Jestem tylko mamą. Miłość bez praw i czasu – historia Ewy z Opola
Drzwi trzasnęły z hukiem, a echo tego dźwięku odbiło się w mojej klatce piersiowej jak uderzenie pięści. – Jesteś taka sama jak on! – wrzasnęła moja córka, Zuzia, rzucając we mnie spojrzeniem pełnym bólu i pogardy. Stałam w przedpokoju, z kluczami w dłoni, czując jak świat wali mi się na głowę. Mój syn, Bartek, nawet nie spojrzał – przeszedł obok mnie do swojego pokoju, zamykając się na cztery spusty. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: czy naprawdę jestem tylko mamą? Czy nie mam prawa do własnego życia?
Zawsze byłam tą, która wszystko ogarnia. Śniadania, kanapki do szkoły, pranie, zebrania, korki z matematyki. Po rozwodzie z Pawłem zostałam z dziećmi sama w naszym trzypokojowym mieszkaniu na osiedlu ZWM w Opolu. Paweł odszedł nagle – bez awantur, bez wyjaśnień. Po prostu pewnego dnia oznajmił: „Ewa, ja już nie mogę. Potrzebuję czegoś innego.” Potem dowiedziałam się od sąsiadki, że widuje się z jakąś kobietą z pracy. Nie miałam siły na walkę. Dzieci były wtedy małe – Zuzia miała 10 lat, Bartek 7. Musiałam być silna dla nich.
Przez lata nie myślałam o sobie. Każdy dzień był taki sam: pobudka o szóstej, szybkie śniadanie, dzieci do szkoły, ja do pracy w urzędzie miasta. Po południu zakupy w Biedronce, szybki obiad – najczęściej makaron albo pierogi ruskie z mrożonki – potem lekcje, sprzątanie, pranie. Wieczorem padałam na łóżko ze zmęczenia i czasem płakałam w poduszkę, żeby dzieci nie słyszały.
Paweł pojawiał się rzadko. Czasem zabrał dzieci na lody do centrum albo do kina Helios. Nigdy nie zaprosił ich do siebie – mieszkał z nową partnerką w Krapkowicach. Zawsze tłumaczył się brakiem czasu albo tym, że „to jeszcze nie moment”. Dzieci tęskniły za nim, ale udawały twardych. Ja też udawałam.
Najgorsze przyszło dwa lata temu. Paweł zadzwonił i powiedział: „Ewa, biorę ślub z Anką”. Zuzia zamknęła się w łazience i płakała przez godzinę. Bartek przestał mówić o szkole i kolegach. Próbowałam ich pocieszać: „Tata was kocha, po prostu życie się zmienia”. Ale sama czułam się zdradzona przez wszystkich.
Minęły miesiące. Dzieci dorastały szybciej niż powinnam była się spodziewać. Zuzia zaczęła liceum – piękna, mądra dziewczyna, ale coraz bardziej zamknięta w sobie. Bartek grał w piłkę w Odrze Opole, ale coraz częściej widziałam smutek w jego oczach.
Wtedy pojawił się Michał. Poznałam go na kursie komputerowym dla pracowników urzędu. Był wdowcem, miał dorosłą córkę studiującą w Krakowie. Z początku rozmawialiśmy tylko o pracy i komputerach – on żartował z mojego braku cierpliwości do Excela, ja śmiałam się z jego starych żartów o Windowsie XP. Ale potem zaczęliśmy spotykać się na kawie po pracy.
Michał był inny niż Paweł – ciepły, uważny, słuchał mnie naprawdę. Po raz pierwszy od lat poczułam się kobietą, a nie tylko matką-robotem. Przynosił mi kwiaty – zwykłe tulipany z rynku na Placu Kopernika – i mówił: „Ewa, jesteś piękna”. Nie pamiętałam już kiedy ostatni raz ktoś tak do mnie mówił.
Z początku ukrywałam wszystko przed dziećmi. Bałam się ich reakcji – przecież byłam dla nich ostoją, jedynym pewnym punktem po rozwodzie rodziców. Ale mama zauważyła zmianę we mnie.
– Ewa, ty się uśmiechasz! – powiedziała pewnego dnia podczas niedzielnego obiadu.
