Przyjaźń czy obojętność? Historia o tym, jak jeden wieczór zmienił wszystko

– Nie wracaj dzisiaj do domu! – krzyknęła mama, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w kuchennym oknie. Stałem na korytarzu z plecakiem w ręku, czując, jak serce wali mi w piersi. Miałem wtedy siedemnaście lat i pierwszy raz w życiu usłyszałem od własnej matki, że nie jestem mile widziany w domu.

Wszystko zaczęło się od głupiej sprzeczki o kolację. Moja młodsza siostra, Zuzka, znów wylała sok na nowy obrus. Ojciec – jak zwykle – nie zareagował. Siedział z nosem w gazecie, udając, że nie słyszy podniesionych głosów. Mama była zmęczona po pracy, a ja… ja po prostu nie wytrzymałem.

– Może byś w końcu coś zrobił, zamiast tylko narzekać! – wrzasnąłem do ojca.

– Nie podnoś na mnie głosu, Michał! – odpowiedział spokojnie, nawet nie podnosząc wzroku znad krzyżówki.

– Przestańcie się kłócić! – jęknęła mama. – Mam tego dość!

Zuzka zaczęła płakać. Ja wybiegłem z kuchni, trzaskając drzwiami. Po chwili usłyszałem ten jeden, najgorszy w życiu rozkaz: „Nie wracaj dzisiaj do domu!”

Wyszedłem na klatkę schodową. Było już ciemno, a na dworze padał deszcz. Nie miałem gdzie pójść. Telefon rozładowany, portfel pusty. Przez chwilę stałem pod blokiem, patrząc na światła okien – każde z nich wydawało się ciepłe i bezpieczne. Każde, tylko nie moje.

Przypomniałem sobie o Tomku – moim najlepszym przyjacielu od podstawówki. Ostatnio rzadko się widywaliśmy. On miał swoje życie: dziewczynę, treningi piłkarskie, wieczne kłótnie z ojczymem. Ale wiedziałem, że mogę do niego pójść.

Zadzwoniłem domofonem. Otworzyła jego mama.

– Michał? Co ty tu robisz o tej porze?

– Mogę wejść? – zapytałem cicho.

– Jasne, chodź. Tomek jest w pokoju.

Wszedłem do środka. W powietrzu unosił się zapach smażonych naleśników i kawy. W pokoju Tomka panował bałagan: porozrzucane ubrania, puste puszki po energetykach, na ścianie plakat Lewandowskiego.

– Stary! Co się stało? – Tomek od razu zauważył moją minę.

Opowiedziałem mu wszystko. O kłótni, o tym, że mama wyrzuciła mnie z domu.

– U mnie możesz zostać ile chcesz – powiedział bez wahania. – Ale…

Zawahał się.

– Ale co?

– Wiesz… U nas też nie jest kolorowo. Ojczym ostatnio coraz częściej się awanturuje. Mama płacze po nocach. Ja już nie wiem, czy chcę tu mieszkać.

Usiedliśmy razem na łóżku. Przez chwilę milczeliśmy.

– Myślisz czasem o tym, żeby po prostu… zniknąć? – zapytałem nagle.

Tomek spojrzał na mnie poważnie.

– Codziennie. Ale potem przypominam sobie, że mam ciebie. I jakoś łatwiej przetrwać.

Tej nocy długo nie mogliśmy zasnąć. Rozmawialiśmy o wszystkim: o szkole, dziewczynach, marzeniach i strachu przed dorosłością. O tym, jak bardzo brakuje nam normalności.

Rano zadzwoniła moja mama.

– Michał… Wróć do domu. Przepraszam. Nie powinnam była tak mówić.

Wróciłem. W domu panowała cisza. Ojciec wyszedł do pracy wcześniej niż zwykle. Zuzka siedziała w swoim pokoju i rysowała coś kredkami na ścianie (co później wywołało kolejną awanturę). Mama podała mi śniadanie i usiadła naprzeciwko.

– Wiesz… Czasem mam wrażenie, że wszystko się sypie – powiedziała cicho. – Że już nie umiem być dobrą matką.

– To nieprawda – odpowiedziałem odruchowo.

– Michał… Ty i Tomek… Jesteście dla siebie ważni?

– Bardzo.

– To dobrze. Bo czasem przyjaźń jest jedynym ratunkiem.

Przez kolejne tygodnie próbowałem naprawić relacje w domu. Pomagałem mamie w kuchni, odrabiałem lekcje z Zuzką, nawet z ojcem zacząłem rozmawiać o piłce nożnej (choć nigdy jej nie lubiłem). Ale coś się zmieniło – jakby między nami pojawiła się niewidzialna ściana.

Tomek coraz częściej pisał mi o swoich problemach:

„Ojczym znów się upił.”
„Mama zamknęła się w łazience.”
„Nie wiem, czy dam radę.”

Czułem się bezsilny. Chciałem mu pomóc, ale nie wiedziałem jak.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego mama:

– Michał… Tomek jest w szpitalu.

Serce mi zamarło.

– Co się stało?!

– Zemdlał na treningu. Lekarz mówi, że to przez stres i przemęczenie…

Pojechałem do niego od razu. Leżał na białej szpitalnej pościeli, blady i wystraszony jak nigdy wcześniej.

– Stary… Przepraszam – wyszeptał. – Nie chciałem cię martwić.

Usiadłem obok niego i ścisnąłem mu dłoń.

– Nie jesteś sam – powiedziałem stanowczo. – Nigdy nie będziesz sam.

Po wyjściu ze szpitala długo spacerowałem po mieście. Patrzyłem na ludzi mijających mnie w pośpiechu: matki z dziećmi, starszych panów z siatkami pełnymi zakupów, nastolatków śmiejących się do telefonów. Każdy z nich miał swój świat, swoje problemy i swoje dramaty.

Zrozumiałem wtedy jedno: przyjaźń to nie jest coś oczywistego. To wybór – codzienny wybór bycia dla kogoś nawet wtedy, gdy samemu ma się ochotę uciec jak najdalej.

Dziś mam dwadzieścia pięć lat i własne mieszkanie na obrzeżach Warszawy. Z Tomkiem widujemy się rzadko – on wyjechał do Gdańska za pracą, ja zostałem tutaj z rodziną i nową rzeczywistością dorosłego życia. Czasem dzwonimy do siebie późno w nocy i rozmawiamy tak samo szczerze jak wtedy tamtej deszczowej nocy sprzed lat.

Mama już nie krzyczy tak często; Zuzka kończy liceum i planuje studia za granicą; ojciec… Cóż, ojciec nadal rozwiązuje krzyżówki przy kuchennym stole i udaje, że nic go nie rusza.

Ale ja wiem swoje: czasem wystarczy jeden gest – telefon do przyjaciela albo ciche „przepraszam” wypowiedziane przez matkę – żeby poczuć się mniej samotnym w tym poplątanym świecie.

Czy naprawdę umiemy być dla siebie wsparciem? Czy potrafimy wybrać przyjaźń zamiast obojętności? A może łatwiej nam zamknąć się we własnych czterech ścianach i udawać, że wszystko jest w porządku?