Teściowa wprowadziła swoje zasady w moim domu – ale to ja postawiłam granicę
Już od progu czułam, jak w powietrzu gęstnieje napięcie. Teściowa stała w korytarzu z walizką, a jej spojrzenie mówiło wszystko: „Teraz to ja tu będę rządzić”. Mój mąż, Michał, stał obok niej, niepewnie ściskając klucze do naszego mieszkania. – Tylko na chwilę, Aniu – szepnął błagalnie. – Mama nie ma się gdzie podziać po tej awanturze z ciotką Haliną. Przysięgam, dwa tygodnie i znajdziemy jej coś na wynajem.
Dwa tygodnie. Tyle miało trwać moje poświęcenie. Ale już pierwszego wieczoru wiedziałam, że to była naiwność. Teściowa – pani Barbara – rozgościła się w naszym salonie jak królowa. Zaczęła od przestawiania poduszek na kanapie i komentowania: – U was to zawsze taki bałagan? U mnie w domu wszystko miało swoje miejsce.
Zacisnęłam zęby. Michał próbował rozładować atmosferę żartem, ale jego matka tylko prychnęła i poszła do kuchni. Następnego dnia rano obudził mnie zapach smażonej cebuli. Weszłam do kuchni i zobaczyłam, jak Barbara wyciąga z lodówki moje przygotowane na lunch sałatki i… wyrzuca je do kosza.
– To nie jest jedzenie dla mężczyzny! – rzuciła przez ramię. – Michał musi jeść porządnie, a nie jakieś zielsko.
– Pani Barbaro, proszę nie wyrzucać moich rzeczy – powiedziałam stanowczo.
– Oj, Aniu, nie przesadzaj! Przecież to dla dobra rodziny – uśmiechnęła się słodko, ale jej oczy były zimne jak lód.
Przez kolejne dni sytuacja tylko się pogarszała. Barbara zaczęła ustalać grafik sprzątania („W soboty myjemy okna!”), zmieniać ustawienie mebli („Ten fotel lepiej wygląda pod oknem!”), a nawet komentować moje ubrania („W tych dresach to nawet po domu nie wypada chodzić, kochanie”).
Michał coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Zostawałam sama z kobietą, która traktowała mnie jak nieudolną gospodynię i nieudacznicę. Pewnego wieczoru, gdy wróciłam zmęczona po pracy, zobaczyłam ją siedzącą na moim łóżku i przeglądającą moje szuflady.
– Co pani robi?!
– Szukam prześcieradła. Twoje są takie… tanie. Przyniosłam swoje z domu, będą lepsze dla Michała.
Poczułam, jak narasta we mnie gniew. Ale jeszcze się powstrzymałam. Zadzwoniłam do mojej mamy.
– Mamo, ja już nie wytrzymuję… Ona mnie traktuje jak dziecko! – płakałam do słuchawki.
– Aniu, musisz postawić granicę. To twój dom. Michał powinien cię wspierać.
Ale Michał był rozdarty między mną a matką. Gdy próbowałam z nim rozmawiać, tylko wzdychał:
– Wiem, że jest trudna… Ale ona nie ma nikogo poza nami. Proszę cię, jeszcze trochę cierpliwości.
Tymczasem Barbara zaczęła zapraszać do nas swoją córkę – moją szwagierkę Olgę – z dwójką dzieci. Olga była wiecznie zmęczona i sfrustrowana swoim mężem Pawłem, który pracował za granicą i rzadko bywał w domu. Dzieci biegały po mieszkaniu, rozrzucały zabawki, a Barbara komentowała:
– Widzisz, Aniu? Tak wygląda prawdziwa rodzina! Ty powinnaś już pomyśleć o dziecku.
Zaciskałam pięści pod stołem. Po jednej z takich wizyt znalazłam swoje ulubione filiżanki potłuczone w koszu na śmieci.
– To tylko rzeczy – powiedział Michał bez przekonania.
Ale dla mnie to było coś więcej. To był mój dom, moja przestrzeń, którą ktoś bez pytania zawłaszczył.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Usłyszałam rozmowę Barbary z Olgą:
– Ta Ania to się do niczego nie nadaje. Michał powinien był znaleźć sobie kogoś lepszego. Gdyby nie jej mieszkanie po babci, nawet bym jej nie zaakceptowała.
Serce mi stanęło. Weszłam do pokoju i spojrzałam Barbarze prosto w oczy:
– Proszę natychmiast przestać mówić o mnie w ten sposób w moim własnym domu!
Olga uciekła do łazienki z dziećmi. Barbara tylko wzruszyła ramionami:
– Oj, Aniu… Ty nic nie rozumiesz. Ja chcę dobrze dla mojego syna.
Tego wieczoru usiadłam z Michałem przy stole i powiedziałam spokojnie:
– Albo twoja mama znajdzie sobie mieszkanie do końca miesiąca, albo ja wyprowadzam się do mamy.
Michał pobladł:
– Przesadzasz…
– Nie przesadzam. Jestem dorosłą kobietą i nie pozwolę się tak traktować we własnym domu.
Przez kilka dni panowała cisza. Barbara chodziła obrażona, trzaskała drzwiami i demonstracyjnie sprzątała kuchnię o piątej rano. Olga przestała przychodzić z dziećmi. Michał był spięty i milczący.
W końcu Barbara przyszła do mnie z miną męczennicy:
– Wiesz co? Wynajmuję pokój u sąsiadki z drugiego piętra. Skoro jestem tu taka niemile widziana…
Nie odpowiedziałam nic. Po prostu poczułam ulgę.
Gdy się wyprowadziła, przez kilka dni w mieszkaniu panowała cisza tak głęboka, że aż bolały mnie uszy. Michał długo nie mógł się otrząsnąć po tej sytuacji.
– Może byłem niesprawiedliwy wobec ciebie – przyznał pewnego wieczoru. – Ale ona zawsze była taka… dominująca.
Patrzyłam na niego i czułam żal za stracony czas i nerwy. Ale też dumę, że potrafiłam postawić granicę.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy wybierać między lojalnością wobec rodziny a własnym spokojem? Czy można kochać i jednocześnie bronić siebie? Czekam na wasze historie – czy ktoś z was miał podobnie?