Obcy zostawił mi niemowlę na progu. Po 17 latach okazało się, że nasz adoptowany syn jest dziedzicem fortuny – historia z polskiej wsi

Gdyby ktoś powiedział mi, że jedna noc odmieni całe moje życie, wyśmiałabym go. Ale tamtej styczniowej nocy 1991 roku, kiedy wichura szarpała okiennicami naszej starej chałupy w podkarpackiej wsi, usłyszałam pukanie tak gwałtowne, że aż podskoczyłam przy kuchennym stole. „Boże, kto to może być o tej porze?” – szepnęłam do męża, Marka, który tylko wzruszył ramionami i wrócił do czytania gazety.

Ale pukanie nie ustawało. Wzięłam latarkę i otuliłam się szalem. Otworzyłam drzwi i zamarłam. Na progu stała młoda kobieta, cała przemoczona, z rozmazanym makijażem i oczami pełnymi łez. W ramionach trzymała zawiniątko. „Proszę… tylko go kochajcie. Nie pytajcie o nic” – wyszeptała, po czym wcisnęła mi niemowlę w ramiona i uciekła w ciemność. Zanim zdążyłam ją zatrzymać, zniknęła między śnieżnymi zaspami.

Stałam jak sparaliżowana. Marek wybiegł za nią, ale wrócił po chwili, potrząsając głową. „Nikogo nie ma. Zostawiła ci dziecko?” – spytał niedowierzająco. Odsłoniłam kocyk – chłopczyk spał spokojnie, a na szyi miał złoty medalik z literą „S”.

Nazwaliśmy go Szymon. Nie mieliśmy własnych dzieci – los odebrał nam tę szansę po dwóch poronieniach i latach leczenia. Szymon był dla mnie cudem, choć wiedziałam, że wieś nie zostawi tego bez komentarza.

Już następnego dnia sąsiadka, pani Halina, przyszła z „pomocą” i ciekawością: „A skąd to maleństwo? Kto ci je podrzucił?” – pytała niby troskliwie, ale widziałam błysk plotki w jej oczach. „Znalazłam na progu. I tyle musisz wiedzieć” – odpowiedziałam chłodno.

Przez lata plotki nie cichły. Jedni mówili, że to dziecko Marka z jakąś kochanką z miasta; inni, że jestem czarownicą i przyciągam nieszczęścia. Ale my kochaliśmy Szymona ponad wszystko.

Marek był twardy – pracował w tartaku, a wieczorami uczył Szymona majsterkowania. Ja prowadziłam dom i szyłam na zamówienie dla sąsiadek. Było biednie, ale ciepło i bezpiecznie.

Szymon rósł na mądrego chłopca – ciekawy świata, dobry dla zwierząt, zawsze gotowy pomóc starszym sąsiadom. Ale im był starszy, tym częściej pytał: „Mamo… dlaczego nie jestem podobny do ciebie ani do taty? Skąd mam ten medalik?” Zawsze odpowiadałam wymijająco: „Jesteś naszym synem serca”.

Najtrudniejsze były święta. Moja matka nigdy nie zaakceptowała Szymona: „Po co ci to obce dziecko? Jeszcze cię kiedyś skrzywdzi!” – powtarzała przy każdej okazji. Brat Marka przestał nas odwiedzać – uważał, że Szymon „zabiera mu dziedzictwo”, choć nie mieliśmy nic poza starą chałupą i kawałkiem pola.

W szkole Szymon był wyśmiewany przez dzieciaki: „Podrzutek! Znaleziony na śmietniku!” Wracał do domu ze łzami w oczach. Raz nawet pobił się z synem sołtysa – wtedy musiałam tłumaczyć się przed całą radą sołecką.

Mimo wszystko trwaliśmy razem. Marek powtarzał: „Nie ważne skąd jesteś – ważne kim się stajesz”.

Kiedy Szymon miał 17 lat, wydarzyło się coś, co wywróciło nasze życie do góry nogami. Przyszło pismo z kancelarii notarialnej w Krakowie – adresowane do Szymona Nowaka (takie nazwisko daliśmy mu przy adopcji). Było tam zaproszenie na odczytanie testamentu pewnego Antoniego Stawickiego.

