Kiedy marzenia rozdzielają przyjaciół: Czy nasza przyjaźń przetrwa odległość?
— Serio, Michał, nie przesadzaj, przecież to tylko praca! — próbowałem żartować, ale głos mi się łamał. Siedzieliśmy na ławce pod blokiem, jak co wieczór od lat. Michał patrzył na mnie z niedowierzaniem, a Kuba nerwowo obracał w dłoniach klucze od mieszkania.
— To nie tylko praca, Bartek. To… to wszystko zmienia — powiedział cicho Michał. — Przecież zawsze mówiliśmy, że razem wyjedziemy, a teraz ty zostajesz, ja zostaję, a Kuba…
Kuba spuścił wzrok. — Dostałem szansę, której nie mogę zmarnować. Wiecie, jak było z moim ojcem. On nigdy nie miał odwagi spróbować czegoś innego. Nie chcę skończyć tak samo.
Wiedziałem, że ma rację. Nasze rozmowy o marzeniach zawsze kończyły się na tym samym: „Kiedyś wyjedziemy z tego osiedla”. Ale kiedy „kiedyś” stało się „teraz”, poczułem się zdradzony. Jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca.
Przez następne dni chodziliśmy jak cienie. Michał zamknął się w sobie, ja udawałem, że nic się nie dzieje, a Kuba załatwiał formalności. Jego mama płakała po nocach, ojciec udawał twardziela, ale widziałem, jak drży mu ręka przy herbacie.
Ostatni wieczór przed wyjazdem Kuby był najgorszy. Siedzieliśmy w jego pokoju, otoczeni pudłami i wspomnieniami. Na ścianie wisiało nasze wspólne zdjęcie z podstawówki — trzej chłopcy z rozczochranymi włosami i szerokimi uśmiechami.
— Pamiętacie, jak uciekliśmy z lekcji WF-u i schowaliśmy się w piwnicy? — zapytał Kuba z wymuszonym uśmiechem.
— I potem musieliśmy sprzątać boisko przez tydzień — dodałem. Michał tylko się uśmiechnął, ale w oczach miał łzy.
— Obiecajcie mi jedno — powiedział Kuba nagle poważnie. — Że nie przestaniemy ze sobą gadać. Że nie pozwolicie mi zapomnieć, skąd jestem.
— A ty obiecaj, że wrócisz — odpowiedział Michał.
— Obiecuję.
Następnego dnia żegnaliśmy Kubę na dworcu PKP w Katowicach. Pociąg do Berlina odjeżdżał o świcie. Było zimno i mgliście, a ja czułem się jak bohater kiepskiego filmu o dorastaniu.
— Trzymajcie się! — krzyknął Kuba przez okno wagonu. Machaliśmy mu do ostatniej chwili, aż pociąg zniknął za zakrętem.
Przez pierwsze tygodnie pisaliśmy do siebie codziennie. Kuba opowiadał o nowej pracy w restauracji, o ludziach z całego świata i o tym, jak bardzo tęskni za polskim chlebem i naszymi głupimi żartami. Ale z czasem wiadomości stawały się coraz rzadsze. Michał coraz częściej milczał podczas naszych spotkań.
Pewnego wieczoru wybuchłem:
— Co jest z tobą? Przecież Kuba nie umarł! Po prostu wyjechał!
Michał spojrzał na mnie z wyrzutem:
— Łatwo ci mówić. Ty masz jeszcze siostrę, rodziców… Ja mam tylko was. A teraz zostałem sam.
Zrozumiałem wtedy, że nie tylko ja tęsknię za Kubą. Każdy z nas stracił coś ważnego.
Minęły miesiące. Kuba przysłał zdjęcie spod Bramy Brandenburskiej i napisał: „Chciałbym, żebyście tu byli”. Michał coraz rzadziej wychodził z domu, a ja próbowałem trzymać naszą trójkę razem — organizowałem spotkania online, wysyłałem głupie memy na grupę.
W końcu nadszedł dzień, kiedy Kuba wrócił na święta Bożego Narodzenia. Spotkaliśmy się w naszej ulubionej pizzerii na osiedlu. Było inaczej niż kiedyś — Kuba mówił trochę inaczej, miał nowe spojrzenie na świat. Ale kiedy zaczęliśmy wspominać stare czasy i śmiać się z dawnych wygłupów, poczułem ulgę.
— Bałem się, że już nie będziemy mieli o czym gadać — przyznał Kuba.
— Gadać zawsze będziemy — odpowiedział Michał cicho. — Ale chyba musimy się nauczyć być przyjaciółmi na odległość.
Zrozumiałem wtedy coś ważnego: przyjaźń to nie tylko wspólne siedzenie na ławce czy picie piwa pod blokiem. To umiejętność bycia razem nawet wtedy, gdy dzielą nas setki kilometrów i różne życiowe wybory.
Dziś każdy z nas idzie własną drogą. Michał zaczął studia w Krakowie, ja zostałem w Katowicach i pomagam rodzicom w sklepie. Kuba nadal mieszka w Berlinie i planuje otworzyć własną kawiarnię. Czasem widujemy się tylko online, czasem udaje nam się spotkać na kilka godzin w rodzinnym mieście.
Ale wiem jedno: prawdziwa przyjaźń potrafi przetrwać wszystko — nawet rozłąkę i zmiany. Może już nigdy nie będziemy tacy sami jak kiedyś, ale czy to znaczy, że jesteśmy gorsi? Czy można dorosnąć i nie stracić siebie nawzajem?
Czasem patrzę na nasze stare zdjęcia i zastanawiam się: czy gdybyśmy wiedzieli wtedy, jak bardzo życie nas rozdzieli, czy odważylibyśmy się marzyć? A może właśnie dlatego warto marzyć — żeby mieć do kogo wracać?