Nowe życie w cieniu tajemnic: Historia Marty z kamienicy na Pradze
Drzwi trzasnęły za mną z hukiem, który odbił się echem po klatce schodowej. Stałam w ciemnym korytarzu nowego mieszkania, ściskając w dłoni klucz, który jeszcze pachniał świeżym metalem. Mój syn, Kuba, stał obok z plecakiem i spojrzał na mnie niepewnie. — Mamo, czy tu zawsze tak pachnie? — zapytał cicho, marszcząc nos. Praga, stara kamienica z odpadającym tynkiem i sąsiadami, którzy wyglądali zza firanek jakby pilnowali własnych tajemnic.
Nie miałam wyboru. Po rozwodzie z Pawłem musiałam zacząć od nowa. Mój świat rozpadł się na kawałki, gdy pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam go z inną kobietą. Nie krzyczałam. Po prostu zamknęłam drzwi i zaczęłam pakować walizki. Teraz byłam tu — Marta Nowicka, trzydzieści sześć lat, samotna matka z dzieckiem i kredytem na karku.
Już pierwszego wieczoru usłyszałam kłótnię za ścianą. — Znowu pijesz?! — wrzeszczała kobieta, a potem rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Kuba przytulił się do mnie mocniej. — Mamo, boję się… — szepnął. — To tylko sąsiedzi, kochanie. Jutro pójdziemy do szkoły, poznasz nowych kolegów — próbowałam go pocieszyć, choć sama czułam się jak dziecko zagubione w obcym świecie.
Następnego dnia rano na klatce minęłam starszą panią z siwym kokiem i spojrzeniem ostrym jak brzytwa. — Nowa? — rzuciła bez przywitania. — Tak, Marta Nowicka. Z synem… — zaczęłam nieśmiało. — Aha. Tu nie lubimy hałasu. I proszę nie zostawiać butów na korytarzu — syknęła i zniknęła za drzwiami oznaczonymi numerem 7.
W pracy nie było lepiej. Nowa szkoła, nowi ludzie, a ja czułam się jak intruz. W pokoju nauczycielskim wszyscy już mieli swoje miejsca i własne układy. — To ta rozwódka? — usłyszałam szept za plecami. Udawałam, że nie słyszę.
Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i patrzyłam na Kube, który odrabiał lekcje w milczeniu. Czasem słyszałam jego cichy płacz przez ścianę nocy. Chciałam go przytulić, powiedzieć, że będzie dobrze, ale sama w to nie wierzyłam.
Pewnej nocy obudził mnie hałas na klatce schodowej. Wyszłam w piżamie i zobaczyłam sąsiada z góry — pana Zbyszka — leżącego na schodach z rozbitą głową. Obok stała jego żona, pani Teresa, trzęsąc się jak osika.
— Pomocy! On znowu pił! Upadł! — krzyczała.
Zadzwoniłam po pogotowie i zostałam z nią do przyjazdu ratowników. Siedziałyśmy razem na zimnych schodach.
— Przepraszam za tamto… Ja już nie mam siły… On taki był zawsze… Ale kiedyś był inny… — płakała Teresa.
— Może powinna pani poprosić rodzinę o pomoc? — zapytałam ostrożnie.
— Rodzina? Syn wyjechał do Anglii, córka nie odbiera telefonu… Zostałam sama z tym wszystkim… — odpowiedziała gorzko.
Wtedy zrozumiałam, że każdy tu niesie swój ciężar.
Kilka dni później Kuba wrócił ze szkoły blady jak ściana.
— Mamo… chłopaki powiedzieli, że jestem dziwakiem… Że nie mam taty… Że mieszkamy w melinie… — zaczął płakać.
Serce mi pękło. Przytuliłam go mocno.
— Jesteśmy rodziną, Kuba. I damy radę. Zawsze damy radę — wyszeptałam, choć łzy same cisnęły mi się do oczu.
Wieczorem zadzwoniła moja matka.
— Marta, po co ci było to wszystko? Mogłaś wybaczyć Pawłowi! Dziecko potrzebuje ojca! Co ludzie powiedzą?!
— Mamo, proszę cię… Nie mogłam żyć w kłamstwie… — odpowiedziałam zmęczonym głosem.