Nie znaliśmy żadnego Stawickiego. Ale ciekawość zwyciężyła – pojechaliśmy do Krakowa całą trójką.

W kancelarii czekała na nas elegancka kobieta w średnim wieku – mecenas Górska. „Pani syn jest jedynym spadkobiercą Antoniego Stawickiego” – powiedziała bez ogródek. „To jego biologiczny dziadek.”

Zamarliśmy.

Szymon pobladł: „Ale… ja nie mam rodziny! Kim był ten człowiek?”

Mecenas Górska wyjaśniła: „Antoni Stawicki był właścicielem dużej firmy budowlanej i kilku kamienic w Krakowie. Jego córka, Anna Stawicka, była państwa tajemniczą gościnią sprzed lat… Zmarła tragicznie kilka miesięcy temu za granicą. Przed śmiercią wyznała ojcu prawdę o synu oddanym do adopcji na Podkarpaciu.”

Szymon siedział jak skamieniały. Ja płakałam – ze strachu i ulgi jednocześnie.

Testament był jasny: cały majątek przechodzi na Szymona pod warunkiem spotkania z rodziną Stawickich i poznania ich historii.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Marek był wściekły: „Po co nam te pieniądze? Stracimy syna! Oni go nam odbiorą!”

Szymon zamknął się w sobie na kilka dni. W końcu przyszedł do mnie wieczorem:
– Mamo… czy ja muszę ich poznać?
– To twoja decyzja, synku – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Boję się… Ale chcę wiedzieć kim jestem.

Spotkanie ze Stawickimi było jak zły sen. Starszy pan Antoni patrzył na Szymona z mieszaniną dumy i żalu:
– Przepraszam cię za moją córkę… Byłem surowy ojciec, nie pozwoliłem jej zatrzymać dziecka bez ślubu… Ona uciekła wtedy do waszej wsi… Potem już nigdy nie miała odwagi wrócić.

Szymon milczał długo:
– Nie chcę pieniędzy. Chcę tylko wiedzieć dlaczego mnie zostawiła.
– Kochała cię… Ale była sama przeciwko całemu światu – odpowiedział Antoni ze łzami w oczach.

Po powrocie do domu zaczęły się kłótnie z Markiem:
– On nas zostawi! Wszyscy będą gadać, że wychowaliśmy bogacza!
– To nadal nasz syn! – krzyczałam przez łzy.
– Już nie! Teraz będzie miał lepszą rodzinę!

Szymon próbował pogodzić obie strony:
– Tato… ja was nigdy nie zostawię! Jesteście moją rodziną!
Ale Marek zamknął się w sobie na dobre.

Wieś znów zaczęła plotkować: „Teraz to już panisko! Pewnie sprzeda chałupę i wyjedzie do miasta!” Nawet moja matka przyszła z pretensjami: „Widzisz? Mówiłam ci! Obce dziecko zawsze przynosi nieszczęście!”

Przez kilka miesięcy żyliśmy jak obcy pod jednym dachem. Szymon jeździł do Krakowa załatwiać sprawy spadkowe; wracał coraz bardziej zamyślony i smutny.

Pewnego dnia przyszedł do mnie wieczorem:
– Mamo… Chciałem ci podziękować za wszystko. Bez ciebie nie byłoby mnie tutaj.
– Synku… zawsze będziesz moim dzieckiem, choćbyś miał pałac i miliony.
– Chcę zostać tutaj… Pomagać wam i ludziom we wsi. Może otworzę fundację dla dzieciaków takich jak ja?
Objęłam go mocno i płakałam długo.

Marek potrzebował jeszcze roku, by pogodzić się z nową rzeczywistością. Ale dziś znów jesteśmy rodziną – inną niż kiedyś, ale silniejszą przez wszystko co przeszliśmy.

Czasem patrzę na Szymona i myślę: czy gdybym wtedy nie otworzyła drzwi… czy nasze życie miałoby sens? Czy bogactwo może zastąpić miłość? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?