Samotność w cieniu rodziny: Historia Antoniego z podkarpackiej wsi

Wszystko zaczęło się od krzyku. Był środek stycznia, śnieg skrzypiał pod butami, a ja wróciłem z pracy w tartaku, zmęczony i zziębnięty. Otworzyłem drzwi do domu i usłyszałem głos matki: — Antoni, nie wytrzymam już dłużej! Albo coś zrobisz, albo ja wychodzę!

Ojciec siedział przy stole, patrzył w okno na białe pole. Nie odpowiedział. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to początek końca naszej rodziny.

Mam na imię Paweł. Urodziłem się w małej wsi pod Rzeszowem. Ojciec, Antoni, całe życie pracował na kolei. Był twardy, zamknięty w sobie, ale miał swoje zasady. Matka, Teresa, była cicha, pogodzona z losem. Miałem jeszcze młodszą siostrę, Kingę — zawsze była oczkiem w głowie ojca.

Kiedy byłem dzieckiem, dom tętnił życiem. W niedzielę przyjeżdżała ciotka Zosia z dziećmi, piekliśmy szarlotkę, śmialiśmy się do łez. Ale potem wszystko zaczęło się zmieniać. Ojciec coraz częściej milczał, matka płakała po nocach. Kinga wyjechała na studia do Krakowa i wracała coraz rzadziej.

Pamiętam dzień, kiedy matka spakowała walizkę i wyszła bez słowa. Ojciec nie wybiegł za nią. Siedział tylko przy stole i patrzył na ścianę. — I co teraz? — zapytałem cicho. — Teraz to już tylko czekać — odpowiedział gorzko.

Przez kilka lat żyliśmy we dwóch. Ja pracowałem, on coraz bardziej zamykał się w sobie. Czasem próbowałem go wyciągnąć na spacer, do kościoła, do sąsiada na szachy. — Po co? — pytał. — Nikogo tu już nie ma.

Kinga dzwoniła raz na miesiąc. Zawsze spieszyła się do pracy, narzekała na korki i szefa. — Przyjedziesz na święta? — pytałem. — Nie wiem, może…

W końcu ojciec zachorował. Najpierw zwykłe przeziębienie, potem zapalenie płuc. Przez tydzień leżał w łóżku, nie chciał jeść ani pić. Zadzwoniłem do Kingi: — Tata jest chory, może byś przyjechała? — Nie mogę teraz, mam ważny projekt…

Zacząłem nienawidzić tej jej pracy, tego miasta, które zabrało mi siostrę.

Pewnego dnia wróciłem do domu i zobaczyłem ojca leżącego na podłodze w kuchni. Upadł, nie miał siły wstać. Zadzwoniłem po karetkę. W szpitalu lekarz powiedział: — Panie Pawle, tata jest bardzo słaby. Potrzebuje opieki.

Zacząłem brać urlopy w pracy, gotować mu zupy, podawać leki. Czasem patrzył na mnie tym swoim starym wzrokiem: — Po co się tak męczysz? Idź do ludzi, baw się…

Ale jak miałem zostawić go samego?

Któregoś wieczoru zadzwoniła Kinga. — Paweł, nie dam rady przyjechać nawet na Wielkanoc. Może latem…

Wtedy puściły mi nerwy:
— Latem? A jeśli tata nie doczeka lata?!
— Przestań mnie szantażować! — krzyknęła i rozłączyła się.

Tego wieczoru długo siedziałem przy łóżku ojca. — Synu… — zaczął cicho — nie miej żalu do siostry. Każdy ma swoje życie.
— Ale ona nawet nie zadzwoni! Nawet nie zapyta!
— Tak już jest…

Wiedziałem jednak, że jego serce pęka z tęsknoty za córką.

Z czasem ojciec przestał chodzić. Musiałem myć go jak dziecko, karmić łyżką zupą mleczną. Czasem płakał po cichu w poduszkę.

Sąsiedzi zaczęli szeptać:
— Paweł całkiem się poświęcił temu staruchowi…
— A gdzie ta jego siostra? Słyszałam, że za granicą!
— Nie, ona tylko w Krakowie…

Czułem się coraz bardziej samotny i bezradny.

Pewnego dnia przyszła do nas ciotka Zosia.
— Pawle, musisz pomyśleć o sobie! Ojciec i tak już długo nie pociągnie…
— Jak mam go zostawić?
— A jak ty będziesz żył potem?

Nie miałem odpowiedzi.

Ojciec coraz częściej mówił o śmierci:
— Chciałbym jeszcze raz zobaczyć Kingę…
— Zadzwonię do niej.
— Nie trzeba… Ona ma swoje życie.

Ale zadzwoniłem.
— Kinga, tata bardzo cię potrzebuje.
— Paweł… ja naprawdę nie mogę…
— On umiera!
— Przestań mnie obarczać winą za wszystko!

W końcu przestałem dzwonić.

Ostatnie tygodnie były najgorsze. Ojciec leżał bez ruchu, patrzył w sufit.
— Synu… przepraszam cię za wszystko…
— Za co?
— Za to życie… Za to, że nie umiałem być lepszym ojcem…

Płakałem wtedy jak dziecko.

Zmarł w kwietniu. Było cicho i spokojnie. Trzymałem go za rękę do końca.

Na pogrzebie Kinga stała z boku, nie płakała. Po wszystkim podeszła do mnie:
— Przepraszam…
Nie odpowiedziałem.

Dziś siedzę sam w tym samym domu. Czasem słyszę głos ojca w pustych ścianach. Sąsiedzi już nie pytają o Kingę.

Często myślę: gdzie popełniliśmy błąd? Czy można było uratować naszą rodzinę? Czy samotność jest karą za nasze wybory?

A może każdy z nas jest skazany na własną ciszę?

Czy Wy też boicie się zostać kiedyś sami?