Pod jednym dachem z tyranem – historia, która złamała mi serce

Już pierwszego wieczoru, gdy przekroczyłam próg mieszkania pana Zbigniewa, poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko tykanie starego zegara i jego ciężkie kroki po skrzypiącym parkiecie. – Nie rozsiadaj się, to nie hotel – rzucił na powitanie, nawet nie patrząc mi w oczy. Mój mąż, Łukasz, ścisnął mnie za rękę, jakby chciał dodać otuchy, ale sam wyglądał na przestraszonego chłopca.

Nie tak wyobrażałam sobie początek naszego wspólnego życia. Mieliśmy plany, marzenia o własnym kącie w Poznaniu, ale pandemia i utrata pracy przez Łukasza wszystko zrujnowały. W ósmym miesiącu ciąży nie miałam już siły walczyć z rzeczywistością. – To tylko na chwilę, Aniu – powtarzał mąż. – Tata da nam dach nad głową, a potem się odbijemy. Wierzyłam mu, bo nie miałam wyboru.

Pierwsze dni były jak zły sen. Zbigniew nie pozwalał mi odpocząć nawet wtedy, gdy brzuch ciążył mi jak kamień. – Co ty tu leżysz? – warczał każdego ranka. – W moim domu każdy ma obowiązki. Łukasz wychodził do pracy na budowie, a ja zostawałam sama z teściem i listą zadań: mycie okien, szorowanie podłóg, gotowanie dwudaniowych obiadów. Nawet ścieranie kurzu z jego kolekcji starych medali musiało być wykonane dokładnie według jego wskazówek.

Pewnego dnia, kiedy próbowałam usiąść na chwilę przy kuchennym stole, Zbigniew podszedł i uderzył pięścią w blat tak mocno, że aż podskoczyłam. – Nie po to cię tu przyjąłem, żebyś się leniła! – krzyczał. – Moja żona też była leniwa i zobacz, gdzie teraz jest! Zostawiła mnie dla jakiegoś frajera! Ty też chcesz skończyć jak ona?

Łzy napływały mi do oczu niemal codziennie. Próbowałam rozmawiać z Łukaszem, ale on tylko spuszczał wzrok. – On zawsze taki był… Mama wytrzymała dziesięć lat – mówił cicho. – Musimy przetrwać.

Ale ja nie chciałam tylko przetrwać. Chciałam żyć. Każdego dnia czułam się coraz bardziej jak służąca we własnym domu. Nawet gdy zaczęły się skurcze i musiałam jechać do szpitala, Zbigniew nie odpuścił: – Urodzisz i wracasz do roboty! Dziecko to nie wymówka!

Po porodzie wróciłam do mieszkania z maleńką córeczką, Mają. Myślałam, że może widok wnuczki coś w nim zmieni. Przez chwilę wydawało się, że tak będzie – przez dwa dni nawet sam zrobił sobie kanapki i nie krzyczał na mnie za niedomyte kubki. Ale potem wszystko wróciło do normy.

– Dziecko płacze? To twoja sprawa! Ja chcę mieć ciszę w domu! – wrzeszczał przez zamknięte drzwi mojego pokoju.

Zaczęłam bać się wychodzić z pokoju nawet do łazienki. Zbigniew potrafił stać pod drzwiami i nasłuchiwać, czy przypadkiem nie rozmawiam przez telefon z matką albo siostrą. Pewnego dnia podsłuchał moją rozmowę z mamą:

– Mamo, ja już nie wytrzymuję… On mnie nienawidzi… – szeptałam przez łzy.
– Aniu, zabieraj dziecko i uciekaj stamtąd! – błagała mama.

Ale dokąd miałam pójść? Nie miałam pieniędzy na wynajem nawet kawalerki. Łukasz zarabiał grosze na budowie, a ja byłam na macierzyńskim.

Z czasem Zbigniew zaczął podburzać Łukasza przeciwko mnie:
– Twoja żona to pasożyt! Całe dnie nic nie robi! Nawet obiadu porządnego nie ugotuje!
Łukasz próbował mnie bronić:
– Tato, Ania jest po porodzie… Daj jej trochę spokoju.
Ale wtedy Zbigniew wpadał w jeszcze większą furię:
– Ty też jesteś mięczakiem! Po kim ty taki jesteś? Ja w twoim wieku już miałem dom i rodzinę na głowie!

Pewnego wieczoru doszło do awantury o pierogi. Zbigniew stwierdził, że są za słone i rzucił talerzem o ścianę. Maja zaczęła płakać ze strachu. Wtedy coś we mnie pękło.

– Dość! – krzyknęłam przez łzy. – Nie pozwolę ci dłużej nas poniżać!
Zbigniew podszedł do mnie tak blisko, że poczułam jego oddech na twarzy:
– Wynoś się stąd! Ty i to twoje bachorowate!
Łukasz stanął między nami:
– Tato, przestań!
Ale Zbigniew popchnął go na ścianę.

Tej nocy spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy dla siebie i Mai. Zadzwoniłam do mojej siostry Magdy:
– Magda… czy mogę przyjechać do ciebie choć na kilka dni?
– Przyjeżdżaj natychmiast! – odpowiedziała bez wahania.

Łukasz został z ojcem jeszcze przez tydzień. Potem przyszedł do mnie blady i zmęczony:
– Nie mogę już tam być… Przepraszam, że cię tam zostawiłem.
Zamieszkaliśmy razem u Magdy w dwupokojowym mieszkaniu na Piątkowie. Było ciasno, ale pierwszy raz od miesięcy mogłam spać spokojnie.

Zbigniew dzwonił do Łukasza codziennie:
– Jesteś zerem! Dałem ci wszystko, a ty wybrałeś babę!
Łukasz przestał odbierać telefony.

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Wynajmujemy maleńką kawalerkę na obrzeżach miasta. Nie mamy wiele, ale mamy siebie i spokój. Maja rośnie zdrowo i coraz rzadziej budzi się z płaczem w nocy.

Czasem zastanawiam się, ilu ludzi w Polsce żyje pod jednym dachem z tyranem tylko dlatego, że nie mają dokąd pójść? Ile kobiet milczy ze strachu przed biedą lub samotnością? Czy naprawdę rodzina powinna być miejscem cierpienia?

Może ktoś z was przeżył coś podobnego? Jak znaleźć w sobie siłę, by powiedzieć „dość”? Czy wybaczenie jest możliwe po takich ranach?