„Wstanę, żeby nikt się nie cieszył!” – Historia babci Marianny, która nie pozwoliła odejść miłości i dumie
„Wstanę, żeby nikt się nie cieszył!” – te słowa wykrzyczałam w myślach, gdy usłyszałam zza ściany śmiech mojej synowej i jej matki. Leżałam wtedy już trzeci tydzień w łóżku, z nogą w gipsie po upadku na schodach. Mój mąż, Janusz, krzątał się po domu, niby troskliwy, ale coraz częściej znikał na dłużej. A ja, Marianna, zawsze dumna i silna, czułam się jak cień samej siebie.
Wszystko zaczęło się od plotek. W naszej wsi, pod Radomiem, plotka rozchodzi się szybciej niż grypa w listopadzie. Pewnego popołudnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Teresa, z ciastem drożdżowym i miną pełną współczucia.
– Marianno, słyszałaś? Twój Janusz to podobno coraz częściej u tej wdowy, Haliny. Pomaga jej w ogrodzie, a ona mu ponoć placek piecze…
Zamknęłam oczy. W środku zagotowało się we mnie. Halina! Ta sama, która od lat patrzyła na Janusza jak na ostatniego kawalera we wsi. Ale ja nie miałam siły nawet podnieść głowy. Synowa, Magda, tylko wzruszyła ramionami:
– Babciu, nie przejmuj się. Dziadek to już stary chłop, co mu tam w głowie.
Ale ja znałam swojego męża. I znałam siebie. Zawsze byłam zazdrosna – nie o byle co, ale o to, co moje. Przez kolejne dni leżałam w łóżku i słuchałam rozmów w kuchni. Magda z matką coraz częściej rozmawiały o tym, jak to dobrze byłoby „odświeżyć dom”, „zrobić remont”, „może nawet sprzedać i przenieść się do miasta”. Mój syn, Paweł, był za granicą – dzwonił rzadko. Czułam się coraz bardziej zbędna.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez uchylone drzwi:
– Mamo, jakby babcia odeszła… dom byłby nasz. A dziadek? On sobie poradzi – Halina go przygarnie.
Zacisnęłam pięści pod kołdrą. To był moment przełomowy. Złość rozlała się po moim ciele jak gorąca herbata po stole. Postanowiłam: nie dam im tej satysfakcji!
Następnego ranka Janusz wszedł do pokoju z herbatą.
– Jak się czujesz, Marianno?
– Lepiej – odpowiedziałam chłodno. – A ty gdzie byłeś wczoraj tak długo?
Zawahał się.
– U Haliny… Pomagałem jej z piecem. Sama nie da rady.
– Piec czy placek? – syknęłam.
Janusz spojrzał na mnie zaskoczony.
– Co ty wygadujesz? Przecież wiesz, że tylko ciebie kocham.
Odwróciłam głowę do ściany. Ale w środku już wiedziałam: muszę wstać. Dla siebie. Dla niego. Dla domu.
Wieczorem poprosiłam Magdę:
– Pomóż mi usiąść.
Spojrzała na mnie zdziwiona:
– Babciu, leż! Lekarz mówił…
– Lekarz nie zna życia – przerwałam jej ostro.
Z pomocą synowej usiadłam na łóżku. Nogi drżały mi jak galareta, ale nie dałam po sobie poznać bólu. Następnego dnia sama podniosłam się i przeszłam kilka kroków do okna. Magda patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Babciu! Ty chodzisz!
– Chodzę i jeszcze długo będę chodzić – odpowiedziałam twardo.
Wieczorem Janusz przyszedł do mnie z kwiatami – polnymi, zerwanymi gdzieś przy drodze.
– Przepraszam cię, Marianno… Halina to tylko sąsiadka. Ty jesteś moją żoną.
Popatrzyłam mu prosto w oczy:
– To pokaż mi to codziennie. Nie chcę już słyszeć o żadnych plackach u Haliny!
Przez kolejne tygodnie walczyłam o każdy dzień. Ćwiczyłam nogę przy stole kuchennym, gotowałam zupę jedną ręką, drugą trzymając się krzesła. Magda coraz częściej patrzyła na mnie z niepokojem.
Pewnego dnia wybuchła awantura:
– Babciu! Po co się tak męczysz? Przecież możesz odpocząć…
– Odpocznę wtedy, kiedy będę chciała! – krzyknęłam. – To mój dom i jeszcze długo tu będę rządzić!
Magda wybiegła z płaczem do ogrodu. Usłyszałam potem jej rozmowę przez telefon:
– Mama… Babcia jest nie do zdarcia! Nie wiem już, co robić…
A ja poczułam satysfakcję. Wróciła mi siła i chęć życia. Janusz coraz częściej zostawał w domu, pomagał mi przy obiedzie, a wieczorami siadaliśmy razem na ganku i patrzyliśmy na zachód słońca.
Jednak rodzinna sielanka nie trwała długo. Pewnego dnia Paweł zadzwonił z Niemiec:
– Mamo, słyszałem od Magdy… Może powinniście sprzedać dom i zamieszkać bliżej mnie?
Zamarłam.
– Synu… To jest mój dom! Tu przeżyliśmy całe życie z twoim ojcem! Nie oddam go nikomu!
Paweł westchnął:
– Ale mamo…
– Żadne „ale”! – przerwałam mu stanowczo.
Po tej rozmowie poczułam się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedziałam już: dopóki żyję, nikt nie odbierze mi mojego miejsca na ziemi.
Dziś chodzę już bez laski. Janusz czasem jeszcze zagląda do Haliny – ale tylko po jajka od jej kur. Magda pogodziła się z tym, że dom zostanie mój tak długo, jak będę tego chciała.
Czasem patrzę na swoje odbicie w lustrze i pytam siebie: ile jeszcze razy życie wystawi mnie na próbę? Czy zazdrość może być siłą napędową do walki o siebie? A może to duma daje nam skrzydła wtedy, gdy wszyscy już nas skreślili?