Nie będzie ślubu – historia o tym, jak odwaga rodzi się w bólu
– Nie będzie ślubu! – krzyknęłam przez łzy, wbiegając do kuchni, gdzie mama z babcią lepiły pierogi na wielki rodzinny obiad. Zatrzymały się w pół ruchu, mąka posypała się na podłogę, a w powietrzu zawisła cisza tak gęsta, że aż bolały uszy.
Mama pierwsza odzyskała głos. – Co ty wygadujesz, Martyna? Przecież wszystko już gotowe! Goście zaproszeni, sala opłacona, ksiądz czeka! – Jej głos drżał, ale w oczach miałam błysk paniki. Babcia tylko westchnęła ciężko i spuściła wzrok.
Stałam tam, trzęsąc się cała, z rozmazanym makijażem i sercem bijącym jak oszalałe. W głowie miałam chaos: obrazy z dzieciństwa, krzyki rodziców, wieczne pretensje mamy o to, że nie jestem taka jak ona chciała. „Martynka, bądź grzeczna. Martynka, nie pyskuj. Martynka, nie rób wstydu rodzinie.” Teraz miałam zrobić największy wstyd – odwołać ślub z Michałem na tydzień przed uroczystością.
– Nie mogę za niego wyjść – wyszeptałam. – Nie kocham go. I nie chcę tak żyć.
Mama podeszła do mnie gwałtownie i złapała za ramiona.
– Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że życie to bajka? Michał to porządny chłopak! Pracuje w banku, nie pije, nie bije! Każda by chciała takiego męża!
– Ale ja nie jestem każda! – wybuchłam. – Ty go wybrałaś dla mnie, nie ja!
Babcia spojrzała na mnie spod siwych brwi. – Dziecko… Lepiej być z kimś niż samej. Samotność to najgorsza rzecz na starość.
Wybiegłam z kuchni na balkon. Zimny wiatr smagał mi twarz. Patrzyłam na szare bloki Torunia i czułam się jak więzień własnego życia. Michał był dobry – ale nie dla mnie. Od miesięcy czułam się przy nim jak aktorka w kiepskim serialu: uśmiech na pokaz, rozmowy o kredytach i nowych samochodach, zero pasji, zero czułości. Nawet nasze zaręczyny były wymuszone – mama naciskała: „Martynka, masz już 32 lata! Kiedy dzieci? Kiedy wnuki?” Michał po prostu się zgodził.
Wróciłam do pokoju. Mama już dzwoniła do ciotki Krysi: – Wyobrażasz sobie?! Martyna zwariowała! Chce odwołać ślub! Co my teraz powiemy rodzinie?!
Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Telefon zadzwonił. Michał.
– Cześć… Słyszałem od twojej mamy… To prawda?
– Tak… Przepraszam…
– Martyna, przecież wszystko już ustalone. Moi rodzice wydali fortunę na restaurację! Ty chyba nie rozumiesz, co robisz!
– Rozumiem aż za dobrze…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Wiesz co? Zawsze byłaś rozchwiana. Moja mama miała rację – nigdy nie będziesz dobrą żoną.
Rozłączył się.
Zostałam sama z własnym strachem i poczuciem winy. Przez kolejne dni dom zamienił się w pole bitwy. Mama chodziła obrażona, tata milczał i tylko babcia próbowała mnie pocieszać herbatą z malinami.
Wieczorem usłyszałam rozmowę rodziców przez cienką ścianę:
– To twoja wina! Zawsze ją rozpieszczałaś! Teraz będziemy pośmiewiskiem!
– A może lepiej tak niż żeby była nieszczęśliwa całe życie?
– Ty nic nie rozumiesz…
Następnego dnia przyszła ciocia Krysia z córką Olą. Ola od zawsze była moim przeciwieństwem – poukładana, zaręczona od liceum, już z dwójką dzieci i domem pod Toruniem.
– Martyna, nie przesadzaj – powiedziała z wyższością. – Ja też nie byłam zakochana w Maćku na początku. Miłość przychodzi z czasem. A teraz mam wszystko: rodzinę, stabilizację…
Patrzyłam na nią i widziałam zmęczenie w oczach.
– A jesteś szczęśliwa? – zapytałam cicho.
