„Spotkałeś ją jako pierwszą, idź więc z nią” – historia o stracie, winie i nadziei

– Spotkałeś ją jako pierwszą, idź więc z nią – powiedziałam cicho do psa, który patrzył na mnie z niezrozumieniem. – Będę tęskniła.

Był środek listopada, szarość za oknem wsiąkała w ściany naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Pies, nasz ukochany Maks, kręcił się niespokojnie między mną a moim mężem, Bartkiem. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż krzyk. Bartek pakował walizkę, a ja stałam w progu kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą.

– Naprawdę chcesz, żebym odszedł? – zapytał, nie patrząc mi w oczy.

– Nie ja to zaczęłam – odpowiedziałam. – To ty wybrałeś ją.

Nie musiałam mówić głośno imienia tej drugiej. Wystarczyło spojrzenie na Bartka, jego drżące dłonie i to, jak unikał mojego wzroku. Wiedziałam o wszystkim od dwóch tygodni. O tym, że spotyka się z Anetą z pracy, że wraca później, że coraz częściej nie odbiera telefonu. Wiedziałam też, że nie potrafię już udawać przed naszymi dziećmi – siedemnastoletnią Zosią i dziesięcioletnim Jankiem – że wszystko jest w porządku.

– Mama? – Zosia stanęła w drzwiach swojego pokoju, z oczami czerwonymi od płaczu. – On naprawdę odchodzi?

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego podeszłam do niej i przytuliłam mocno. Janek schował się za jej plecami, ściskając pluszowego misia. Bartek przeszedł obok nas bez słowa. Maks podreptał za nim do przedpokoju.

– Spotkałeś ją jako pierwszą, idź więc z nią – powtórzyłam do psa i zamknęłam za nimi drzwi.

Wtedy zaczęło się moje nowe życie. Samotność była jak zimny wiatr wpadający przez nieszczelne okno. Każdy dzień był walką – o dzieci, o siebie, o to, by nie zwariować. Zosia zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać ze mną i z koleżankami. Janek zaczął moczyć się w nocy i bał się zasypiać sam. Ja… ja po prostu przestałam czuć cokolwiek poza bólem.

Moja matka zadzwoniła po tygodniu.

– Mówiłam ci, żebyś nie wychodziła za Bartka! – zaczęła bez przywitania. – On zawsze był nieodpowiedzialny! Teraz masz za swoje!

– Mamo, proszę…

– Nie proś mnie o nic! Ja cię ostrzegałam! A teraz jeszcze ten pies…

– Maks został z Bartkiem.

– I bardzo dobrze! Jeden problem mniej!

Rozłączyłam się bez słowa. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na wsparcie z jej strony. Ojciec nie żył od lat, a moja siostra mieszkała w Gdańsku i miała własne problemy.

W pracy też nie było łatwo. Pracowałam jako księgowa w małej firmie transportowej na Woli. Szefowa patrzyła na mnie podejrzliwie, gdy po raz kolejny brałam wolne z powodu choroby Janka albo zebrania w szkole Zosi.

– Pani Marto, rozumiem trudną sytuację, ale firma musi funkcjonować! – powtarzała mi co tydzień.

Wiedziałam, że jestem na granicy wypalenia. Czułam się jak robot: praca-dom-praca-zakupy-dzieci-praca…

Pewnego wieczoru Zosia wróciła późno niż zwykle.

– Gdzie byłaś? – zapytałam ostro.

– U Magdy…

– Kłamiesz! Magda dzwoniła, pytała o ciebie!

Zosia spojrzała na mnie z pogardą.

– A co cię to obchodzi? I tak masz mnie gdzieś! Tylko praca i praca!

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

– Przepraszam… Staram się…

– Nie obchodzi mnie to! Gdyby tata był w domu…

– Tata wybrał inną rodzinę!

Zosia wybiegła z kuchni trzaskając drzwiami. Janek zaczął płakać w swoim pokoju. Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się razem z nim.

Kolejne tygodnie były jeszcze trudniejsze. Bartek dzwonił rzadko, czasem zabierał dzieci na weekend do siebie i Anety. Wtedy wracali jeszcze bardziej zamknięci w sobie. Zosia zaczęła mówić o przeprowadzce do ojca.

– Tam jest lepiej! Aneta jest miła! Tata kupił mi nowy telefon!

Czułam się zdradzona przez własne dziecko.

W pracy dostałam wypowiedzenie. Szefowa powiedziała:

– To nie jest personalne… Po prostu musimy ciąć koszty.

Wróciłam do domu i usiadłam przy stole. Dzieci były u Bartka. Przez chwilę myślałam o tym, żeby po prostu wyjść i już nie wrócić.

Wtedy zadzwoniła moja siostra.

– Marta? Co się dzieje?

Opowiedziałam jej wszystko przez łzy.

– Przyjedź do nas na weekend. Odpoczniesz trochę.

Pojechałam do Gdańska sama. Spacerowałyśmy po plaży, piłyśmy gorącą czekoladę i rozmawiałyśmy godzinami.

– Musisz zacząć żyć dla siebie – powiedziała Basia. – Dzieci cię potrzebują, ale ty też jesteś ważna!

Wróciłam do Warszawy z nową energią. Zaczęłam szukać pracy wszędzie: w sklepach, biurach rachunkowych, nawet jako kasjerka w Biedronce. Po miesiącu dostałam etat w małym biurze rachunkowym na Ochocie.

Zosia powoli zaczęła się otwierać. Pewnego wieczoru przyszła do mnie do kuchni.

– Mamo… Przepraszam za wszystko…

Przytuliłyśmy się długo i obie płakałyśmy.

Janek przestał moczyć się w nocy.

Bartek przyszedł po kilku miesiącach z Maksem na smyczy.

– Marta… Mogę wejść?

Spojrzałam na niego chłodno.

– Czego chcesz?

– Chciałem przeprosić… Wszystko schrzaniłem… Aneta mnie zostawiła…

Maks podszedł do mnie i polizał po dłoni.

– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – powiedziałam cicho.

Bartek spuścił głowę.

– Chciałem tylko zobaczyć dzieci…

Pozwoliłam mu wejść. Dzieci rzuciły się Maksa przytulać.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole – pierwszy raz od miesięcy. Rozmawialiśmy długo: o błędach, o winie, o tym, co dalej.

Nie wróciliśmy do siebie od razu. Ale zaczęliśmy budować coś nowego: relację opartą na szczerości i szacunku dla bólu drugiego człowieka.

Dziś wiem jedno: nawet jeśli życie rozsypuje się na kawałki, można je poskładać na nowo – choć nigdy już nie będzie takie samo jak dawniej.

Czy wybaczenie naprawdę leczy rany? Czy można zaufać komuś jeszcze raz po zdradzie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?