Między ciszą a burzą: Historia Marty z Gdańska

Wszystko zaczęło się od krzyku. Był czerwcowy wieczór, w powietrzu unosił się zapach lipy, a ja siedziałam przy kuchennym stole, próbując zrozumieć zadanie z matematyki. Nagle drzwi trzasnęły tak mocno, że aż podskoczyłam. Mama wbiegła do kuchni z telefonem przy uchu, blada jak ściana.

– Nie… Nie… To niemożliwe! – powtarzała, a jej głos łamał się z każdym słowem.

Wiedziałam, że coś się stało. Czułam to w kościach. Mój brat, Bartek, nie wrócił na noc. Zawsze wracał, nawet jeśli był na imprezie do późna. Tym razem nie wrócił już nigdy.

Od tego dnia nasz dom w Gdańsku przestał być domem. Ojciec zamknął się w sobie, przestał mówić. Mama płakała nocami, a ja… Ja próbowałam być niewidzialna. W szkole udawałam, że wszystko jest w porządku, ale w środku czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce.

Najgorsze przyszło później. Ojciec zaczął pić. Coraz częściej wracał do domu pijany, rzucał talerzami, krzyczał na mamę. Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię:

– To twoja wina! Zawsze go faworyzowałaś! – wrzeszczał ojciec.
– Przestań! On był naszym synem! – płakała mama.

Zasłaniałam uszy poduszką, ale ich głosy i tak przebijały się przez ściany. Czułam się winna. Może gdybym była lepszą siostrą… Może gdybym wtedy zadzwoniła do Bartka…

Wkrótce ojciec wyprowadził się do innej kobiety. Mama zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Przestała gotować obiady, przestała rozmawiać ze mną o czymkolwiek poza szkołą. Byłam sama.

Zaczęłam spędzać czas z Agatą – moją najlepszą przyjaciółką. Jej dom był pełen śmiechu i zapachu świeżo pieczonego chleba. Zazdrościłam jej rodziny. Pewnego dnia Agata zapytała:

– Czemu nigdy nie zapraszasz mnie do siebie?

Zawahałam się.

– U nas… jest trochę bałagan – skłamałam.

Prawda była taka, że wstydziłam się własnego domu. Wstydziłam się mamy, która chodziła w szlafroku do południa i ojca, który czasem dzwonił po pijaku i wyzywał mnie od niewdzięcznych córek.

W liceum poznałam Pawła. Był inny niż wszyscy – cichy, zamyślony, zaczytany w książkach o filozofii. Zakochałam się po uszy. Po raz pierwszy od lat poczułam się ważna.

– Marta, jesteś dla mnie wszystkim – szeptał mi do ucha podczas spacerów po plaży.

To on nauczył mnie wierzyć w siebie. Ale szczęście nie trwało długo. Paweł wyjechał na studia do Warszawy i nagle przestał odbierać moje telefony. Po miesiącu dowiedziałam się od wspólnej znajomej, że spotyka się z kimś innym.

Znowu zostałam sama.

Mama coraz częściej mówiła:

– Marta, musisz być silna. Nie możesz liczyć na nikogo poza sobą.

Ale ja nie chciałam być silna. Chciałam tylko, żeby ktoś mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Na studiach zamieszkałam w akademiku w Gdańsku. Tam poznałam Olę – dziewczynę z małego miasta pod Białymstokiem. Była szalona, spontaniczna i zawsze gotowa na imprezę.

– Marta, życie jest za krótkie na smutki! – śmiała się i ciągnęła mnie na koncerty.

Dzięki niej zaczęłam wychodzić z cienia własnych lęków. Ale rodzinne demony nie dawały mi spokoju. Mama dzwoniła codziennie:

– Kiedy przyjedziesz? Nie mam już siły sama wszystkiego ogarniać…

Czułam się rozdarta między własnym życiem a poczuciem obowiązku wobec niej.

Pewnego dnia wróciłam do domu na święta i zastałam mamę siedzącą przy stole z pustym wzrokiem.

– Mamo?

Nie odpowiedziała. Dopiero po chwili spojrzała na mnie i powiedziała cicho:

– Po co wróciłaś? Tu już nic nie ma.

Te słowa bolały bardziej niż wszystkie wcześniejsze kłótnie rodziców razem wzięte.

Po świętach postanowiłam zerwać kontakt na jakiś czas. Potrzebowałam oddechu. Przez kilka miesięcy nie dzwoniłam do mamy, nie odbierałam jej telefonów. Skupiłam się na nauce i pracy w kawiarni.

To wtedy poznałam Michała – stałego klienta, który zawsze zamawiał latte z podwójnym espresso i zostawiał napiwek większy niż rachunek.

– Może pójdziemy kiedyś na spacer? – zapytał pewnego dnia.

Zgodziłam się bez większych oczekiwań, ale okazało się, że Michał jest kimś więcej niż tylko klientem kawiarni. Słuchał mnie uważnie, nie oceniał, nie dawał rad na siłę.

– Każdy ma swoje demony – powiedział kiedyś. – Ważne, żeby umieć je oswoić.

Zaczęliśmy spotykać się coraz częściej. Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.

W końcu zdecydowałam się odwiedzić mamę. Bałam się tej rozmowy jak nigdy wcześniej.

– Mamo…
– Marta…

Obie zaczęłyśmy płakać jednocześnie. Przytuliłyśmy się mocno i przez chwilę czułam się znów jak dziecko.

– Przepraszam cię za wszystko – wyszeptała mama.
– Ja też przepraszam…

Nie naprawiłyśmy wszystkiego od razu, ale zrobiłyśmy pierwszy krok ku pojednaniu.

Dziś wiem jedno: życie to ciągłe wybory między ciszą a burzą. Czasem trzeba pozwolić sobie na ból i żal, żeby odnaleźć własną drogę do szczęścia.

Czy wy też macie takie rodzinne tajemnice lub konflikty, które was prześladują? Jak sobie z nimi radzicie? Może warto czasem wybrać siebie?