Czasy się powtarzają, ludzie się zmieniają – historia jednej rodziny z blokowiska
— Nie wierzę, że znowu to na mnie spada! — krzyknęłam do słuchawki, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Magda, nie możesz tak po prostu zostawić mamy na mojej głowie! —
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko cichy szum telewizora i oddech mojej młodszej siostry. W końcu odezwała się chłodno:
— Sylwia, ja mam dwójkę dzieci i pracę na pełen etat. Ty masz tylko jednego syna i siedzisz w domu. To chyba jasne, kto powinien się zająć mamą.
Zacisnęłam pięści. „Siedzisz w domu” — jakby to było takie proste. Jakby opieka nad nastoletnim, zbuntowanym chłopakiem i domem na kredyt była urlopem w SPA.
Odłożyłam telefon i usiadłam na podłodze w kuchni. Z okna bloku na warszawskim Ursynowie widziałam szare niebo i dzieciaki bawiące się na placu zabaw. Przez chwilę poczułam się znowu jak dziecko – to samo dziecko, które zawsze musiało ustępować młodszej siostrze.
W naszym domu od zawsze rządziła zasada: „Magda jest młodsza, Magda jest delikatniejsza, Magda potrzebuje więcej uwagi”. Tata powtarzał: „Sylwia, bądź rozsądna, pomóż siostrze”. Mama? Mama była jej adwokatem od pierwszego dnia.
Pamiętam, jak miałam dziesięć lat i marzyłam o własnym rowerze. Zbierałam pieniądze z kieszonkowego przez pół roku. W dzień moich urodzin Magda rozbiła swój stary rowerek na podwórku. Mama weszła do mojego pokoju bez pukania:
— Sylwia, oddasz Magdzie swój rower? Ona tak płakała…
— Ale mamo, to mój prezent! Sama na niego zbierałam!
— Jesteś starsza, powinnaś rozumieć.
Oddałam. Magda nawet nie podziękowała.
Tak było zawsze: lepsze ubrania dla niej, więcej uwagi przy lekcjach, a kiedy coś przeskrobała – to ja byłam winna, bo „nie dopilnowałam siostry”.
Tata zmarł nagle, gdy miałam siedemnaście lat. Zawał serca w pracy – klasyka polskiej rzeczywistości. Mama zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Przestała gotować obiady, przestała rozmawiać ze mną o czymkolwiek poza Magdą: „Pomóż jej z maturą”, „Zawieź ją na trening”, „Niech nie chodzi sama po ciemku”.
Wyprowadziłam się na studia do Poznania szybciej niż planowałam. Chciałam uciec od tej dusznej atmosfery, od wiecznego poczucia bycia gorszą. Przez pierwsze miesiące dzwoniłam do domu codziennie – tęskniłam za rodziną mimo wszystko. Ale mama odbierała coraz rzadziej. Zawsze była zajęta Magdą.
Poznałam Pawła na drugim roku studiów. Był inny niż wszyscy – ciepły, spokojny, potrafił słuchać. Kiedy powiedziałam mu o mojej rodzinie, tylko pokiwał głową:
— Wiesz, czasem trzeba samemu sobie być rodziną.
Wzięliśmy ślub po trzech latach znajomości. Mama nie przyszła – Magda miała wtedy ważny egzamin na studiach i mama musiała być przy niej.
— Sylwia, rozumiesz przecież…
Nie rozumiałam. Ale udawałam, że tak.
Urodził się nasz syn Kuba. Był wcześniakiem, przez pierwsze miesiące walczyliśmy o każdy gram jego wagi. Dzwoniłam do mamy codziennie:
— Mamo, może przyjedziesz? Potrzebuję pomocy…
— Sylwia, przecież Magda jest w ciąży! Muszę jej gotować obiady i sprzątać.
Kiedyś Paweł zapytał:
— Dlaczego jeszcze próbujesz?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Lata mijały. Magda miała już dwójkę dzieci i męża informatyka z własną firmą. Ja zostałam w Warszawie – Paweł dostał pracę w banku, a ja zajmowałam się domem i Kubą. Mama odwiedzała nas raz na rok – zawsze w biegu, zawsze z prezentami dla Kuby (ale dwa razy droższymi dla dzieci Magdy).
