Teściowa, której nie znałam – historia jednej kolizji rodzinnej
Zanim zdążyłam zamknąć drzwi za sobą, usłyszałam ten głos – zimny, przeszywający, jakby ktoś właśnie rozcinał powietrze nożem. „A więc to ty jesteś tą dziewczyną od mojego syna?” – zapytała kobieta stojąca na klatce schodowej. Miała na sobie elegancki płaszcz, a jej spojrzenie było tak przenikliwe, że przez chwilę zapomniałam, jak się oddycha. To była matka mojego chłopaka – pani Helena. Nie spodziewałam się jej wizyty. Nie tego dnia, nie w taki sposób.
Nazywam się Marta Nowicka. Mam 27 lat, pracuję jako nauczycielka języka polskiego w liceum na warszawskiej Pradze. Z Michałem jesteśmy razem od trzech lat. Poznaliśmy się na koncercie w klubie Stodoła – on grał na gitarze w zespole, ja przyszłam z koleżanką. Od razu mnie zauroczył: nie tylko talentem, ale i poczuciem humoru, tym, jak potrafił rozmawiać o wszystkim i o niczym. Przez długi czas myślałam, że jego rodzina to typowa polska klasa średnia – trochę tradycyjna, ale otwarta. Myliłam się.
Helena weszła do mojego mieszkania bez zaproszenia. „Chciałam cię zobaczyć na własne oczy” – powiedziała, rozglądając się po mojej kawalerce z wyraźnym niesmakiem. „Michał mówił, że jesteś nauczycielką. Szkoda, że nie wybrał sobie kogoś z ambicjami. W naszej rodzinie wszyscy są lekarzami albo prawnikami”.
Zamurowało mnie. Próbowałam zachować spokój. „Praca z młodzieżą jest dla mnie ważna” – odpowiedziałam cicho. „To nie jest kwestia ambicji, tylko wyboru sercem”.
Helena prychnęła. „Serce? Serce nie płaci rachunków. Michał mógłby mieć każdą dziewczynę z dobrego domu. A ty? Mieszkasz sama, bez rodziny w Warszawie, twoja matka rozwódka, ojciec gdzieś za granicą… Co ty możesz mu dać?”
Poczułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność. Przez lata walczyłam z poczuciem niższości – wychowywała mnie mama, która harowała na dwa etaty po rozwodzie z ojcem. Nie mieliśmy pieniędzy na wakacje czy markowe ubrania, ale nauczyła mnie szacunku do pracy i ludzi. Teraz ta kobieta próbowała mi to odebrać jednym zdaniem.
„Proszę wyjść” – powiedziałam w końcu drżącym głosem. „Nie życzę sobie takich rozmów w moim domu”.
Helena spojrzała na mnie z pogardą i wyszła bez słowa. Zamknęłam drzwi i osunęłam się na podłogę. Płakałam długo – ze złości, z żalu, z poczucia niesprawiedliwości.
Wieczorem zadzwonił Michał. „Mama była u ciebie?” – zapytał od razu. Słyszałam w jego głosie napięcie.
„Była” – odpowiedziałam krótko.
„Przepraszam cię za nią… Ona taka już jest. Zawsze musi mieć ostatnie słowo. Ale ja cię kocham, Marto. Nie pozwolę jej nas rozdzielić”.
Chciałam mu wierzyć, ale coś we mnie pękło. Przez kolejne tygodnie Helena nie dawała nam spokoju – dzwoniła do Michała codziennie, wypytywała go o nasze plany, sugerowała mu wyjazd za granicę do pracy u wujka w Niemczech. „Zostaw tę dziewczynę, ona cię tylko ogranicza” – mówiła mu przez telefon tak głośno, że słyszałam każde słowo.
W końcu doszło do konfrontacji przy rodzinnym obiedzie u Heleny i jej męża Andrzeja. Siedzieliśmy przy stole: ja, Michał, jego rodzice i młodsza siostra Ola – studentka medycyny, oczko w głowie matki.
