Nieznajomy zostawił mi niemowlę na klatce schodowej. Po latach okazało się, że to dziedzic fortuny z Warszawy
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam na krześle. Była druga w nocy, śnieg walił w okna, a ja siedziałam sama w kuchni, próbując zrozumieć, dlaczego życie znowu postanowiło mnie zaskoczyć. To wtedy usłyszałam płacz – cichy, przeraźliwy, jakby ktoś próbował go stłumić. Wybiegłam na klatkę schodową naszego bloku na Pradze i zobaczyłam: pod drzwiami leżał koszyk, a w nim niemowlę.
Zamarłam. Przez chwilę myślałam, że to sen – przecież takie rzeczy nie zdarzają się zwykłym ludziom, takim jak ja. Ale dziecko płakało coraz głośniej. Rozejrzałam się – nikogo. Tylko ślady butów prowadzące do windy i… znikające na zawsze.
Wzięłam koszyk do środka. Dziecko miało może dwa miesiące, chłopczyk, zawinięty w niebieski kocyk. Przy nim karteczka: „Proszę, zaopiekuj się nim. On nie może być ze mną. Błagam, nie oddawaj go do domu dziecka.” Pod spodem podpis: „Matka”.
Mój mąż, Krzysiek, wrócił z nocnej zmiany godzinę później. Zobaczył mnie z niemowlakiem na rękach i pobladł.
– Co ty wyprawiasz, Magda? Skąd to dziecko?!
– Ktoś je zostawił pod drzwiami… Krzysiek, nie mogę go oddać na policję. Przeczytaj kartkę.
Przeczytał. Przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
– Magda, to nie jest zabawa! Mamy już dwójkę swoich dzieci! Jak sobie to wyobrażasz? Co powiemy sąsiadom? Co powiemy twojej matce?
Moja matka… Wiedziałam, że będzie piekło. Ale patrząc na to maleństwo, nie umiałam inaczej.
Nazwaliśmy go Szymon. Przez pierwsze tygodnie ukrywałam go przed światem – mówiłam sąsiadom, że opiekuję się dzieckiem kuzynki z Olsztyna. Ale plotki rozeszły się szybciej niż mróz po rurach w naszym bloku.
– Magda, słyszałam, że masz nowego synka? – zagadnęła mnie sąsiadka z trzeciego piętra, pani Halina.
– To tylko na chwilę – skłamałam.
– No jasne… – mruknęła z przekąsem.
Krzysiek coraz częściej wracał do domu w złym humorze. Nasza córka Ola była zachwycona braciszkiem, ale starszy syn Michał patrzył na Szymona jak na intruza.
– Mamo, dlaczego on tu mieszka? – pytał wieczorami.
– Bo potrzebuje rodziny. Takiej jak nasza.
– Ale ja nie chcę się dzielić zabawkami!
Wiedziałam, że będzie ciężko. Ale nie spodziewałam się wojny domowej. Moja matka przyszła pewnego dnia bez zapowiedzi i zobaczyła Szymona.
– Magda! Ty oszalałaś?! Chcesz wychowywać cudze dziecko? A jak cię ktoś oskarży o porwanie? Pomyśl o własnych dzieciach!
Płakałam całą noc. Krzysiek był coraz bardziej obcy – spał na kanapie, unikał rozmów. Ale Szymon rósł zdrowo, był pogodny i szybko stał się oczkiem w głowie Oli.
Minęły lata. Zrobiliśmy wszystko legalnie – zgłosiliśmy sprawę do sądu rodzinnego, przeszliśmy przez piekło papierologii i wizyt kuratora. Szymon oficjalnie został naszym synem.
Ale rodzina już nigdy nie była taka sama. Moja matka przestała do mnie dzwonić. Michał wyprowadził się do ojca zaraz po maturze. Krzysiek coraz częściej znikał z domu – aż w końcu odszedł do innej kobiety.
Zostałam sama z Olą i Szymonem w dwupokojowym mieszkaniu na Pradze. Pracowałam na dwa etaty – sprzątałam w szkole i dorabiałam wieczorami jako kasjerka w Biedronce. Często nie miałam siły nawet zrobić kolacji.
Szymon był inny niż moje dzieci – cichy, zamyślony, bardzo zdolny. W szkole miał same piątki, nauczycielki go uwielbiały. Ale zawsze czułam, że coś go gryzie.
Pewnego dnia znalazłam go płaczącego w łazience.
– Szymonku, co się stało?
– Mamo… dlaczego jestem inny? Dlaczego nie mam taty?
Przytuliłam go mocno.
– Masz mnie i Olę. Jesteśmy rodziną.
Ale wiedziałam, że to nie wystarczy.
Kiedy skończył siedemnaście lat, wydarzyło się coś nieprawdopodobnego. Przyszła do nas kobieta – elegancka, zadbana, z drogą torebką i smutkiem w oczach.
– Czy mogę porozmawiać z Szymonem? – zapytała cicho.
Zamarłam.
– Kim pani jest?
– Jestem jego matką biologiczną. Nazywam się Anna Majewska.
Szymon wyszedł z pokoju blady jak ściana. Usiadł naprzeciwko niej i przez chwilę patrzyli sobie w oczy bez słowa.
– Przepraszam cię… – wyszeptała Anna. – Musiałam cię zostawić wtedy… Byłam bardzo młoda i bardzo samotna. Twój ojciec… on był żonaty i bogaty. Jego rodzina nigdy by mnie nie zaakceptowała.
Szymon milczał długo.
– Dlaczego teraz?
– Twój ojciec zmarł miesiąc temu. Zostawił ci wszystko… jesteś jego jedynym synem.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Anna wyciągnęła dokumenty: testament, akty własności mieszkań w Warszawie i pod Warszawą, konto bankowe pełne pieniędzy.
Szymon patrzył na mnie z rozpaczą:
– Mamo… co mam zrobić?
Przytuliłam go najmocniej jak umiałam.
– To twoje życie, Szymonku. Ale pamiętaj: dla mnie zawsze będziesz moim synem.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Szymon zaczął spotykać się z Anną i jej rodziną – nowymi dziadkami z Wilanowa, którzy nagle zapragnęli mieć wnuka. Zapraszali go na wakacje za granicę, kupowali prezenty, obiecywali studia w Londynie.
A ja? Zostałam sama w naszym starym mieszkaniu na Pradze. Ola wyjechała na studia do Krakowa. Czasem Szymon dzwoni – mówi „mamo”, ale już inaczej niż kiedyś.
Często pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy warto było poświęcić wszystko dla dziecka, które nie było moją krwią? Czy miłość naprawdę wystarczy?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?