„Oddajcie mi dzieci!” – żądanie siostry, która zniknęła na osiem lat. Historia rodzinna z polskiej codzienności
„Oddajcie mi dzieci!” – krzyknęła moja siostra, której nie widziałam od ośmiu lat. Dźwięk jej głosu przeszył mnie na wskroś, jakby ktoś nagle otworzył okno w środku zimy i wpuścił do środka lodowaty wiatr. Stała w progu naszego mieszkania, z walizką w jednej ręce i obcym mężczyzną u boku. Dzieci, które bawiły się w salonie, nagle ucichły. Nawet pies przestał szczekać.
Mam na imię Agnieszka Nowicka. Mieszkam w Radomiu, w bloku z wielkiej płyty. Moje życie nigdy nie było łatwe – rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałam siedemnaście lat. Zostałam sama z młodszą siostrą, Martą. Miała wtedy dziewięć lat i ogromne, przestraszone oczy. Przysięgłam sobie wtedy, że nigdy jej nie zostawię. Ale życie bywa przewrotne.
Przez kilka lat walczyłam o nasz byt – pracowałam na kasie w Biedronce, dorabiałam sprzątaniem u sąsiadów. Marta była trudna – zamknięta w sobie, zbuntowana. W liceum zaczęła znikać na całe noce. W końcu pewnego dnia po prostu nie wróciła do domu. Zgłosiłam zaginięcie na policję, szukałam jej po szpitalach i noclegowniach. Bez skutku. Po roku dostałam tylko lakoniczny list: „Nie szukaj mnie. Muszę żyć po swojemu.”
Mijały lata. Ułożyłam sobie życie z Pawłem – spokojnym, dobrym człowiekiem, który zaakceptował moją przeszłość i to, że zawsze będę miała blizny na duszy. Urodziłam córkę, Maję. I wtedy wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.
Pewnego listopadowego wieczoru zadzwonił telefon. Głos w słuchawce był kobiecy, drżący:
– Dzień dobry, tu MOPS Radom. Pani siostra Marta zostawiła u nas dwójkę dzieci – bliźniaki: Olę i Filipa. Czy może się pani nimi zająć? Inaczej trafią do rodziny zastępczej.
Nie zastanawiałam się ani chwili. Pojechałam po nie jeszcze tego samego dnia. Miały wtedy cztery lata – wychudzone, przestraszone, z wielkimi oczami Marty. Przygarnęliśmy je z Pawłem do naszego dwupokojowego mieszkania. Było ciasno, biednie, ale ciepło i bezpiecznie.
Przez pierwsze miesiące Ola budziła się z krzykiem każdej nocy. Filip nie mówił prawie nic – tylko patrzył na mnie tymi swoimi oczami i tulił się mocno do mojej nogi. Maja była zazdrosna – miała wtedy sześć lat i nagle musiała dzielić się wszystkim: pokojem, zabawkami, nawet moją miłością.
– Mamo, dlaczego oni tu są? – pytała ze łzami w oczach.
– Bo są naszą rodziną – odpowiadałam i przytulałam ją mocno.
Były dni, kiedy miałam ochotę uciec tak jak Marta. Kiedy Filip rozbił szybę piłką w kuchni i Ola rozlała barszcz na nową kanapę kupioną na raty. Kiedy Paweł wracał zmęczony z pracy i mówił:
– Aga, nie damy rady…
Ale dawaliśmy radę. Bo nie było innego wyjścia.
Mijały lata. Dzieci rosły – Ola zaczęła śpiewać w szkolnym chórze, Filip grał w piłkę nożną w lokalnym klubie. Maja powoli zaakceptowała rodzeństwo i nawet zaczęła ich bronić przed koleżankami:
– To moje rodzeństwo! Jak ci się nie podoba, to idź sobie!
O Marcie nie było żadnych wieści. Czasem śniła mi się po nocach – brudna, głodna, gdzieś na dworcu albo pod mostem. Modliłam się tylko, żeby żyła.
Aż do tego grudniowego wieczoru.
Wigilia. W kuchni pachniało pierogami i barszczem z uszkami. Dzieci wycinały śnieżynki z papieru przy stole. Paweł rozwieszał lampki na choince. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
Otworzyłam i… zobaczyłam Martę. Była wychudzona, postarzała o dekadę, z podkrążonymi oczami i tatuażem na szyi. Obok niej stał mężczyzna o ciemnej karnacji – później dowiedziałam się, że to Ahmed, jej nowy partner poznany gdzieś w Niemczech.
– Cześć Aga…
Nie wiedziałam co powiedzieć.
– Przyszłam po dzieci – powiedziała cicho Marta.
Zamarłam.
– Jak to po dzieci? Przecież…
– To moje dzieci! Chcę je zabrać do Niemiec! Ahmed ma pracę, mieszkanie…
W tym momencie Ola wybiegła do przedpokoju.
– Mamo! Kto to jest?
Marta spojrzała na nią jakby pierwszy raz widziała własną córkę.
– To ja… twoja mama…
Ola schowała się za moimi plecami.
Filip stanął obok niej i złapał mnie za rękę.
Paweł wszedł do przedpokoju i spojrzał na Martę chłodno:
– Przez osiem lat nie interesowałaś się dziećmi ani razu. Teraz chcesz je zabrać?
Marta zaczęła krzyczeć:
– Oddajcie mi dzieci! Macie je tylko dlatego, że ja wam je zostawiłam! To MOJE dzieci!
Czułam jak łzy napływają mi do oczu.
– Marto… One mają tu dom… Mają szkołę, przyjaciół…
– Nie obchodzi mnie to! Ahmed chce mieć rodzinę! Zabieram je!
Wtedy Filip odezwał się pierwszy raz tego wieczoru:
– Nie chcemy jechać…
Marta spojrzała na niego zdziwiona:
– Co ty mówisz? Przecież jestem twoją mamą!
Filip wtulił się we mnie jeszcze mocniej:
– Ty jesteś ciocią Martą…
Ahmed próbował ją uspokoić po angielsku:
– Calm down… Maybe later…
Ale Marta była nieustępliwa:
– Albo oddacie mi dzieci teraz, albo pójdę na policję!
Paweł wybuchnął:
– Idź! Zobaczymy co powie sąd rodzinny po ośmiu latach twojej nieobecności!
Marta stała jeszcze chwilę w progu, potem nagle opadła na podłogę i zaczęła płakać jak dziecko:
– Ja już nie mam nikogo…
Dzieci patrzyły na nią bez słowa. Ola wyciągnęła do niej rękę:
– Możesz nas odwiedzać… Ale my chcemy zostać tutaj…
Marta podniosła głowę i spojrzała na mnie błagalnie:
– Aga… czy mogę czasem przychodzić?
Przytaknęłam przez łzy:
– Możesz… Ale one zostają ze mną.
Marta wyszła z Ahmedem bez słowa więcej tej nocy.
Po jej wyjściu długo siedzieliśmy wszyscy razem przy choince. Dzieci tuliły się do mnie mocno – jakby bały się, że ktoś im mnie zabierze.
Czasem myślę: czy zrobiłam dobrze? Czy miałam prawo zatrzymać je przy sobie? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może rodzina to ci, którzy zostają wtedy, gdy inni odchodzą?
Czy wy bylibyście w stanie oddać dzieci kobiecie, która przez osiem lat nie interesowała się ich losem? Co znaczy dla was prawdziwa rodzina?