Gdy wszystko się wali: Historia o tym, jak przetrwałam zdradę, biedę i samotność

Wszystko zaczęło się w piątkowy wieczór, kiedy wróciłam z pracy do naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Dzieci – Zosia i Kuba – bawiły się w swoim pokoju, a ja czułam w powietrzu coś dziwnego. Mąż, Paweł, siedział przy stole z telefonem w dłoni, nie patrząc mi w oczy.

– Coś się stało? – zapytałam, zdejmując płaszcz.

– Musimy porozmawiać – odpowiedział cicho.

Wiedziałam już. Kobieca intuicja nie zawodzi. Przez ostatnie tygodnie był nieobecny, wiecznie zmęczony, zamknięty w sobie. Ale nie byłam gotowa na to, co usłyszałam.

– Odchodzę. Zakochałem się w kimś innym. Przepraszam.

Nie pamiętam, co powiedziałam. Chyba nic. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Słyszałam tylko szum krwi w uszach i czułam, jak świat wali mi się na głowę. Dzieci wybiegły z pokoju, patrząc na nas szeroko otwartymi oczami.

– Tato? – Zosia miała łzy w oczach. – Gdzie idziesz?

Paweł nie odpowiedział. Wyszedł, trzaskając drzwiami.

Zostałam sama z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Przez pierwsze dni nie jadłam, nie spałam. Moja mama, pani Halina, przyjechała z Radomia i próbowała mnie pocieszać:

– Aniu, musisz być silna dla dzieci. On nie był ciebie wart.

Ale ja nie chciałam być silna. Chciałam tylko cofnąć czas.

Zaczęły się schody: alimenty, sąd, urzędy. Paweł przestał płacić po dwóch miesiącach. Jego nowa partnerka – młodsza o dziesięć lat Sylwia – nie chciała mieć z nami nic wspólnego. Mój teść, pan Marian, zadzwonił raz:

– Aniu, przykro mi, ale Paweł jest dorosły. Nie mogę się mieszać.

Czułam się zdradzona przez wszystkich. Nawet własna siostra, Marta, powiedziała:

– Może byłaś dla niego za mało czuła? Może powinnaś była bardziej dbać o siebie?

Chciałam krzyczeć. Zamiast tego płakałam nocami do poduszki.

W pracy udawałam twardą. Pracowałam jako księgowa w małej firmie transportowej na Woli. Szefowa, pani Grażyna, patrzyła na mnie z litością:

– Aniu, jeśli potrzebujesz wolnego…

– Nie mogę sobie pozwolić na wolne – odpowiadałam przez zaciśnięte zęby.

Pieniędzy zaczęło brakować. Zaczęłam sprzątać po nocach klatki schodowe w sąsiednich blokach. Wstydziłam się tego jak ognia – spotkałam kiedyś sąsiadkę z parteru:

– Ojej, Aniu… to ty? – zapytała z wyższością.

– Tak, dorabiam sobie – odpowiedziałam i spuściłam wzrok.

Dzieci pytały o tatę coraz rzadziej. Kuba zamknął się w sobie, przestał rozmawiać ze mną i siostrą. Zosia zaczęła mieć problemy w szkole – wychowawczyni wezwała mnie na rozmowę:

– Pani Anno, Zosia jest rozkojarzona, płacze na lekcjach…

Nie wiedziałam już, jak jej pomóc.

W Wigilię Paweł zadzwonił:

– Mogę przyjechać po dzieci?

– Nie chcą cię widzieć – odpowiedziałam zimno.

Położyłam słuchawkę i rozpłakałam się przy choince.

Mama próbowała mnie przekonać:

– Daj mu szansę być ojcem. Dzieci potrzebują obojga rodziców.

Ale ja nie chciałam słuchać.

W styczniu zachorowałam na grypę i przez tydzień nie mogłam pracować. Zaległości rosły, rachunki piętrzyły się na stole. W końcu poprosiłam o pomoc siostrę:

– Marta… pożyczysz mi trochę pieniędzy?

– Wiesz, sama mam ciężko…

Zacisnęłam zęby i poszłam do opieki społecznej. Tam pani urzędniczka spojrzała na mnie chłodno:

– Ma pani mieszkanie własnościowe? To niestety nie kwalifikuje pani do pomocy.

Wyszłam stamtąd upokorzona jak nigdy dotąd.

Któregoś dnia Kuba wrócił do domu pobity. Okazało się, że chłopcy ze starszej klasy wyzywali go od „dzieci rozwodników”. Poszłam do szkoły z płaczem:

– Proszę coś zrobić! – krzyczałam do dyrektorki.

– Pani Anno, dzieci bywają okrutne…

Zaczęłam nienawidzić tego miasta i ludzi wokół.

W końcu Paweł przyszedł pod nasze drzwi pijany i zaczął dobijać się do mieszkania:

– Anka! Otwórz! Chcę zobaczyć dzieci!

Zadzwoniłam po policję. Sąsiedzi patrzyli przez wizjery drzwi.

Po tej nocy mama zabrała dzieci do siebie na ferie zimowe do Radomia. Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Patrzyłam w sufit i myślałam: „Po co to wszystko? Czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa?”

Pewnego dnia zadzwoniła Sylwia – ta sama kobieta, dla której Paweł mnie zostawił.

– Aniu… przepraszam za wszystko. Paweł pije coraz więcej. Boję się go czasem…

Nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Nie jestem twoją przyjaciółką – odpowiedziałam tylko i rozłączyłam się.

Po kilku tygodniach Paweł trafił na odwyk. Jego matka zadzwoniła do mnie błagalnym głosem:

– Aniu… pomóż mu…

Zaśmiałam się gorzko:

– Pomóc? A kto mi pomógł?

Wiosną zaczęło być trochę lepiej. Dzieci wróciły pogodniejsze po pobycie u babci. Znalazłam dodatkową pracę jako korepetytorka matematyki dla dzieci sąsiadów. Powoli spłacałam zaległości.

Któregoś dnia Kuba przyszedł do mnie wieczorem:

– Mamo… czy tata nas jeszcze kocha?

Zabrakło mi słów.

– Myślę, że kocha… tylko nie umie tego pokazać – wyszeptałam i przytuliłam go mocno.

Zosia zaczęła rysować kolorowe obrazki – zawsze była tam nasza trójka: ona, Kuba i ja. Bez taty.

Minął rok od tamtej rozmowy przy stole. Wciąż boli mnie serce na myśl o tym wszystkim, co przeszliśmy. Ale wiem jedno: przetrwałam najgorsze.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę można wybaczyć tym, którzy nas skrzywdzili? Czy lepiej nauczyć się żyć z bólem i budować nowe życie od zera? Co wy byście zrobili na moim miejscu?