Gorzka prawda o miłości: List, który rozdarł moją rodzinę

Wszystko zaczęło się w sobotni wieczór, kiedy wróciłam do domu z pracy w sklepie spożywczym na Pradze. Byłam zmęczona, nogi bolały mnie od stania przy kasie przez dziesięć godzin, a w głowie miałam tylko jedno – żeby usiąść z herbatą i choć przez chwilę poczuć się bezpiecznie. Otworzyłam drzwi i od razu poczułam napiętą atmosferę. Mój mąż, Artur, siedział przy stole z kamienną twarzą, a obok niego leżała biała koperta. Nasza córka, Zuzia, trzaskała drzwiami w swoim pokoju, a syn Bartek udawał, że gra na komputerze, chociaż widziałam, że co chwilę zerka na nas z niepokojem.

– Krystyna, musimy porozmawiać – powiedział Artur bez cienia czułości w głosie.

Poczułam zimny dreszcz na plecach. Ostatnio coraz częściej się kłóciliśmy. O pieniądze, o dzieci, o to, że nie mam czasu dla niego. Ale nigdy nie widziałam go takiego – obcego, zamkniętego w sobie.

Usiadłam naprzeciwko niego. Drżącą ręką sięgnęłam po kopertę.

– Przeczytaj – rzucił krótko.

Otworzyłam list. Każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka:

„Krystyna,
Nie potrafię już tak żyć. Od miesięcy czuję się samotny w naszym domu. Ty ciągle w pracy albo zajęta dziećmi. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy jak mąż i żona. Znalazłem kogoś, kto daje mi to, czego mi brakowało – czułość i zrozumienie. Wyprowadzam się do Marty. Proszę, nie utrudniaj mi kontaktu z dziećmi.
Artur”

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Mój świat rozpadł się na kawałki. Próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.

– To jakiś żart? – wyszeptałam.

Artur tylko spuścił wzrok.

– Nie żartuję. Spakowałem się już. Marta czeka na mnie pod blokiem.

Wybiegłam do sypialni i rzuciłam się na łóżko. Łzy płynęły mi po policzkach bez końca. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego? Przecież robiłam wszystko dla tej rodziny! Pracowałam ponad siły, żeby dzieci miały co jeść i w co się ubrać. Odkładałam swoje marzenia na później, bo zawsze ktoś czegoś potrzebował bardziej niż ja.

Po godzinie usłyszałam ciche pukanie do drzwi.

– Mamo? – Zuzia weszła do pokoju z zapłakaną twarzą. – On naprawdę odchodzi?

Przytuliłam ją mocno.

– Nie wiem, kochanie… Nie wiem…

Bartek stał w progu i patrzył na mnie z wyrzutem.

– To twoja wina! Gdybyś była lepszą żoną, tata by nie odszedł!

Te słowa zabolały mnie bardziej niż list Artura. Zawsze byłam dla nich wszystkim – matką, kucharką, sprzątaczką i powierniczką sekretów. A teraz zostałam sama i jeszcze musiałam znosić oskarżenia własnego syna.

Następne dni były jak koszmar. Artur zabrał swoje rzeczy i wyprowadził się do Marty – kobiety, którą znałam tylko z opowieści sąsiadek. Podobno była rozwódką z dwójką dzieci i pracowała jako księgowa w tej samej firmie co Artur. Zuzia zamknęła się w sobie i przestała ze mną rozmawiać. Bartek zaczął wracać późno do domu i unikał mojego wzroku.

Moja matka zadzwoniła po tygodniu:

– Krystyna, musisz coś zrobić! Nie możesz pozwolić mu odejść tak po prostu!

– Mamo, on już odszedł…

– A dzieci? Myślisz tylko o sobie! Zawsze byłaś egoistką!

Znowu poczułam się winna wszystkiemu. Nawet własna matka nie potrafiła mnie wesprzeć.

W pracy też nie było lepiej. Koleżanki szeptały za moimi plecami:

– Widzisz? Jej mąż ją zostawił… Pewnie sama jest sobie winna…

Czułam się upokorzona i samotna jak nigdy dotąd.

Pewnego dnia postanowiłam porozmawiać z Arturem. Zadzwoniłam do niego wieczorem.

– Artur… Musimy ustalić coś w sprawie dzieci…

– Krystyna, ja już mam nowe życie. Nie mieszaj mnie w swoje problemy.

– To nie są tylko moje problemy! To twoje dzieci!

– Poradzisz sobie. Zawsze dawałaś radę.

Rozłączył się bez słowa pożegnania.

Zaczęły się kłótnie z Bartkiem o każdą drobnostkę – o bałagan w pokoju, o oceny w szkole, o to, że nie chce jeść obiadu.

– Po co mam tu siedzieć? Tata mnie rozumie! – krzyczał któregoś dnia i trzasnął drzwiami tak mocno, że pękła szyba.

Zuzia przestała chodzić na zajęcia dodatkowe i zamknęła się w swoim świecie książek i muzyki.

Czułam się bezradna wobec ich bólu i złości.

Któregoś wieczoru odwiedziła mnie siostra – Aneta.

– Kryśka, musisz się ogarnąć! Nie możesz tak leżeć i płakać! Dzieci cię potrzebują!

– Ale ja już nie mam siły…

– To znajdź ją! Albo idź do psychologa! Albo chociaż pogadaj z kimś! Bo inaczej wszyscy się rozpadniecie!

Zebrałam się w sobie i poszłam do psychologa na NFZ. Czekałam dwa miesiące na wizytę. W tym czasie nauczyłam się udawać przed dziećmi, że wszystko jest w porządku. Ale nocami płakałam do poduszki i zadawałam sobie pytanie: czy naprawdę zasłużyłam na to wszystko?

Na terapii usłyszałam:

– Pani Krystyno, nie jest pani winna temu, że mąż odszedł. Każdy jest odpowiedzialny za swoje decyzje.

Ale ja nadal czułam się winna.

Minął rok od tamtego listu. Artur ułożył sobie życie z Martą. Dzieci powoli zaczęły wracać do równowagi – Zuzia zdała do liceum z bardzo dobrym wynikiem, Bartek zaczął trenować piłkę nożną i znalazł nowych kolegów. Ja nauczyłam się żyć sama ze sobą. Nadal boli mnie każde spotkanie z Arturem na wywiadówkach czy rodzinnych uroczystościach u dziadków dzieci. Ale już nie płaczę każdej nocy.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można było uratować nasze małżeństwo? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, kto już dawno przestał nas kochać?

A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można wybaczyć zdradę? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę?