało.
Wszystko zaczęło się psuć, gdy poznał Martę. Była piękna, pewna siebie i… wymagająca. „Pawełku, nie będziemy przecież mieszkać w tej klitce” – mówiła przy każdej okazji o naszym trzypokojowym mieszkaniu na Czechowie. „Moja mama mówi, że młodzi powinni mieć coś swojego” – dorzucała z uśmiechem.
Pewnego wieczoru Paweł przyszedł do mnie z poważną miną:
– Mamo… Marta jest w ciąży. Musimy zacząć życie na swoim.
Zamarłam. Z jednej strony radość – będę babcią! Z drugiej – strach. Gdzie oni pójdą? Wynajem w Lublinie to majątek. A ja? Zostanę sama?
Nie spałam całą noc. Rano podjęłam decyzję: oddam im mieszkanie. Sama przeniosę się do mamy na wieś pod Puławami. „To tylko tymczasowo” – tłumaczyłam sobie. „Dziecko potrzebuje przestrzeni”.
Kiedy powiedziałam o tym Pawłowi, rzucił mi się na szyję:
– Mamo! Jesteś najlepsza na świecie!
Marta tylko skinęła głową:
– To bardzo rozsądne rozwiązanie.
Przez dwa tygodnie pakowałam swoje rzeczy do kartonów. Każda książka, każdy kubek miał swoją historię. W kuchni znalazłam rysunek Pawła z przedszkola: „Mama i ja na spacerze”. Płakałam nad nim jak dziecko.
Na pożegnanie upiekłam im szarlotkę i zostawiłam list: „Niech ten dom będzie dla Was miejscem miłości”.
Na wsi u mamy było cicho i… obco. Mama była już schorowana, wymagała opieki. Dni mijały mi na gotowaniu zup i podawaniu leków. Paweł dzwonił coraz rzadziej. „Mamo, mamy tyle roboty… Mały płacze po nocach… Marta jest zmęczona…” – słyszałam w słuchawce.
Po roku mama zmarła. Zostałam sama w pustym domu pod lasem. Czułam się jak cień człowieka.
Któregoś dnia postanowiłam odwiedzić syna bez zapowiedzi. Kupiłam tort bezowy i nową zabawkę dla wnuka. Stałam pod drzwiami mojego dawnego mieszkania i słyszałam śmiech dziecka za ścianą. Zadzwoniłam dzwonkiem.
Drzwi otworzyła Marta:
– Ooo… Krystyno… Nie spodziewaliśmy się wizyty.
– Chciałam zobaczyć wnuka… I Was…
– Paweł jest zajęty… Mały śpi… Może innym razem?
Stałam jak słup soli.
– Ale ja… To moje mieszkanie…
– Teraz nasze – przerwała mi chłodno Marta.
Za jej plecami pojawił się Paweł:
– Mamo, nie rób sceny.
Zostawiłam tort na wycieraczce i odeszłam ze ściśniętym gardłem.
Od tamtej pory widywaliśmy się tylko od święta – i to raczej „na mieście” niż u nich w domu. Czułam się jak intruz we własnym życiu.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Krysiu, widziałam ogłoszenie – Paweł sprzedaje mieszkanie! Co się dzieje?
Serce mi stanęło.
Zadzwoniłam do syna:
– Paweł! Dlaczego sprzedajesz mieszkanie?
– Potrzebujemy większego… Marta chce dom pod miastem… To nasza sprawa.
– Ale przecież to moje mieszkanie! Ja tylko Wam je udostępniłam!
– Mamo… Przepisałaś je na mnie przed ślubem… Zapomniałaś?
Zapomniałam? Nie! Po prostu ufałam…
Nie spałam całą noc. Rano pojechałam do notariusza sprawdzić dokumenty. Faktycznie – akt własności był już na Pawła od trzech lat.
Zadzwoniłam do niego jeszcze raz:
– Synu… Czy naprawdę musisz mnie tak traktować?
Usłyszałam tylko:
– Mamo, nie komplikuj nam życia.
Dziś siedzę w wynajmowanym pokoju u obcej kobiety i patrzę przez okno na świat, który już dawno przestał być mój. Zostały mi tylko wspomnienia i pytanie: czy matka naprawdę powinna oddać wszystko dla szczęścia dziecka? Czy Wy byście potrafili wybaczyć taką zdradę?