Przeprowadzka, która rozdarła rodzinę – historia z polskiego blokowiska

– Ty chyba żartujesz, Andrzej! – wrzasnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Sprzedałeś nasze mieszkanie bez mojej zgody?!

Stałam w kuchni, wśród sterty kartonów, które Andrzej zaczął pakować jeszcze zanim cokolwiek ze mną ustalił. Nasza córka, Zosia, siedziała skulona na taborecie, ściskając w dłoniach pluszowego misia. Miała czternaście lat i od tygodni nie odzywała się do ojca.

– Musiałem działać szybko, Aniu – Andrzej próbował mówić spokojnie, ale głos mu drżał. – Wiesz, jakie są ceny mieszkań w Warszawie? Za to, co dostaniemy tutaj, kupimy dom pod Lublinem. Z ogrodem! Zosia będzie miała swój pokój, ja wreszcie warsztat…

– A ja co? – przerwałam mu. – Mam rzucić pracę w szkole? Zostawić mamę samą? Przecież ona ledwo chodzi po operacji biodra!

Andrzej przewrócił oczami. – Twoja matka zawsze była wymówką. Może czas pomyśleć o nas?

Zosia nagle zerwała się z miejsca.

– Ja nigdzie nie jadę! – krzyknęła i wybiegła z kuchni trzaskając drzwiami.

Zapanowała cisza. Tylko zegar na ścianie tykał uparcie.

Wiedziałam, że Andrzej od miesięcy nosił się z tym pomysłem. Odkąd jego firma upadła przez pandemię, chodził po domu jak cień. Próbował różnych dorywczych prac – raz rozwoził pizzę, innym razem naprawiał rowery sąsiadom. Ale to nie było życie dla niego. Marzył o własnym warsztacie samochodowym. Tyle że ja nie chciałam zaczynać wszystkiego od nowa.

Moja mama mieszkała piętro niżej. Po śmierci taty to ja byłam jej jedyną podporą. Każdego dnia po pracy wpadałam do niej z zakupami, gotowałam obiad na dwa mieszkania. Wiedziałam, że bez mojej pomocy nie da sobie rady.

Wieczorem usiadłam na łóżku Zosi. Płakała cicho w poduszkę.

– Córeczko…

– Mamo, nie chcę tam jechać – wyszeptała. – Tam nikogo nie znam. Tu mam Olę i całą klasę…

Pogłaskałam ją po włosach.

– Wiem, kochanie. Ale tata…

– Tata myśli tylko o sobie! – przerwała mi gwałtownie.

Nie umiałam jej zaprzeczyć.

Następnego dnia Andrzej wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. W ręku trzymał plik dokumentów.

– Aniu, musisz to podpisać – powiedział bez wstępu. – Notariusz czeka do końca tygodnia.

– Nie podpiszę niczego! – odpowiedziałam stanowczo. – Nie wyprowadzę się stąd! Nie zostawię mamy!

Andrzej zacisnął pięści.

– Zawsze twoja matka jest ważniejsza ode mnie! Może powinnaś z nią zamieszkać na stałe?!

– Może powinnam! – wykrzyknęłam i wybiegłam z mieszkania.

Zadzwoniłam do mojej siostry, Iwony. Mieszkała w Poznaniu i zawsze była tą bardziej przebojową z nas dwóch.

– Anka, nie możesz pozwolić mu decydować za was wszystkich! – mówiła przez telefon. – On myśli tylko o sobie! Ty masz tu życie!

– Ale on jest moim mężem…

– I co z tego? Jeśli cię nie szanuje…

Przez kolejne dni atmosfera w domu była nie do zniesienia. Andrzej chodził naburmuszony, Zosia zamykała się w pokoju i przestała jeść obiady. Mama patrzyła na mnie z troską.

– Dziecko, nie możesz się dla mnie poświęcać – powiedziała pewnego wieczoru. – Ja sobie poradzę. Ty masz rodzinę.

Ale ja wiedziałam, że to nieprawda.

W piątek Andrzej wrócił późno i był wyraźnie poddenerwowany.

– Rozmawiałem z prawnikiem – rzucił od progu. – Jeśli nie podpiszesz papierów dobrowolnie, będziemy musieli się rozwieść.

Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg.

– Naprawdę chcesz tego? Po dwudziestu latach małżeństwa?

– Nie zostawiasz mi wyboru.

Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Przypominałam sobie nasze początki: studenckie randki na Politechnice Warszawskiej, pierwsze mieszkanie na Ursynowie, narodziny Zosi… Czy naprawdę wszystko miało się skończyć przez przeprowadzkę?

Rano zadzwoniłam do pracy i poprosiłam o urlop na żądanie. Musiałam wszystko przemyśleć.

Zosia poszła do szkoły bez śniadania. Andrzej wyszedł trzaskając drzwiami.

Zeszłam do mamy. Siedziała przy oknie i patrzyła na osiedlowy plac zabaw.

– Mamo… boję się – wyszeptałam.

Mama ujęła moją dłoń.

– Czasem trzeba wybrać siebie, Aniu. Nawet jeśli boli.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Cisza była gęsta jak śmietana.

– Podjęłam decyzję – powiedziałam w końcu drżącym głosem. – Ja zostaję w Warszawie z mamą i Zosią. Jeśli chcesz jechać do Lublina sam… nie zatrzymam cię.

Andrzej spojrzał na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.

– Myślałem, że jesteśmy rodziną…

– Jesteśmy. Ale rodzina to nie tylko twoje marzenia.

Następnego dnia Andrzej spakował walizkę i wyszedł bez słowa pożegnania.

Przez pierwsze tygodnie czułam ulgę zmieszaną z żalem i strachem o przyszłość. Mama coraz częściej chorowała, Zosia zamknęła się jeszcze bardziej w sobie. Andrzej dzwonił rzadko; mówił tylko o formalnościach rozwodowych i sprzedaży mieszkania.

Pewnego wieczoru Zosia przyszła do mnie ze łzami w oczach.

– Mamo… czy to moja wina?

Przytuliłam ją mocno.

– Nie kochanie. To dorosłe sprawy…

Ale czy naprawdę? Czy można rozbić rodzinę przez własny upór? Czy powinnam była poświęcić siebie dla Andrzeja? A może właśnie teraz uczę Zosię najważniejszej lekcji: że czasem trzeba walczyć o siebie?

Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną? Jaką decyzję byście podjęli na moim miejscu?