Jestem tylko mamą. O miłości bez praw i czasu – historia Magdy z Bydgoszczy
Zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi, usłyszałam trzask talerza w kuchni. – Znowu się spóźniłaś! – wrzasnęła moja córka, Zosia, rzucając we mnie spojrzeniem ostrym jak nóż. Stałam w progu, z torbą na ramieniu, z mokrymi włosami po szybkim prysznicu w pracy, a w głowie miałam jeszcze echo słów szefa: „Pani Magdo, liczę na panią jutro po godzinach”.
– Przepraszam, kochanie. Korek na Fordońskiej był straszny – próbowałam się uśmiechnąć, ale wiedziałam, że to nie wystarczy. Zosia miała siedemnaście lat i od śmierci ojca była dla mnie wszystkim. Ale od kilku miesięcy coraz częściej patrzyła na mnie jak na wroga.
– Zawsze masz wymówkę! – rzuciła i wybiegła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami tak mocno, że zadrżały szyby.
W kuchni czekał na mnie jeszcze młodszy syn, Pawełek. Dziesięć lat i już taki poważny. Siedział nad zeszytem z matmy, marszcząc brwi.
– Mamo, pomożesz mi z zadaniem? – zapytał cicho.
Usiadłam obok niego, choć ręce mi się trzęsły ze zmęczenia. Przez chwilę udawałam, że wszystko jest normalnie. Że jestem tą samą mamą co kiedyś – zawsze gotową do pomocy, zawsze uśmiechniętą. Ale prawda była taka, że od miesięcy czułam się jak cień samej siebie.
Mój mąż, Andrzej, zginął w wypadku samochodowym trzy lata temu. Tamten dzień pamiętam jak przez mgłę: telefon ze szpitala, krzyk Zosi, milczenie Pawła. Potem pogrzeb, stypa u teściowej i ta cisza w domu, która bolała bardziej niż wszystko inne.
Przez pierwsze miesiące żyłam jak automat. Praca w urzędzie miasta, zakupy w Biedronce, obiady na szybko – pierogi ruskie z paczki albo makaron z serem. Wieczorami płakałam do poduszki, żeby dzieci nie widziały. Teściowa powtarzała: „Magda, musisz być silna dla dzieci”. Mama mówiła: „Nie możesz się rozkleić”.
Ale nikt nie pytał mnie, czego ja chcę. Czy ja jeszcze czegoś pragnę.
Minęły dwa lata. Zosia zaczęła się buntować – wagary, papierosy za szkołą, coraz więcej tajemnic. Pawełek zamknął się w swoim świecie gier komputerowych. Ja próbowałam być dla nich wszystkim: matką, ojcem, przyjacielem i policjantem jednocześnie.
Aż pewnego dnia w pracy pojawił się on – Marek. Nowy informatyk. Starszy ode mnie o kilka lat, rozwodnik z dorosłą córką w Warszawie. Zaczęliśmy rozmawiać przy kawie w kuchni socjalnej. Najpierw o komputerach (na których się nie znałam), potem o dzieciach (na których znałam się aż za dobrze). Po tygodniu zaprosił mnie na spacer nad Brdą.
– Magda, zasługujesz na coś więcej niż tylko bycie mamą – powiedział cicho.
Te słowa uderzyły mnie jak grom z jasnego nieba. Przez lata nikt nie mówił do mnie jak do kobiety. Zapomniałam już nawet, jak to jest czuć motyle w brzuchu.
Zaczęliśmy się spotykać po kryjomu. Najpierw niewinnie – kawa po pracy, potem kino w Multikinie na Wyżynach. Marek był czuły i cierpliwy. Nie naciskał. Wiedziałam jednak, że jeśli dzieci się dowiedzą…
Nie musiałam długo czekać.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu później niż zwykle. W przedpokoju stała Zosia z telefonem w ręku.
– Byłaś z nim? – zapytała zimno.
Zamarłam.
– Z kim?
– Nie udawaj! Widziałam cię z tym facetem pod urzędem! – krzyczała coraz głośniej.
Pawełek wyszedł z pokoju i patrzył na nas szeroko otwartymi oczami.
– Mamo… ty masz chłopaka? – zapytał cicho.
Wtedy pękło we mnie coś na dobre.
– Tak… Mam prawo być szczęśliwa! – wykrzyczałam przez łzy.
Zosia spojrzała na mnie z pogardą:
– Jesteś żałosna! Tata nie zdążył dobrze odejść, a ty już sobie kogoś znalazłaś!
– To nieprawda! Minęły trzy lata…
– Dla ciebie może minęły! Ja codziennie go widzę w snach! – wrzasnęła i wybiegła z domu.
Pawełek zaczął płakać:
– Nie chcę nowego taty…
Usiadłam na podłodze i płakałam razem z nim.
Następne dni były piekłem. Zosia przestała się do mnie odzywać. W szkole zaczęły się problemy – wezwanie do pedagoga: „Pani Magdo, córka jest agresywna wobec nauczycieli”. Pawełek zamknął się w sobie jeszcze bardziej.
Teściowa zadzwoniła:
– Magda, co ty wyprawiasz? Dzieci są najważniejsze! Jak możesz myśleć o sobie?
Mama przyszła do mnie wieczorem:
– Córciu… ja rozumiem samotność. Ale dzieci są jeszcze młode… Może poczekaj?
A ja miałam ochotę krzyczeć: „Ile jeszcze mam czekać?! Kiedy będę mogła być sobą?”
Marek próbował mnie wspierać:
– Kocham cię. Ale jeśli musisz wybrać… Rozumiem.
Nie chciałam wybierać. Chciałam być matką i kobietą jednocześnie.
Pewnej nocy usłyszałam szloch zza ściany. Weszłam do pokoju Zosi. Siedziała skulona na łóżku.
– Czego chcesz? – spytała przez łzy.
– Chcę żebyś była szczęśliwa… Ale ja też chcę być szczęśliwa…
Spojrzała na mnie długo:
– Nie umiem ci wybaczyć…
Wyszłam bez słowa.
Minęły tygodnie. W pracy byłam cieniem samej siebie. Marek coraz rzadziej dzwonił – czuł się odrzucony. Pawełek zaczął mieć koszmary nocne i moczyć się w łóżku.
W końcu usiadłam z dziećmi przy stole.
– Posłuchajcie… Kocham was najbardziej na świecie. Ale jestem też człowiekiem. Potrzebuję kogoś bliskiego…
Zosia spojrzała na mnie ze łzami:
– A jeśli my ci tego nie damy?
– To nie o to chodzi… Wy jesteście moimi dziećmi. Ale ja jestem też kobietą…
Pawełek wtulił się we mnie:
– Nie chcę cię stracić…
Przytuliłam ich oboje i płakaliśmy razem długo.
Nie wiem, co będzie dalej. Marek czeka cierpliwie gdzieś obok mojego życia. Zosia powoli zaczyna ze mną rozmawiać o drobiazgach – o nowych butach czy sprawdzianie z polskiego. Pawełek coraz częściej się uśmiecha.
Ale ja ciągle stoję na rozdrożu: czy mam prawo do własnego szczęścia? Czy każda matka musi rezygnować z siebie dla dzieci? Czy da się być dobrą mamą i szczęśliwą kobietą jednocześnie?
Czasem patrzę wieczorem przez okno na światła Bydgoszczy i pytam samą siebie: czy kiedyś nauczę się żyć dla siebie? Dziewczyny… powiedzcie mi: czy wy też tak macie?