Helena zaczęła od niewinnych pytań o moją pracę, potem przeszła do ataku: „A ile zarabiasz jako nauczycielka? Wiesz, Ola już na stażu dostaje więcej niż ty po pięciu latach pracy…”
Andrzej próbował ją uciszyć: „Helena, daj spokój dziewczynie!”
Ale ona nie przestawała: „Michał zasługuje na kogoś lepszego! Kogoś, kto będzie go wspierał w karierze!”
Wtedy Michał podniósł głos pierwszy raz w życiu: „Mamo! Albo zaakceptujesz Martę, albo więcej tu nie przyjdziemy! Mam dość twojego wtrącania się!”
Zapadła cisza. Ola spuściła wzrok, Andrzej westchnął ciężko.
Helena patrzyła na syna z niedowierzaniem: „Naprawdę chcesz wybrać ją zamiast rodziny?”
Michał złapał mnie za rękę pod stołem. „Tak. Kocham Martę i chcę być z nią. Jeśli tego nie rozumiesz… trudno”.
Wyszliśmy razem z mieszkania Heleny. Na klatce schodowej Michał przytulił mnie mocno.
Przez następne miesiące kontakty z jego rodziną były napięte. Andrzej czasem dzwonił do Michała ukradkiem: „Synu, mama się martwi… Ale daj jej czas”.
Ola napisała mi kiedyś wiadomość na Messengerze: „Przepraszam za mamę. Ona zawsze była taka… Ale ja cię lubię”.
W końcu postanowiliśmy zamieszkać razem w mojej kawalerce. Było ciężko – Michał rzucił pracę w rodzinnej firmie po kolejnej kłótni z matką i zaczął dorabiać jako muzyk w klubach i nauczyciel gry na gitarze. Ja brałam nadgodziny w szkole i korepetycje po godzinach.
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama z Radomia: „Córeczko, wszystko u was dobrze? Słyszałam od cioci Zosi, że twoja teściowa rozpowiada jakieś bzdury o tobie po rodzinie…”
Zalała mnie fala wstydu i gniewu. Helena dzwoniła nawet do mojej rodziny! Czułam się osaczona.
Michał widział mój stan: „Może powinniśmy wyjechać? Zacząć gdzieś od nowa?”
Ale ja nie chciałam uciekać. Chciałam walczyć o swoje miejsce tu, gdzie byłam szczęśliwa.
Minął rok pełen napięcia i cichych dni. W końcu wydarzyło się coś niespodziewanego – Helena trafiła do szpitala po udarze. Michał pojechał do niej natychmiast; ja długo się wahałam, ale w końcu poszłam razem z nim.
Leżała blada na szpitalnym łóżku, podłączona do kroplówki. Gdy weszliśmy do sali, spojrzała na mnie inaczej niż zwykle – bez pogardy, raczej ze zmęczeniem i rezygnacją.
„Marta…” – wyszeptała cicho – „przepraszam cię za wszystko… Bałam się stracić syna… Nie umiałam inaczej…”
Łzy napłynęły mi do oczu. Usiadłam przy jej łóżku i ścisnęłam jej dłoń.
Od tamtej pory nasze relacje zaczęły się powoli zmieniać. Helena już nigdy nie była taka jak dawniej – choroba ją złamała, ale też otworzyła oczy na to, co naprawdę ważne.
Dziś mijają trzy lata od tamtego popołudnia na klatce schodowej. Z Michałem jesteśmy małżeństwem od roku; Ola została matką chrzestną naszej córeczki Poli; Andrzej przyjeżdża do nas co niedziela na rosół; a Helena… Cóż, czasem jeszcze potrafi rzucić kąśliwy komentarz o mojej pracy czy wychowaniu dzieci, ale już wiem, że to tylko jej sposób radzenia sobie ze światem.
Często zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć komuś tak głęboko raniącemu? Czy rodzina to zawsze wsparcie – czy czasem największa przeszkoda na drodze do szczęścia?
A wy? Czy mieliście kiedyś teściową lub teścia, którzy próbowali zniszczyć waszą miłość? Jak sobie z tym poradziliście?