Wszystko, co zostało po burzy: Historia Magdy z warszawskiego blokowiska

– Magda, nie kłam! – wrzasnął Paweł, trzaskając drzwiami od kuchni. Jego głos odbił się echem po naszym małym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć tłuszcz z talerzy i… z siebie poczucie winy.

– Paweł… Proszę cię… – szepnęłam, ale on już był w przedpokoju, szarpiąc kurtkę z wieszaka.

– Wiem o wszystkim! O tym, jak wracasz późno, jak znikasz na całe wieczory! Myślisz, że jestem ślepy? – Jego twarz była czerwona, oczy błyszczały od gniewu i łez. – Iga wszystko mi powiedziała!

Iga. Nasza córka. Siedemnastoletnia, zbuntowana, z wiecznie słuchawkami w uszach. Zawsze myślałam, że jest po mojej stronie.

– Mamo… – Iga stała w drzwiach swojego pokoju, skulona, jakby chciała zniknąć. – Przepraszam… Ale nie mogłam już patrzeć, jak się męczycie…

Wtedy poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę świat wirował. Chciałam coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale nie miałam już siły.

– Paweł… To nie tak… – zaczęłam, ale on już był na klatce schodowej. Trzasnęły drzwi wejściowe.

Zostałam sama z Igą i ciszą, która bolała bardziej niż krzyk.


Nie wiem, kiedy zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy Paweł stracił pracę w banku i przez pół roku chodził po domu w dresie, patrząc tępo w telewizor? Może wtedy, gdy ja zaczęłam zostawać dłużej w pracy – najpierw naprawdę dla nadgodzin, potem… dla kogoś innego?

Marek był moim szefem. Starszy o dziesięć lat, rozwiedziony, z dwójką dzieci na drugim końcu Polski. Przy nim czułam się widziana i słyszana. Nie musiałam udawać silnej. To on pierwszy powiedział mi: „Magda, zasługujesz na coś lepszego”.

Wiedziałam, że to nie jest bajka. Że nie zostawi dla mnie swojego świata. Ale przez chwilę mogłam poczuć się kimś innym niż tylko żoną i matką.


Po odejściu Pawła mieszkanie stało się puste jak nigdy wcześniej. Iga zamknęła się w swoim pokoju jeszcze bardziej niż zwykle. Ja chodziłam po domu jak cień. Praca nie dawała już ulgi – Marek wyjechał na delegację do Gdańska i nagle okazało się, że jestem sama ze wszystkim.

Pewnego wieczoru usłyszałam cichy płacz zza drzwi Igi.

– Córeczko… – zapukałam delikatnie. – Mogę wejść?

Nie odpowiedziała, ale weszłam mimo to. Leżała zwinięta w kłębek pod kołdrą.

– Przepraszam cię… Za wszystko…

– Nie chcę rozmawiać – wyszeptała.

Usiadłam na brzegu łóżka.

– Wiem, że cię zawiodłam. Ale jesteś dla mnie najważniejsza na świecie.

Odwróciła się do ściany.

– Gdybyś była taka pewna, nie szukałabyś szczęścia gdzie indziej.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.


Minęły dwa tygodnie. Paweł nie odbierał telefonów. Pieniądze zaczęły się kończyć szybciej niż myślałam – rata kredytu, czynsz, opłaty za szkołę Igi… Zaczęłam sprzedawać ubrania na Vinted i gotować obiady na cały tydzień z jednego kurczaka.

Któregoś dnia zadzwoniła mama.

– Magda… Słyszałam od cioci Eli… Co się dzieje?

– Nic takiego… Paweł wyjechał na chwilę do siostry.

– Nie okłamuj mnie! Zawsze byłaś uparta jak osioł. Przyjedź do nas na wieś, odpoczniesz.

– Nie mogę zostawić Igi samej.

– To ją zabierz! Tu też jest szkoła!

Westchnęłam ciężko.

– Mamo… To nie takie proste.

– Nic nie jest proste! Ale rodzina jest najważniejsza!

Zawsze powtarzała te same frazesy. A ja zawsze chciałam być inna niż ona.


Następnego dnia zadzwoniła wychowawczyni Igi.

– Pani Magdo… Iga od kilku dni nie była na lekcjach online. Czy wszystko w porządku?

Zamarłam.

– Tak… To znaczy… Miała gorączkę…

– Proszę się nią zaopiekować. Wiem, że to trudny czas dla państwa rodziny.

Poczułam wstyd i bezradność.

Wieczorem spróbowałam jeszcze raz porozmawiać z córką.

– Iga… Musimy sobie jakoś poradzić. Razem.

Spojrzała na mnie spod grzywki.

– A tata? On już nie wróci?

– Nie wiem… Ale nawet jeśli nie wróci… damy radę.

Wtedy pierwszy raz od tygodni przytuliła się do mnie sama z siebie.


Marek przysłał SMS-a: „Wracam za tydzień. Tęsknię”.
Nie odpisałam od razu. Co miałam mu napisać? Że moje życie się wali? Że córka mnie nienawidzi?
W końcu napisałam tylko: „Muszę być teraz matką”.
On odpisał: „Rozumiem”.
Nie wiem, czy naprawdę rozumiał.


Któregoś ranka Iga zemdlała w łazience. Znalazłam ją bladą jak ściana, z rozbitym łukiem brwiowym.
W szpitalu lekarz spojrzał na mnie surowo:
– Czy córka je regularnie? Czy ostatnio dużo schudła?
Zacisnęłam usta.
– Ostatnio mamy trudny czas…
Lekarz pokiwał głową:
– Proszę uważać na objawy depresji i zaburzeń odżywiania u nastolatków. To coraz częstsze.
Poczułam się jak najgorsza matka świata.
Po powrocie do domu usiadłyśmy razem przy stole i pierwszy raz od dawna jadłyśmy wspólnie kolację – nawet jeśli to były tylko kanapki z pasztetem.


Po miesiącu Paweł zadzwonił:
– Musimy porozmawiać o Idze.
Spotkaliśmy się w parku pod blokiem. Był wychudzony i poszarzały.
– Chcę wrócić do domu – powiedział cicho. – Ale nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.
Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.
– Ja też nie wiem, czy potrafię wybaczyć sobie – odpowiedziałam szczerze.
Usiedliśmy na ławce obok siebie jak obcy ludzie.
Po chwili Paweł zapytał:
– Co dalej?
Wzruszyłam ramionami:
– Może spróbujemy być rodzicami dla Igi? Reszta… może kiedyś się ułoży?
Przytaknął powoli.


Dziś mija pół roku od tamtej nocy, gdy Paweł wyszedł trzaskając drzwiami. Nie jesteśmy już tacy sami – ani ja, ani on, ani Iga. Ale każdego dnia próbujemy budować coś nowego z tego, co zostało po burzy.
Czasem myślę: czy można naprawdę wybaczyć sobie i innym? Czy rodzina to coś więcej niż wspólne mieszkanie i nazwisko? Może właśnie wtedy zaczyna się prawdziwe życie?
Napiszcie mi proszę: co wy byście zrobili na moim miejscu?