– Mamo…
– Nie tłumacz się przede mną. Ja wiem jak to jest być samotną kobietą.
Mama była moim wsparciem – zostawała z dziećmi, gdy ja spotykałam się z Michałem. Ale pewnego dnia… wygadała się Zuzi.
– Twoja mama ma kogoś…
– Co?! – Zuzia aż odsunęła talerz z rosołem.
– No… spotyka się z kimś. To dobry człowiek.
Zuzia wybiegła z kuchni jak poparzona. Wieczorem przyszła do mnie do pokoju.
– Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć? – zapytała zimno.
– Zuziu… chciałam ci powiedzieć sama…
– Kłamiesz! Jesteś taka sama jak tata! Najpierw on nas zostawił dla tamtej baby, a teraz ty?!
Nie potrafiłam jej przekonać. Bartek milczał przez kilka dni – nie odpowiadał nawet na moje pytania o szkołę czy treningi.
Michał próbował mnie pocieszać:
– Ewa, dzieci dorosną. Musisz pomyśleć też o sobie.
Ale ja czułam się rozdarta na pół.
Zuzia zaczęła wracać późno do domu – tłumaczyła się nauką u koleżanki albo zajęciami dodatkowymi. Bartek zamknął się w swoim świecie gier komputerowych i piłki nożnej. W domu panowała cisza gorsza niż krzyk.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole z mamą.
– Mamo… co mam robić?
– Ewa… ja całe życie byłam tylko matką i żoną twojego ojca. Po jego śmierci zostałam sama i żałuję tylko jednego: że nigdy nie pomyślałam o sobie.
– Ale dzieci mnie nienawidzą…
– Dzieci dorosną i odejdą. A ty zostaniesz sama ze sobą.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne tygodnie.
Michał zaproponował wspólny wyjazd nad morze – tylko na weekend do Ustki. Bałam się powiedzieć dzieciom.
– Wyjeżdżam na dwa dni – rzuciłam podczas kolacji.
– Z nim? – zapytała Zuzia lodowatym tonem.
– Tak…
– To może już nie wracaj! – krzyknęła i wybiegła z kuchni.
Bartek spojrzał na mnie smutno:
– Mamo… ja chcę żebyś była szczęśliwa… ale boję się, że nas zostawisz jak tata.
Serce mi pękało.
Wyjechałam mimo wszystko. Nad morzem pierwszy raz od lat poczułam spokój – szum fal zagłuszał moje lęki i wyrzuty sumienia. Michał trzymał mnie za rękę i mówił:
– Ewa, zasługujesz na szczęście.
Ale ja nie umiałam przestać myśleć o dzieciach.
Po powrocie czekała mnie cisza i chłód w domu. Próbowałam rozmawiać z Zuzią:
– Córciu…
– Nie jestem już twoją córką! – rzuciła przez łzy.
Bartek zamknął drzwi do swojego pokoju.
Minęły tygodnie. Michał coraz częściej pytał:
– Kiedy będziemy mogli być razem naprawdę?
A ja nie umiałam odpowiedzieć.
W pracy koleżanki mówiły:
– Ewa, nie możesz żyć tylko dla dzieci! One kiedyś odejdą!
Ale co jeśli odejdą szybciej przez moje wybory?
W końcu usiadłam z dziećmi przy stole.
– Chcę wam coś powiedzieć…
Zuzia patrzyła przez okno, Bartek dłubał widelcem w ziemniakach.
– Kocham was najbardziej na świecie… Ale jestem też człowiekiem. Chcę być szczęśliwa…
Zuzia wybuchła:
– To idź do niego! My sobie poradzimy!
Bartek tylko cicho zapytał:
– Mamo… zostaniesz z nami?
Nie wiem co robić dalej. Każda decyzja boli kogoś najbardziej na świecie – albo ich, albo mnie samą. Czy naprawdę muszę wybierać? Czy bycie matką oznacza rezygnację z siebie? Czy ktoś z was był kiedyś w takim miejscu?
Czasem patrzę w lustro i pytam: czy jestem jeszcze kobietą czy już tylko cieniem matki? Dziewczyny… co wy byście zrobiły? Czy można być dobrą matką i szczęśliwą kobietą jednocześnie?