Nie taka matka, jak ją malują: Moje życie po rozwodzie oczami byłej teściowej
„To nie jest prawdziwa matka!” – usłyszałam przez zamknięte drzwi, kiedy wracałam z córką z kolejnej wyprawy na rowerach. Głos pani Haliny, mojej byłej teściowej, niósł się po klatce schodowej jak echo. Zamarłam na chwilę, ściskając dłoń mojej sześcioletniej Poli. Wiedziałam, że to o mnie. Wiedziałam też, że zaraz usłyszę więcej – bo w tym bloku plotki rozchodzą się szybciej niż zapach świeżo pieczonego chleba z piekarni na rogu.
Nie jestem idealna. Nigdy nie byłam. Ale czy któraś z nas jest? Mój świat rozpadł się w jeden majowy wieczór, kiedy mąż – Kamil – spakował walizkę i wyszedł. Zostawił mi mieszkanie, meble, nawet kota. Zabrał tylko swoje ubrania i zdjęcia z dzieciństwa. „To nie twoja wina, Anka” – powiedział cicho przy drzwiach. „Po prostu już nie umiem”.
Nie płakałam wtedy. Płakałam później, kiedy Pola zasnęła, a ja siedziałam w kuchni i patrzyłam na jej rysunki przyklejone do lodówki. Przez kilka tygodni żyłam jak automat: praca w szkole, zakupy, przedszkole, obiady na szybko. W weekendy zabierałam Polę na działkę albo do lasu – musiałam oddychać, musiałam się ruszać, bo inaczej bym zwariowała.
Ale dla pani Haliny to był dowód mojej nieodpowiedzialności. „Zamiast siedzieć w domu i gotować dziecku rosół, ona się włóczy!” – mówiła sąsiadce z parteru. Słyszałam to przez ścianę, bo w starych blokach wszystko słychać. „A kto wie, kogo ona tam spotyka? Może już sobie kogoś znalazła?”
Nie znalazłam nikogo. Nie miałam nawet siły o tym myśleć. Moje życie kręciło się wokół Poli i tego, żeby nie czuła się gorsza od innych dzieci. Kiedyś zapytała:
– Mamo, dlaczego tata już z nami nie mieszka?
Zamarłam. Jak wytłumaczyć sześciolatce rozpad rodziny?
– Czasem dorośli się rozstają, ale zawsze cię kochamy – odpowiedziałam najprościej jak umiałam.
Kamil odwiedzał Polę co drugi weekend. Był poprawny, uprzejmy, przynosił prezenty i zabierał ją do kina albo na lody. Ale nigdy nie pytał mnie, jak sobie radzę. Nigdy nie zapytał, czy czegoś mi potrzeba.
Za to pani Halina dzwoniła regularnie:
– Aniu, Pola powinna jeść więcej mięsa. Dzieci potrzebują białka!
Albo:
– Słyszałam, że byłaś z nią nad jeziorem. A jeśli się przeziębi? Kto wtedy będzie winny?
Czasem miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę.
Najgorsze były spotkania rodzinne – imieniny Poli czy święta. Pani Halina przychodziła z ciastem i naręczem prezentów. Siadała naprzeciwko mnie i zaczynała przesłuchanie:
– A jak tam w pracy? Dzieciaki nie za bardzo cię męczą?
– A Pola już zna tabliczkę mnożenia? Bo u nas w rodzinie dzieci zawsze były zdolne…
Czułam się jak uczennica na egzaminie poprawkowym z macierzyństwa.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka z naprzeciwka – pani Jadzia.
– Aniu, nie przejmuj się tą Haliną – szepnęła konspiracyjnie. – Ona po prostu nie umie odpuścić kontroli nad synem.
Uśmiechnęłam się blado.
– Ale ja już nie jestem jej rodziną…
– Dla niej jesteś matką jej wnuczki. I to jej wystarczy.
Wiedziałam, że pani Halina chodzi do Kamila i mówi mu, jak powinnam wychowywać Polę.
– Synku, ona za dużo pozwala dziecku! Pola biega po podwórku do zmroku! A co jak coś się stanie?
Kamil tylko wzdychał:
– Mamo, daj spokój. Anka wie, co robi.
Ale potem dzwonił do mnie:
– Może rzeczywiście powinnaś bardziej pilnować Poli? Mama się martwi…
Czułam się osaczona z każdej strony. Nawet moja własna matka zaczęła mi dogadywać:
– Może powinnaś wrócić do Kamila? Dla dobra dziecka?
– Mamo! On mnie zostawił! – wybuchłam pewnego dnia.
– Ale przecież był dobrym ojcem…
– Jest dobrym ojcem! Ale ja już nie chcę być jego żoną!
W pracy też nie było łatwo. Koleżanki patrzyły na mnie z litością albo ciekawością.
– I jak sobie radzisz sama?
– Dasz radę znaleźć kogoś nowego?
Albo najgorsze:
– Ja bym nie potrafiła tak żyć bez mężczyzny…
A ja żyłam. Czasem lepiej, czasem gorzej. Były dni, kiedy chciało mi się wyć do księżyca ze zmęczenia i samotności. Były też takie, kiedy śmiałam się z Polą do łez podczas wspólnego pieczenia naleśników.
Pewnego dnia Pola wróciła od babci Haliny zamyślona.
– Mamo… Babcia mówiła, że jak będziesz tak ciągle wychodzić z domu i zapraszać koleżanki, to ja będę źle wychowana…
Zatkało mnie.
– Kochanie… Babcia czasem mówi rzeczy, których nie rozumie. Każda rodzina jest inna.
Pola spojrzała na mnie poważnie:
– Ja lubię nasze życie.
Przytuliłam ją mocno i poczułam łzy pod powiekami.
Konflikt narastał miesiącami. Pani Halina coraz częściej groziła mi sądem o ograniczenie praw rodzicielskich:
– Ja mam prawo widywać wnuczkę! Ty ją izolujesz!
A ja tylko broniłam naszej codzienności:
– Pola ma kontakt z ojcem i babcią tyle, ile chce. Ale ja decyduję o jej wychowaniu!
W końcu doszło do awantury podczas rodzinnego obiadu u mojej mamy. Pani Halina zaczęła wyliczać moje „grzechy”:
– Za mało gotujesz! Za dużo wychodzisz! Za mało pilnujesz dziecka!
Nie wytrzymałam.
– Może czas spojrzeć na siebie? Może gdyby pani mniej kontrolowała wszystkich wokół, Kamil nie uciekłby z domu?
Zapadła cisza jak makiem zasiał.
Po tej kłótni Kamil zadzwonił do mnie wieczorem:
– Przepraszam za mamę… Ona po prostu boi się stracić kontakt z Polą.
Westchnęłam ciężko:
– Ja też się boję. Ale najbardziej tego, że Pola będzie musiała wybierać między nami.
Od tamtej pory relacje trochę się uspokoiły. Pani Halina widuje Polę raz w tygodniu – tyle ile ustaliłyśmy w sądzie po mediacji rodzinnej. Przestała dzwonić codziennie z radami i pretensjami. Ja nauczyłam się stawiać granice – choć czasem nadal boli mnie serce na myśl o tym wszystkim.
Często pytam siebie: czy jestem dobrą matką? Czy można być szczęśliwą kobietą po rozwodzie w Polsce – bez poczucia winy i presji otoczenia? Czy naprawdę musimy spełniać cudze oczekiwania kosztem własnego szczęścia?
A wy? Jak myślicie – czy samotna matka ma prawo żyć po swojemu? Czy powinna podporządkować się rodzinie dla świętego spokoju?