Nie otwieraj drzwi do tajemnic – historia Zofii i rodzinnych sekretów
Stukot. Najpierw cichy, ledwie wyczuwalny – jakby ktoś paznokciem drapał po starej boazerii. Potem coraz głośniejszy, aż w końcu nie sposób było go zignorować. Obudziłam się zlana potem, serce waliło mi jak młot. Była trzecia w nocy. W naszym domu na warszawskim Grochowie zawsze było cicho o tej porze, nawet tramwaje już nie jeździły. Ale tej nocy coś się zmieniło.
– Mamo, słyszałaś to? – zapytała szeptem moja córka, Julia, która od kilku tygodni mieszkała ze mną po rozstaniu z mężem.
– Tak – odpowiedziałam drżącym głosem. – To chyba z piwnicy.
Julia spojrzała na mnie z niepokojem. Miała trzydzieści pięć lat, a w jej oczach widziałam strach dziecka. Wstałam z łóżka, narzuciłam szlafrok i zeszłam na dół. Stukot ucichł, gdy tylko dotknęłam klamki od drzwi piwnicy. Przez chwilę stałam bez ruchu, nasłuchując. Nic.
Następnego dnia próbowałam o tym zapomnieć. Zajęłam się gotowaniem rosołu, Julia przeglądała ogłoszenia o pracę. Ale wieczorem stukot wrócił. Tym razem głośniejszy, bardziej natarczywy. Julia wbiegła do kuchni blada jak ściana.
– Mamo, ja się boję! – krzyknęła. – Może zadzwonimy po kogoś?
– Po kogo? Po policję? Powiedzą, że zwariowałyśmy – próbowałam żartować, ale sama czułam narastający niepokój.
W końcu zebrałam się na odwagę i zeszłam do piwnicy. Julia szła za mną krok w krok. Wzięłam latarkę i zaczęłam przeszukiwać kąty. W rogu, za starymi słoikami z ogórkami i narzędziami po moim ojcu, znalazłam małą drewnianą szkatułkę. Nigdy wcześniej jej nie widziałam.
– Skąd to się tu wzięło? – zapytała Julia.
– Nie mam pojęcia – odpowiedziałam i poczułam dreszcz na plecach.
Szkatułka była ciężka, zamknięta na kluczyk. Na wieczku wyryto inicjały: „A.K.”
– Może to po dziadku? – Julia próbowała sobie przypomnieć rodzinne historie.
Ale mój ojciec miał na imię Stanisław. Matka – Helena. Nikogo z inicjałami „A.K.” nie znałam.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Julia coraz częściej mówiła o wyprowadzce, ja nie mogłam spać. Stukot powracał każdej nocy, zawsze o tej samej godzinie.
W końcu postanowiłam porozmawiać z sąsiadką, panią Ireną, która mieszkała tu od zawsze i znała wszystkie plotki z okolicy.
– Pani Zosiu – powiedziała, gdy tylko wspomniałam o szkatułce – lepiej nie grzebać w starych rzeczach. Ten dom swoje widział…
– Co pani ma na myśli?
Pani Irena spojrzała na mnie uważnie.
– Pani ojciec nie był pierwszym właścicielem tego domu. Przed wojną mieszkała tu rodzina Kwiatkowskich. Podobno ich córka… Ale to tylko plotki…
Wróciłam do domu jeszcze bardziej skołowana. Przez cały dzień chodziłam jak struta, aż w końcu postanowiłam otworzyć szkatułkę. Kluczyka nie było, ale zamek był stary i po chwili podważyłam go nożem.
W środku leżały stare listy i czarno-białe zdjęcie młodej kobiety w sukni ślubnej. Na odwrocie zdjęcia napis: „Anna Kwiatkowska, 1938”.
Zaczęłam czytać listy. Były pełne miłości i tęsknoty – Anna pisała do swojego ukochanego, który wyjechał do Francji tuż przed wojną. Ostatni list był inny – pełen rozpaczy i strachu:
„Jeśli mnie znajdziesz, wybacz mi wszystko. Nie mogę już dłużej żyć w tym domu…”
Nagle wszystko zaczęło układać się w całość. Przypomniałam sobie opowieści babci o „duchu panny młodej”, który ponoć nawiedzał dom przed laty. Zawsze uważałam to za bajki dla dzieci.
Julia weszła do kuchni i zobaczyła mnie zapłakaną nad listami.
– Mamo, co się stało?
– To historia tej rodziny… Anna Kwiatkowska… Ona chyba nigdy nie opuściła tego domu.
Julia usiadła obok mnie i objęła ramieniem.
– Może powinniśmy oddać te rzeczy komuś z jej rodziny? Albo… po prostu je pochować?
Przez kolejne dni próbowałyśmy odnaleźć potomków Kwiatkowskich. Bezskutecznie – wszyscy wyjechali lub zmarli dawno temu. W końcu postanowiłyśmy pochować szkatułkę pod starą lipą w ogrodzie.
Tej nocy stukot ustał.
Ale spokój nie trwał długo. Kilka dni później zadzwonił mój brat, Andrzej, z którym od lat byłam skłócona po awanturze o spadek po rodzicach.
– Słyszałem, że grzebiesz w przeszłości – powiedział chłodno przez telefon. – Lepiej zostaw to w spokoju.
– O co ci chodzi? – zapytałam zaskoczona.
– Ojciec nie był taki święty, jak ci się wydaje. Lepiej nie otwieraj tych drzwi…
Rozłączył się bez słowa wyjaśnienia.
Przez kolejne dni czułam się jak intruz we własnym domu. Julia zaczęła unikać rozmów ze mną, Andrzej przestał odbierać telefony. Nawet sąsiedzi patrzyli na mnie dziwnie.
W końcu postanowiłam odwiedzić Andrzeja osobiście. Mieszkał pod Warszawą, w starym domu po teściach. Gdy tylko mnie zobaczył, zamknął drzwi przed nosem.
– Andrzej! Musimy porozmawiać!
Po chwili otworzył drzwi i spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Po co tu przyjechałaś?
– Chcę znać prawdę! Kim była Anna Kwiatkowska? Co ukrywał ojciec?
Andrzej spuścił wzrok.
– Ojciec… przed wojną był zarządcą tego domu. Po wojnie dostał go za współpracę z nową władzą… Anna była córką poprzednich właścicieli. Zaginęła tuż po wojnie… Nigdy jej nie znaleziono.
Zamarłam z przerażenia.
– Myślisz… że ojciec miał coś wspólnego z jej zaginięciem?
Andrzej wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Ale czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego.
Wróciłam do domu rozbita emocjonalnie jak nigdy dotąd. Julia próbowała mnie pocieszać, ale między nami pojawił się mur milczenia i niedopowiedzeń.
Od tamtej pory często budzę się w środku nocy i nasłuchuję ciszy. Czasem wydaje mi się, że znów słyszę stukot…
Czy można żyć dalej ze świadomością, że dom rodzinny kryje tak mroczne tajemnice? Czy lepiej zamknąć drzwi do przeszłości na zawsze? A może właśnie prawda pozwala nam uwolnić się od duchów dawnych lat?
Co byście zrobili na moim miejscu?