Lek na niedostatki: Opowieść o rodzinie, zdradzie i sile przetrwania
Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi. Stałam w kuchni, trzymając w rękach kubek zimnej już herbaty, kiedy usłyszałam, jak Andrzej wraca do domu. Był środek tygodnia, dzieci bawiły się w pokoju, a ja próbowałam zebrać myśli po kolejnej rozmowie z mamą, która – jak zwykle – przypomniała mi, że „życie to nie bajka”.
Andrzej wszedł do kuchni bez słowa. Jego twarz była szara, oczy podkrążone. Przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby nie wiedział, kim jestem.
– Co się stało? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedział od razu. Usiadł ciężko przy stole i ukrył twarz w dłoniach.
– Straciłem wszystko, Magda – wyszeptał. – Sklep splajtował. Zostały tylko długi.
Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, ale dzieci… One nie mogły tego słyszeć.
– Ile? – spytałam po chwili.
– Ponad sto tysięcy…
Zamarłam. W głowie zaczęły mi się przewijać obrazy: nasza kawalerka na kredyt, raty za samochód, zeszyty i buty dla dzieci. I matka, która zawsze powtarzała: „Po co ci ten Andrzej? On nigdy nie był zaradny”.
– I co teraz? – spytałam, choć odpowiedź była oczywista.
Andrzej milczał. Wstał i wyszedł do pokoju dzieci. Słyszałam jego cichy głos, jakby próbował być normalny. Ja tymczasem czułam się jak w potrzasku.
Następnego dnia zadzwoniła mama. Nie musiałam jej nic mówić – ona zawsze wiedziała pierwsza.
– Mówiłam ci! – zaczęła bez przywitania. – Zawsze musisz robić po swojemu. Teraz zobaczysz, co to znaczy być dorosłą.
– Mamo, proszę…
– Nie proś mnie o pomoc! Ja już swoje przeżyłam. Ty wybrałaś Andrzeja, ty teraz płać za jego błędy.
Rozłączyła się bez słowa pożegnania.
Przez kolejne dni Andrzej coraz rzadziej wracał do domu na czas. Zaczął pić. Najpierw kieliszek wieczorem, potem cała butelka. Dzieci pytały: „Czemu tata śpi na kanapie? Czemu krzyczy?” Nie umiałam im odpowiedzieć.
Pewnego wieczoru wrócił późno. Pachniał tanim alkoholem i obcymi perfumami.
– Gdzie byłeś? – zapytałam z wyrzutem.
– U kolegi…
– U tej twojej koleżanki z pracy? – nie wytrzymałam.
Spojrzał na mnie z pogardą.
– A co cię to obchodzi? I tak wszystko przez ciebie! Gdybyś nie naciskała na ten sklep…
Zamarłam. To ja byłam winna? To ja go zmusiłam?
Następnego dnia znalazłam w jego kurtce paragon z hotelu pod Warszawą. Dwa śniadania, jeden pokój.
Nie spałam całą noc. Rano Andrzej spakował torbę i wyszedł bez słowa. Zostawił mnie z dwójką dzieci i długami.
Przez pierwsze tygodnie żyłam jak w transie. Chodziłam do pracy do żłobka, odbierałam dzieci, gotowałam zupę na dwa dni. Czasem płakałam po nocach w poduszkę, żeby dzieci nie słyszały.
Mama zadzwoniła po miesiącu.
– No i co teraz? – zapytała chłodno.
– Radzę sobie – odpowiedziałam z dumą, choć w środku byłam rozbita.
– Przyjedź z dziećmi na wieś. Pomogę ci trochę, ale tylko trochę! Nie będę niańczyć twoich bachorów!
Zgodziłam się. Spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodzinnej wsi pod Łomżą. Mama przyjęła nas chłodno, ale dzieciom pozwoliła biegać po ogrodzie.
Wieczorami siedziałyśmy przy stole w milczeniu.
– Wiesz… twój ojciec też kiedyś mnie zostawił – powiedziała nagle pewnego dnia mama. – Ale ja nie płakałam tyle co ty. Wzięłam się w garść.
– Ty zawsze byłaś silniejsza ode mnie – szepnęłam.
– Bo musiałam! Ty też musisz!
Przez kolejne miesiące szukałam pracy w okolicy. Znalazłam posadę kasjerki w Biedronce. Mama narzekała:
– Po studiach siedzisz na kasie? Wstyd!
Ale ja byłam dumna z siebie. Dzieci chodziły do szkoły, ja zarabiałam na chleb i raty za mieszkanie w Warszawie.
Pewnego dnia Andrzej zadzwonił.
– Magda… Potrzebuję pieniędzy…
Roześmiałam się gorzko.
– Chyba żartujesz! Zostawiłeś nas z długami i jeszcze chcesz pieniędzy?
– To nie tak… Ja… Przepraszam…
Rozłączyłam się bez słowa.
Wieczorem mama usiadła obok mnie na kanapie.
– Nie wracaj do niego – powiedziała cicho. – On cię zniszczy.
Popatrzyłam na nią ze łzami w oczach.
– Wiem… Ale czasem tak bardzo mi go brakuje…
Mama objęła mnie pierwszy raz od lat.
– Jesteś silniejsza niż myślisz.
Z czasem zaczęło być lepiej. Dzieci przyzwyczaiły się do nowej szkoły, ja dostałam awans na kierowniczkę zmiany. Mama coraz częściej uśmiechała się do wnuków.
Po roku Andrzej przysłał list:
„Magda,
Wiem, że zawaliłem wszystko. Chciałem wrócić, ale nie mam odwagi spojrzeć ci w oczy. Jeśli możesz mi wybaczyć…”
Schowałam list do szuflady. Nie odpisałam.
Dziś mija pięć lat od tamtego dnia. Mieszkamy z dziećmi w małym domku po babci. Mama jest już schorowana, ale często powtarza:
– Dobrze sobie poradziłaś, Magda…
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy gdyby nie tamten kryzys, odkryłabym swoją siłę? Czy musimy stracić wszystko, żeby zobaczyć własną wartość?
A wy? Czy też musieliście upaść na dno, żeby nauczyć się latać?