Aż przyszła ta wiadomość: mama miała udar. Leżała w szpitalu na Banacha, sparaliżowana z jednej strony ciała. Lekarze powiedzieli jasno: będzie wymagać stałej opieki.
Zadzwoniła do mnie Magda:
— Sylwia, musimy się dogadać co dalej z mamą.
— Może ty ją weźmiesz do siebie? Masz większy dom…
— Zwariowałaś? Mój mąż pracuje zdalnie! Dzieci mają lekcje online! Poza tym mama zawsze była bliżej ciebie…
Parsknęłam śmiechem przez łzy:
— Bliżej mnie? Chyba żartujesz!
— Sylwia, nie rób sceny. Ty masz czas.
I tak zostałam sama z decyzją: czy poświęcić swoje życie dla kobiety, która przez całe moje dzieciństwo stawiała mnie na drugim miejscu?
Paweł był przeciwny:
— Kochanie, nie damy rady finansowo i psychicznie. Kuba jest w trudnym wieku…
Ale patrzyłam na mamę leżącą bezradnie w szpitalnym łóżku i widziałam w niej nie tylko matkę – widziałam starą kobietę przerażoną własną słabością.
Przez kilka tygodni jeździłam do niej codziennie po szkole Kuby. Karmiłam ją zupą przez słomkę, czytałam książki (choć nigdy nie pytała o moje życie), rozmawiałam z pielęgniarkami o rehabilitacji.
Magda przyjechała raz – z mężem i dziećmi. Wpadli na piętnaście minut, wręczyli mamie kwiaty i zrobili sobie selfie przy łóżku.
Wieczorem zadzwoniła:
— Sylwia, może już czas zabrać mamę do siebie? Szpital kosztuje…
— A ty? — zapytałam cicho.
— Nie dam rady. Po prostu nie dam rady.
Wróciłam do domu i spojrzałam na Pawła:
— Muszę ją zabrać do nas. Nie umiem inaczej.
Westchnął ciężko:
— Wiem…
Mama zamieszkała w naszym małym mieszkaniu na Ursynowie. Kuba był wściekły – musiał oddać swój pokój babci i spać ze mną i Pawłem w salonie.
— Zawsze wszystko dla innych! — krzyczał pewnego wieczoru. — Nigdy nie myślisz o mnie!
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego.
Opieka nad mamą była koszmarem – nocne pobudki, zmiana pampersów, rehabilitacja, wieczne pretensje („Magda by zrobiła to lepiej”, „Magda zawsze wiedziała jak mnie pocieszyć”).
Pewnego dnia nie wytrzymałam:
— Mamo! Dlaczego nigdy nie potrafiłaś mnie docenić? Dlaczego zawsze byłam tą gorszą?
Spojrzała na mnie długo swoimi wyblakłymi oczami:
— Bo ty zawsze dawałaś radę sama…
Poczułam jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi.
Mijały miesiące. Magda dzwoniła coraz rzadziej – czasem wysyłała przelew na leki mamy albo paczkę ze słodyczami dla Kuby (których nie mógł jeść przez alergię). Mama gasła powoli – coraz mniej mówiła, coraz częściej patrzyła przez okno bez słowa.
Kiedy odeszła we śnie pewnej marcowej nocy, poczułam ulgę wymieszaną z żalem tak głębokim, że nie mogłam oddychać.
Na pogrzebie Magda płakała najgłośniej ze wszystkich. Po mszy podeszła do mnie:
— Sylwia… przepraszam… może kiedyś uda nam się wszystko naprawić?
Patrzyłam na nią długo i milczałam.
Dziś siedzę przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcie mamy z czasów młodości. Zastanawiam się: czy można wybaczyć komuś całe życie zaniedbań tylko dlatego, że był twoją matką? Czy miłość naprawdę wszystko wybacza?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?