Ola spuściła wzrok.
– Szczęście to luksus…
Wieczorem przyszła moja młodsza siostra Zuzka. Ona zawsze była buntowniczką – wyjechała do Warszawy na studia i wracała tylko na święta.
– Martyna, masz jaja! – rzuciła mi się na szyję. – Gdybym ja miała tyle odwagi…
– Myślisz, że dobrze robię?
– Myślę, że pierwszy raz żyjesz dla siebie.
Ale czy naprawdę żyłam dla siebie? Czy tylko uciekałam przed odpowiedzialnością? W nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym wszystkim: o mamie, która całe życie poświęciła dla rodziny i nigdy nie była szczęśliwa; o babci samotnej po śmierci dziadka; o Oli zamkniętej w złotej klatce; o sobie – wiecznie rozdartej między oczekiwaniami innych a własnym sercem.
Dwa dni później Michał przyszedł do domu z matką. Pani Grażyna od progu zaczęła krzyczeć:
– Jak można tak ludziom życie niszczyć?! Moja rodzina już wie! Wstyd!
Mama próbowała ją uspokoić:
– Proszę pani…
Ale pani Grażyna była nie do zatrzymania:
– Tyle pieniędzy wydane! A ona sobie wymyśliła!
Michał stał obok jak cień.
Spojrzałam mu w oczy:
– Przepraszam… Ale nie potrafię udawać.
On tylko skinął głową i wyszedł bez słowa.
Po ich wyjściu mama zamknęła się w sypialni i płakała całą noc. Tata poszedł do garażu i wrócił dopiero nad ranem. Babcia siedziała przy stole i patrzyła przez okno.
– Wiesz co, Martynko? Ja też kiedyś chciałam uciec sprzed ołtarza… Ale zabrakło mi odwagi. Może ty będziesz szczęśliwsza ode mnie.
Przez kolejne tygodnie byłam wyrzutkiem rodziny. Sąsiedzi szeptali na klatce schodowej: „To ta, co uciekła sprzed ślubu”. Mama przestała ze mną rozmawiać. Tata patrzył na mnie z rozczarowaniem. Tylko Zuzka dzwoniła codziennie: „Trzymaj się”.
Zaczęłam chodzić na długie spacery po Toruniu – po Bulwarze Filadelfijskim, przez most Piłsudskiego, aż pod ruiny zamku krzyżackiego. Tam spotkałam Bartka – starego znajomego z liceum. Był rozwiedziony, miał córkę i smutne oczy.
– Słyszałem o twoim ślubie…
– Raczej o jego braku – uśmiechnęłam się gorzko.
Usiedliśmy na ławce nad Wisłą.
– Wiesz… Ja też kiedyś zrobiłem coś głupiego dla rodziny. Ożeniłem się z dziewczyną, której nie kochałem. Bo tak trzeba było. Teraz żałuję każdego dnia straconego na udawanie.
Patrzyliśmy razem na rzekę długo w milczeniu.
Minęły miesiące. Mama powoli zaczęła ze mną rozmawiać – najpierw o pogodzie, potem o zakupach. Tata przestał milczeć przy stole. Babcia zachorowała i wtedy cała rodzina musiała się zjednoczyć przy jej łóżku.
Pewnego dnia mama usiadła obok mnie w kuchni:
– Martyna… Może miałaś rację. Ja całe życie robiłam to, czego ode mnie oczekiwano. I nigdy nie byłam szczęśliwa…
Przytuliłyśmy się pierwszy raz od lat.
Dziś mam 33 lata i nadal jestem sama. Pracuję jako bibliotekarka w miejskiej bibliotece i uczę się być szczęśliwa bez mężczyzny u boku. Czasem jest mi ciężko – zwłaszcza gdy widzę rodzinne zdjęcia znajomych na Facebooku albo słyszę pytania sąsiadek: „A ty kiedy?” Ale wiem jedno: wolę być sama niż żyć cudzym życiem.
Czy naprawdę trzeba przejść przez piekło rodzinnych oczekiwań, żeby odnaleźć siebie? Czy ktoś z Was też musiał wybierać między sobą a rodziną? Jak poradziliście sobie z samotnością po takiej decyzji?