Nie ma winnych, czyli tak układają się gwiazdy – Historia Magdy i Bartka

Zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi za Bartkiem, usłyszałam trzask talerza rozbijającego się o podłogę. – Znowu wróciłeś późno! – krzyknęła mama z kuchni, a jej głos przeszył ciszę naszego mieszkania na warszawskim Bródnie. – Ile razy mam powtarzać, że kolacja jest o dziewiętnastej?

Bartek spojrzał na mnie błagalnie, jakby prosił o ratunek. Ale ja sama ledwo trzymałam się na nogach po całym dniu pracy w szpitalu. – Mamo, daj spokój, przecież Bartek miał dodatkowe zajęcia – próbowałam łagodzić sytuację, ale mama już była w swoim żywiole. – Ty zawsze go bronisz! A kto mnie obroni? Kto pomoże mi z rachunkami, z zakupami? Ojciec tylko siedzi przed telewizorem, a wy… – urwała, bo Bartek już trzasnął drzwiami swojego pokoju.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to ostatni raz, gdy widzę go takiego – zbuntowanego, młodego, pełnego życia. Tamtego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam ciche szlochy mamy za ścianą i stłumione dźwięki muzyki z pokoju Bartka. Ojciec jak zwykle udawał, że nic nie słyszy.

Następnego dnia wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. Bartek wyszedł rano bez śniadania. Ja spieszyłam się na dyżur do szpitala na Banacha. Mama została sama w kuchni, z oczami utkwionymi w okno. Około południa zadzwonił telefon. To była policja.

– Czy rozmawiam z Magdaleną Zielińską? – Tak, to ja… – Pani brat miał wypadek samochodowy. Proszę przyjechać do szpitala na Lindleya.

Nie pamiętam drogi. Pamiętam tylko białe światło korytarza i twarz lekarza, który patrzył na mnie z takim współczuciem, że od razu wiedziałam. Bartek nie żył. Zginął na miejscu. Kierowca drugiego auta był pijany.

Mama osunęła się na podłogę, gdy jej powiedziałam. Ojciec po raz pierwszy od lat płakał przy mnie. Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak w letargu. Wszyscy szukali winnych – policja, sąd, rodzina kierowcy. Ale ja wiedziałam, że nikt nie odda mi brata.

Po pogrzebie zaczęły się prawdziwe problemy. Mama obwiniała ojca, że nie dopilnował Bartka. Ojciec zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Ja próbowałam być silna dla nich obu, ale nocami płakałam do poduszki.

Któregoś dnia mama wybuchła: – To twoja wina! Gdybyś była w domu, może by nie wyszedł! Zawsze byłaś tą lepszą, a ja straciłam syna!

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły walczyć. Przestałyśmy ze sobą rozmawiać na wiele tygodni.

W pracy też nie było łatwo. Pacjenci przychodzili ze swoimi dramatami, a ja musiałam udawać, że wszystko jest w porządku. Tylko koleżanka z oddziału, Kasia, zauważyła moje czerwone oczy.

– Magda, musisz z kimś pogadać. Nie możesz tego dusić w sobie.

Ale ja nie chciałam rozmawiać. Bałam się, że jeśli zacznę mówić o bólu, już nigdy nie przestanę płakać.

Minęły miesiące. Mama coraz częściej zaglądała do kieliszka. Ojciec przestał wychodzić z domu. Ja rzuciłam się w wir pracy – dyżury po 24 godziny, dodatkowe zmiany na SOR-ze.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu i zobaczyłam mamę śpiącą na kanapie z pustą butelką po winie. Ojciec siedział przy stole i patrzył w ścianę.

– Tak dalej być nie może – powiedziałam cicho.

Ojciec spojrzał na mnie bezradnie.

– Przepraszam cię, Magda… Za wszystko.

Pierwszy raz od śmierci Bartka przytuliłam go mocno i długo płakaliśmy razem.

Postanowiłam zawalczyć o naszą rodzinę. Zapisałam mamę na terapię uzależnień. Sama zaczęłam chodzić do psychologa. Powoli zaczęliśmy rozmawiać o Bartku bez krzyku i wzajemnych oskarżeń.

Ale życie miało dla mnie jeszcze jedną niespodziankę.

Na oddziale pojawił się nowy lekarz – Michał Nowicki. Był cichy, zamknięty w sobie, ale miał coś w oczach… Pewnego dnia zaprosił mnie na kawę po dyżurze.

– Wiem, że przeżywasz trudny czas – powiedział delikatnie. – Sam straciłem żonę dwa lata temu w wypadku. Też długo szukałem winnych… Ale czasem po prostu tak układają się gwiazdy.

Rozmawialiśmy długo o bólu, żalu i o tym, jak trudno wybaczyć sobie i innym.

Zaczęliśmy spotykać się częściej. Mama powoli wychodziła z nałogu. Ojciec zaczął chodzić na spacery po parku Bródnowskim.

Ale wtedy pojawiła się ciotka Halina – siostra mamy z Białegostoku. Przyjechała niby pomóc, ale tylko dolewała oliwy do ognia.

– Ty zawsze byłaś egoistką! – krzyczała do mamy podczas jednej z kłótni przy stole. – A Magda? Ona tylko myśli o sobie! Nawet chłopaka sobie znalazła zaraz po śmierci brata!

Mama wybiegła z płaczem do łazienki. Ja zostałam sama z ciotką i ojcem.

– Ciociu, proszę cię… Niech ciocia wraca do siebie – powiedziałam stanowczo.

Ciotka obraziła się śmiertelnie i wyjechała następnego dnia.

Po jej wyjeździe mama przyszła do mnie wieczorem do pokoju.

– Przepraszam cię za wszystko… Za to co powiedziałam wtedy po śmierci Bartka… Za to jak cię traktowałam przez te miesiące…

Przytuliłyśmy się mocno i pierwszy raz od dawna poczułam ulgę.

Z Michałem zaczęliśmy planować wspólną przyszłość. Mama zaakceptowała go powoli, choć długo nie mogła pogodzić się z tym, że życie toczy się dalej.

Minęły dwa lata od śmierci Bartka. Wciąż boli, ale nauczyliśmy się żyć z tą raną.

Czasem patrzę w nocne niebo nad Bródnem i myślę: czy naprawdę są sytuacje bez winnych? Czy los jest ślepy i okrutny? A może to my sami musimy nauczyć się wybaczać – sobie i innym?

Czy Wy też kiedyś musieliście pogodzić się z czymś, czego nie dało się naprawić? Jak nauczyć się żyć dalej?