Kiedy życie rozrywa nasze marzenia: Historia Natalii i Michała

– Nie! Nie! To nie może być prawda! – krzyczałam przez łzy na korytarzu szpitala w Grodzisku Mazowieckim, ściskając w dłoniach kurtkę Michała, jeszcze pachnącą jego wodą kolońską. Lekarz patrzył na mnie z tym pustym, zmęczonym wzrokiem, który już zawsze będzie mnie prześladował.

Był 14 listopada, dzień przed naszymi zaręczynami. Michał miał mi się oświadczyć – wiedziałam o tym, bo jego młodsza siostra, Ola, nie wytrzymała i wygadała się przez telefon. Byliśmy razem od liceum – Natalia i Michał, zawsze razem, zawsze śmiali się z nas znajomi: „Wy to się chyba nigdy nie pokłócicie!”. Mieliśmy plany – małe mieszkanie w Warszawie, pies ze schroniska, podróż do Włoch na wakacje. Ale los miał inne plany.

Tego wieczoru Michał wracał z pracy swoim starym oplem. Ja szykowałam kolację – jego ulubione pierogi ruskie. Telefon zadzwonił nagle. „Pani Natalia? Tu policja. Pani narzeczony miał wypadek. Proszę przyjechać do szpitala.”

W szpitalu czas stanął w miejscu. Mama Michała patrzyła na mnie z wyrzutem, jakbym to ja była winna. Mój tata przyjechał po godzinie – blady, milczący, ściskał mnie za rękę tak mocno, że aż bolało. Lekarz wyszedł:

– Przeżył, ale… ma poważny uraz kręgosłupa. Zostanie sparaliżowany od pasa w dół.

Świat mi się zawalił. Michał był zawsze silny, zawsze uśmiechnięty, zawsze powtarzał: „Nic nas nie złamie”. Teraz leżał nieruchomo na szpitalnym łóżku, z pustym wzrokiem i łzami na policzkach.

– Natalka… – wyszeptał, gdy mnie zobaczył. – Nie chcę, żebyś mnie takiego pamiętała…

– Przestań! – próbowałam się uśmiechnąć przez łzy. – Przejdziemy przez to razem!

Ale w środku coś we mnie pękło.

Następne miesiące były piekłem. Każdy dzień w szpitalu, potem w domu – rehabilitacje, leki, pieluchy… Michał zamknął się w sobie. Nie chciał widzieć przyjaciół. Jego mama nalegała:

– Natalio, jesteś młoda, nie musisz poświęcać życia! My się nim zajmiemy!

Mój tata też zaczął sugerować:

– Córeczko, pomyśl o sobie. To nie twoja wina.

Ale ja nie mogłam go zostawić. Kochałam go. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Szybko skończyły się pieniądze. Pracowałam na dwa etaty – rano w księgarni na Mokotowie, wieczorem sprzątałam biura na Wilanowie. Przyjaciółki znikały jedna po drugiej – kto ma czas na cudze dramaty? Tylko babcia czasem wpadała z domowym sernikiem i przytuleniem.

Michał stawał się coraz bardziej zgorzkniały:

– Dlaczego nie wychodzisz? Dlaczego już się nie śmiejesz? Po co tu jesteś? Nie widzisz, jaki jestem?

– Bo cię kocham! – krzyczałam przez łzy. – Bo jesteś całym moim światem!

– Nie jestem! Zasługujesz na coś lepszego!

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Usiadłam obok niego i wyszeptałam:

– A jeśli już nie dam rady? Jeśli chcę żyć? Jeśli chcę mieć dziecko?

Spojrzał na mnie tym pustym wzrokiem i powiedział cicho:

– Odejdź, Natalio. Proszę cię.

Spakowałam się w nocy i uciekłam do babci do Radomia. Przez miesiące nie mogłam spać – poczucie winy, gniew, strach… Ludzie szeptali za moimi plecami: „Zostawiła go! Egoistka!” Ale nikt nie wiedział, jak to jest patrzeć na ukochaną osobę, która umiera od środka każdego dnia.

Po roku dowiedziałam się od Oli, że Michał wyjechał na rehabilitację do Niemiec dzięki jakiejś fundacji. Nigdy więcej się do mnie nie odezwał.

Mam teraz 31 lat i uczę polskiego w małym liceum pod Warszawą. Mam nowego partnera – Krzysztofa, dobrego człowieka, ale nigdy nie będzie Michałem. Czasem nocą słyszę jeszcze jego głos: „Natalka… odejdź…”

Często pytam siebie: Co jest większą miłością – zostać i cierpieć razem czy odejść i dać sobie szansę? Czy wybaczyłam sobie? Czy kiedyś będę potrafiła?

A Wy? Jak byście postąpili? Czy można być szczęśliwym po takiej stracie?