— Ty zawsze wszystko musisz po swojemu! Zobaczysz jeszcze, że zostaniesz sama jak palec! — rzuciła i rozłączyła się bez pożegnania.
Tego wieczoru długo patrzyłam w okno na światła miasta i zastanawiałam się, czy naprawdę zrobiłam dobrze.
Z czasem zaczęłam poznawać sąsiadów bliżej. Pani Teresa coraz częściej pukała do moich drzwi po szklankę cukru czy chwilę rozmowy.
— Wie pani co? Dobrze, że się pani tu wprowadziła. Może trochę przewietrzy nam pani tę starą kamienicę… — uśmiechnęła się smutno pewnego dnia.
Zaczęłyśmy razem chodzić na spacery po okolicy. Opowiadała mi o dawnych czasach Pragi, o tym jak kiedyś wszyscy trzymali się razem.
— Teraz każdy zamyka się w swoim mieszkaniu i udaje, że nie widzi cudzych problemów… A przecież wszyscy jesteśmy tacy sami… Samotni… — westchnęła.
Kuba zaprzyjaźnił się z chłopcem z drugiego piętra — Michałem. Razem grali w piłkę na podwórku i przynosili do domu obdrapane kolana i brudne ubrania.
Pewnego dnia Michał przyszedł do nas zapłakany.
— Mama powiedziała, że tata już nie wróci… Że wyjechał do innej pani… — szlochał.
Patrzyliśmy na siebie z Kubą bezradnie. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że nie jestem sama w tym wszystkim.
Ale życie nie dawało mi taryfy ulgowej. Paweł zaczął dzwonić coraz częściej.
— Marta, może byśmy spróbowali jeszcze raz? Dla Kuby? Wiesz przecież, że ona nic dla mnie nie znaczyła…
— Paweł, przestań! Nie wrócę do kogoś, kto mnie zdradził! Kuba cię potrzebuje jako ojca, ale ja już nie potrafię ci zaufać!
— Jesteś uparta jak zawsze! Myślisz tylko o sobie!
Rozłączyłam się ze łzami w oczach.
W pracy też nie było łatwo. Dyrektorka szkoły wezwała mnie na rozmowę.
— Pani Marto, rodzice skarżą się, że jest pani rozkojarzona na lekcjach… Może powinna pani pomyśleć o urlopie?
— Nie mogę sobie pozwolić na urlop… Muszę pracować…
— Proszę pamiętać, że dzieci to wyczuwają…
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Wieczorem usiadłam przy stole z Kubą i spojrzałam mu w oczy.
— Synku… Przepraszam cię za wszystko…
— Mamo… Ja cię kocham najbardziej na świecie…
Przytuliłam go mocno i wtedy pierwszy raz od miesięcy poczułam spokój.
Minęły tygodnie. Kamienica zaczęła być dla mnie domem. Sąsiedzi przestali patrzeć spode łba. Pani Teresa zaprosiła mnie na imieniny; pan Zbyszek przyniósł własnej roboty nalewkę; dzieci biegały po podwórku aż do zmierzchu.
Ale pewnego dnia zadzwoniła moja matka.
— Marta… Tata miał zawał… Jest w szpitalu…
Pojechałam do rodzinnego miasta natychmiast. W szpitalu zobaczyłam ojca słabego jak nigdy dotąd.
— Córeczko… Przepraszam cię za wszystko… Za to, że nie umiałem być dobrym ojcem…
Poczułam łzy na policzkach.
— Tato… Ja też przepraszam…
Po powrocie do Warszawy spojrzałam na swoje życie inaczej. Zrozumiałam, że każdy niesie swój ból i swoje tajemnice. Że dom to nie tylko ściany i dach nad głową — to ludzie wokół nas.
Dziś siedzę przy kuchennym stole w moim mieszkaniu na Pradze i patrzę przez okno na dzieci bawiące się na podwórku. Kuba śmieje się razem z Michałem; pani Teresa podlewa kwiaty na balkonie; pan Zbyszek naprawia rower wnuczka.
Czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy przeszłość zawsze będzie nas doganiać? A może najważniejsze to nauczyć się żyć tu i teraz – mimo wszystko? Co wy o tym myślicie?