Miłość, która dzieli: Opowieść o babci, wnukach i rodzinnych ranach

Drzwi trzasnęły z hukiem, aż podskoczyłam przy kuchennym blacie. W rękach miałam jeszcze gorący garnek z zupą, kiedy do mieszkania wpadła moja córka, Lena, z twarzą czerwoną od płaczu. Za nią szedł jej młodszy brat, Kuba, z opuszczoną głową i zaciśniętymi pięściami.

– Mamo, nigdy więcej nie chcę jechać do babci! – Lena rzuciła plecak na podłogę i rozpłakała się na dobre.

Zamarłam. To nie był pierwszy raz, kiedy dzieci wracały od mojej matki roztrzęsione, ale tym razem czułam, że wydarzyło się coś poważniejszego. Kuba stał w progu, nie patrząc mi w oczy.

– Co się stało? – spytałam cicho, choć serce waliło mi jak młotem.

Lena otarła łzy rękawem bluzy.

– Babcia powiedziała, że nie jesteśmy jej prawdziwymi wnukami. Że tylko Zuzia jest jej oczkiem w głowie. Dała jej nowy telefon i czekoladki, a nam kazała sprzątać po obiedzie i nawet nie pozwoliła obejrzeć bajki.

Kuba milczał, ale widziałam, jak drży mu broda.

– To prawda? – zwróciłam się do niego.

Skinął głową.

– Babcia powiedziała, że Zuzia jest najlepsza, bo jest córką cioci Marty. A my… że jesteśmy tylko dziećmi twojego męża. Że ona nigdy nie zaakceptuje taty i nas też nie musi.

Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Przecież to moja matka! Jak mogła powiedzieć coś takiego moim dzieciom? Przez chwilę stałam bez ruchu, próbując zebrać myśli. W końcu usiadłam na krześle i przyciągnęłam dzieci do siebie.

– Jesteście moimi dziećmi i kocham was najbardziej na świecie – wyszeptałam. – Babcia… babcia czasem mówi rzeczy, których nie powinna.

Ale w środku gotowało się we mnie. To nie był pierwszy raz. Od kiedy wyszłam za Marka – wdowca z dwójką dzieci – moja matka nigdy nie zaakceptowała naszej rodziny. Dla niej liczyła się tylko Marta, moja siostra i jej córka Zuzia. Zawsze powtarzała: „Marta to złote dziecko, a Zuzia to moja krew”.

Pamiętam święta sprzed dwóch lat. Siedzieliśmy przy stole – ja z Markiem i dziećmi oraz Marta z Zuzią. Mama podsuwała Zuzi kolejne kawałki sernika, głaskała ją po głowie i szeptała: „Moja księżniczka”. Lena patrzyła na mnie z pytaniem w oczach: „Dlaczego babcia mnie tak nie kocha?”.

Po kolacji mama wręczyła prezenty. Zuzia dostała nową lalkę Barbie i zestaw do malowania paznokci. Lena i Kuba – po parze skarpetek i czekoladowym mikołaju.

– Mamo… – zaczęłam wtedy delikatnie. – Dzieci widzą różnicę.

Mama spojrzała na mnie chłodno:

– Nie przesadzaj. Zuzia jest jedynaczką, jej trzeba więcej uwagi.

Ale przecież moje dzieci też straciły matkę! Ich biologiczna mama zmarła nagle na tętniaka. Byli wtedy mali – Lena miała cztery lata, Kuba dwa. Kiedy poznałam Marka, zakochałam się nie tylko w nim, ale też w jego dzieciach. Byliśmy rodziną – choć niełatwą i posklejaną z kawałków.

Mama nigdy tego nie zaakceptowała. Dla niej Marek był „obcym”, a jego dzieci – „przypadkiem”.

Wróciłam myślami do teraźniejszości. Lena wtuliła się we mnie mocniej.

– Mamo… czy babcia mnie kiedyś pokocha?

Zacisnęłam powieki, żeby nie popłakać się razem z nią.

Wieczorem zadzwoniłam do mamy.

– Mamo, musimy porozmawiać.

– O czym? – jej głos był chłodny jak zawsze.

– Dzieci wróciły dziś od ciebie zapłakane. Powiedziałaś im rzeczy… których nie powinnaś mówić żadnemu dziecku.

– Nie dramatyzuj! – przerwała mi ostro. – To ty sobie wymyślasz problemy. Ja Zuzię kocham najbardziej na świecie i mam do tego prawo!

– Ale Lena i Kuba też są twoimi wnukami!

– Nie są! Są dziećmi Marka! Ty zawsze byłaś uparta jak osioł…

Zamarłam. Po raz pierwszy usłyszałam to tak otwarcie.

– Mamo…

– Nie będę udawać! Marta zawsze była bliżej mnie niż ty! Ty wybrałaś sobie obcego faceta z dwójką bachorów i teraz chcesz ode mnie czułości? Nie mam już siły na te twoje żale!

Rozłączyła się bez słowa pożegnania.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Marek próbował mnie pocieszać:

– Ela… nie przejmuj się nią. My jesteśmy rodziną. Dzieci mają nas.

Ale ja czułam się rozdarta na pół – między lojalnością wobec matki a miłością do własnych dzieci.

Wkrótce przyszły urodziny Zuzi. Mama zaprosiła tylko Martę i Zuzię – nas pominęła. Lena patrzyła na mnie ze łzami w oczach:

– Dlaczego my nie możemy jechać?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Tego wieczoru Marta zadzwoniła do mnie:

– Ela… mama przesadza. Ale ona już taka jest. Ty zawsze byłaś twardsza ode mnie…

– To nie chodzi o mnie! Chodzi o dzieci! One cierpią!

Marta westchnęła:

– Może musisz postawić sprawę jasno? Przestać jeździć do mamy?

Ale czy potrafię odciąć się od własnej matki?

W końcu zdecydowałam: napisałam mamie list. Opisałam wszystko – ból dzieci, moje rozdarcie, żal za brak akceptacji dla naszej rodziny. Prosiłam o rozmowę.

Odpowiedziała krótko SMS-em: „Nie przesadzaj. Każdy ma swoje życie.”

Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Dzieci pytają coraz rzadziej o babcię. Czasem widzę jednak smutek w ich oczach, gdy mijamy park, gdzie kiedyś chodziliśmy razem z mamą i Zuzią.

Często zastanawiam się: czy można nauczyć dzieci radzić sobie z odrzuceniem przez najbliższych? Czy kiedykolwiek pogodzę się z tym, że moja własna matka wybrała jedno dziecko kosztem drugiego?

A może to ja powinnam być silniejsza? Może czasem trzeba pozwolić odejść tym, którzy ranią najbardziej?

Czy wy też znacie takie historie? Jak poradziliście sobie z podziałami w rodzinie?