Cienie dzieciństwa: Jak jedna wizyta u rodziców żony zmieniła moje życie
Już od progu czułem, że coś jest nie tak. W powietrzu wisiało napięcie, a ja, trzymając mocno dłoń mojej żony, próbowałem nie zdradzić po sobie, jak bardzo nie chcę tu być. – Dawid, uśmiechnij się chociaż trochę – szepnęła do mnie Marta, ściskając moją rękę jeszcze mocniej. – Przecież to tylko kilka dni.
Wiedziałem, że dla niej to ważne. Jej rodzice mieszkali w małym domu na obrzeżach Siedlec, otoczonym starymi jabłoniami i zapachem świeżo skoszonej trawy. Dla niej to miejsce było synonimem bezpieczeństwa i miłości. Dla mnie – obcą planetą, na której nie znałem zasad.
Już na wejściu przywitała nas jej mama, pani Zofia, z szerokim uśmiechem i ramionami gotowymi do uścisku. – Martuśka! Dawid! Jak dobrze was widzieć! – wykrzyknęła, przytulając córkę tak mocno, że aż się roześmiała. Potem zwróciła się do mnie: – Dawidku, rozgość się, czuj się jak u siebie!
Nie potrafiłem. Zawsze czułem się jak gość, nawet we własnym domu. Odpowiedziałem tylko wymuszonym uśmiechem i skinieniem głowy. W tym samym momencie zza drzwi wybiegł nasz syn, Szymek, z okrzykiem: – Babciu! Dziadku! – i rzucił się w ramiona dziadka Antoniego.
Patrzyłem na tę scenę z mieszaniną zazdrości i smutku. Nigdy nie miałem takiego dzieciństwa. Mój ojciec, Edward, był człowiekiem zasad: zimnym, wymagającym i wiecznie niezadowolonym. Matka, Teresa, powtarzała tylko: „Musisz być silny, życie nie jest łatwe”. Czułość była u nas luksusem, na który nikt nie mógł sobie pozwolić.
– Dawidzie, chodź na herbatę – zaproponowała Zofia. – Upiekłam twoje ulubione ciasto z wiśniami.
– Nie trzeba było… – mruknąłem pod nosem.
– Ależ trzeba! – zaśmiała się. – U nas gość to świętość.
Usiedliśmy przy stole. Marta rozmawiała z matką o wszystkim i o niczym: o pracy, o Szymku, o pogodzie. Ja milczałem, czując się coraz bardziej wyobcowany. W końcu Antoni zwrócił się do mnie:
– Dawidzie, jak tam w pracy? Słyszałem, że awansowałeś?
– Tak… coś tam się ruszyło – odpowiedziałem lakonicznie.
– To świetnie! Musisz być z siebie dumny!
Dumny? To słowo brzmiało dla mnie obco. W moim domu sukces był oczywistością – porażka hańbą. Nigdy nie słyszałem od ojca: „Jestem z ciebie dumny”. Nawet wtedy, gdy dostałem się na politechnikę jako pierwszy w rodzinie.
Wieczorem Marta przyszła do mnie do pokoju dla gości.
– Co się z tobą dzieje? – zapytała cicho. – Od rana jesteś nieobecny.
– Po prostu… nie umiem tu być – przyznałem szczerze. – Wszyscy są tacy… bliscy sobie. A ja czuję się jak piąte koło u wozu.
Marta usiadła obok mnie na łóżku.
– Dawid… To są moi rodzice. Oni cię lubią. Chcą cię poznać.
– Ale ja… Ja nie umiem być taki jak oni. U mnie w domu nigdy nie było takich rozmów przy stole. U nas wszystko było na pokaz: święta, obiady… A potem każdy zamykał się w swoim pokoju.
Marta objęła mnie ramieniem.
– Może czas spróbować inaczej? Dla Szymka?
Zamilkłem. Wiedziałem, że ma rację. Chciałem dać synowi to, czego sam nigdy nie miałem.
Następnego dnia Zofia zaproponowała wspólne lepienie pierogów na obiad.
– Dawidzie, pomożesz mi? – zapytała z uśmiechem.
Chciałem odmówić, ale spojrzałem na Martę i Szymka, którzy już lepili ciasto przy kuchennym stole.
– Dobrze… spróbuję – odpowiedziałem niepewnie.
Zofia pokazała mi jak wałkować ciasto i nakładać farsz. Śmiała się z moich nieporadnych prób.
– Nie martw się! Pierwsze zawsze wychodzą koślawe! – żartowała.
Po chwili sam zacząłem się śmiać. Poczułem coś dziwnego: lekkość, której nie znałem od lat.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem na tarasie. Antoni opowiadał historie z młodości, Zofia przyniosła domowy kompot. Szymek zasnął na kolanach Marty.
– Dawidzie… – zaczął Antoni nagle poważnie. – Wiem, że nie jest ci łatwo odnaleźć się w naszej rodzinie. Ale chcę ci powiedzieć jedno: jesteś tu mile widziany. Nie musisz niczego udowadniać.
Zaniemówiłem. Przez chwilę walczyłem ze łzami.
– Dziękuję… – wydusiłem z siebie cicho.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o swoim ojcu: o tym, jak nigdy nie potrafił okazać uczuć; jak zawsze był surowy i wymagający; jak nigdy nie powiedział „kocham cię”.
Rano zadzwonił telefon. To była moja matka.
– Dawidzie, kiedy wracacie? Ojciec pyta, czy przyjedziecie na niedzielny obiad.
– Nie wiem… Może za tydzień – odpowiedziałem wymijająco.
– No dobrze… Tylko pamiętajcie o nas – powiedziała chłodno i rozłączyła się bez pożegnania.
Zamknąłem oczy i poczułem ukłucie żalu. Czy kiedykolwiek będę potrafił wybaczyć im to wszystko?
Ostatniego dnia pobytu Zofia podeszła do mnie w kuchni.
– Dawidzie… Wiem, że twoje dzieciństwo nie było łatwe. Marta mi trochę opowiadała…
Zamarłem.
– Chciałam tylko powiedzieć, że każdy zasługuje na miłość i akceptację. Nawet jeśli kiedyś jej nie dostał…
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Dziękuję…
W drodze powrotnej do Warszawy Marta trzymała mnie za rękę przez całą podróż.
– Dawid… Jesteśmy rodziną. Możesz być inny niż twój ojciec. Możesz być taki jak chcesz dla Szymka…
Patrzyłem przez okno na przesuwające się pola i lasy. Po raz pierwszy od dawna poczułem nadzieję.
Czy naprawdę można zerwać z przeszłością i zacząć od nowa? Czy wystarczy jedna dobra rodzina, by uleczyć stare rany? Co wy o tym myślicie?