Cień pod dachem – historia o rodzinie, która prawie się rozpadła

— Gdzie on jest?! — krzyk mojej matki odbił się echem po klatce schodowej, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi za sobą. Był listopadowy wieczór, deszcz bębnił o parapet, a ja wracałam z pracy, zmęczona i głodna. W progu stała mama, blada jak ściana, z telefonem w dłoni. — Nie odbiera. Nie wrócił na noc. Nie zostawił nawet kartki! — dodała, a jej głos załamał się na końcu zdania.

Miałam wtedy dwadzieścia dziewięć lat i czułam się jakby ktoś nagle wyrwał mi grunt spod nóg. Ojciec nigdy nie był ideałem – potrafił zniknąć na kilka godzin, czasem wracał podpity, ale zawsze był. Zawsze wracał. Tym razem nie.

— Spokojnie, mamo. Może coś się stało z samochodem? — próbowałam ją uspokoić, choć sama czułam narastający niepokój. W kuchni siedział mój młodszy brat, Kuba, z opuszczoną głową. — Dzwoniłem do wszystkich jego kolegów. Nic nie wiedzą — rzucił beznamiętnie.

Przez kolejne dni dom zamienił się w centrum dowodzenia: telefony, policja, szpitale. Każdy dźwięk domofonu sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła. Mama chodziła po mieszkaniu jak cień, nie jadła, nie spała. Ja próbowałam ogarnąć wszystko – pracę w biurze rachunkowym, opiekę nad domem i bratem, który coraz częściej zamykał się w swoim pokoju z muzyką na cały regulator.

Po tygodniu przyszła kartka pocztowa. Bez adresu zwrotnego. „Nie szukajcie mnie. Muszę odpocząć od wszystkiego.”

Mama rzuciła ją na stół jak coś brudnego. — Odpocząć? Od czego? Od nas?! — wykrzyczała i rozpłakała się tak głośno, że sąsiadka z dołu przyszła zapytać, czy wszystko w porządku.

Wtedy zaczęły się kłótnie. O wszystko: o rachunki, o to kto ma zrobić zakupy, o to czy Kuba powinien iść na studia zaoczne czy dzienne. Mama coraz częściej wypominała mi, że „za dużo pracuję” i „nie mam czasu dla rodziny”.

— Ty zawsze uciekasz do tej swojej pracy! — krzyczała pewnego wieczoru. — A kto ma nas utrzymać? Ty? Kuba? — odparłam ostro. — Może czas przestać udawać, że wszystko jest jak dawniej!

Kuba trzaskał drzwiami i znikał na całe noce. Zaczęły przychodzić do niego dziwne typy – jeden z nich miał bliznę przez pół twarzy i mówił do mnie „pani Aniu”, choć miał może dwadzieścia lat.

Pewnej nocy usłyszałam hałas w kuchni. Zeszłam na dół i zobaczyłam Kubę wyciągającego pieniądze z mojej torebki.

— Co ty robisz?!
— Potrzebuję… oddam ci! — wykrzyczał i wybiegł z mieszkania.

Zostałam sama w kuchni, z bijącym sercem i poczuciem totalnej bezradności.

Następnego dnia zadzwoniła babcia z Białegostoku.

— Aniu, musisz przyjechać. Twoja matka dzwoni do mnie co noc i płacze. Ja już nie mam siły jej uspokajać.

Pojechałam na weekend do babci. Tam dowiedziałam się rzeczy, których nie chciałam wiedzieć.

— Twój ojciec… on już raz od was odszedł. Była taka jedna… Basia z pracy. Ale wtedy wrócił po miesiącu. Myślałam, że tym razem też wróci — babcia mówiła cicho, patrząc przez okno na szare podwórko.

Wróciłam do Warszawy jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej. Mama udawała, że nic się nie stało.

— Nie słuchaj babci. Ona zawsze przesadza — rzuciła tylko i zamknęła się w łazience.

Kuba wrócił po trzech dniach nieobecności – brudny, śmierdzący papierosami.

— Przepraszam… — powiedział cicho. — Nie wiem już co robić.

Usiadłam obok niego na kanapie.

— Kuba… ja też nie wiem. Ale musimy być razem. Inaczej się rozpadniemy.

Przez kolejne tygodnie próbowaliśmy jakoś żyć: ja pracowałam po godzinach, mama zaczęła chodzić do psychologa (choć twierdziła, że to „głupota dla słabych”), a Kuba powoli wychodził na prostą – znalazł pracę w sklepie komputerowym.

W grudniu zadzwonił ojciec.

— Aniu…

Zamarłam.

— Tato?
— Przepraszam… Nie umiałem inaczej…
— Gdzie jesteś?
— W Gdańsku. Wynająłem pokój u starego znajomego. Musiałem odpocząć od waszego krzyku… od siebie samego też.
— Wiesz co tu się działo?! Mama prawie przestała jeść! Kuba…
— Wiem… Przepraszam…

Rozłączył się pierwszy.

Nie powiedziałam mamie o tej rozmowie przez kilka dni. Bałam się jej reakcji – czy będzie nadzieja? Złość? Rozczarowanie?

W końcu powiedziałam jej wszystko przy świątecznym stole.

— Zadzwonił do mnie tata…

Mama spojrzała na mnie tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.

— I co teraz? Mam go błagać na kolanach?
— Nie wiem… Ale może powinniście porozmawiać? Dla siebie… nie dla mnie czy Kuby.

W Wigilię zadzwonił dzwonek do drzwi. Stał tam ojciec – wychudzony, posiwiały, z torbą podróżną w ręku.

— Mogę wejść?

Mama patrzyła na niego długo w milczeniu. Potem odsunęła się od drzwi.

Wieczór był pełen łez i krzyków – wypominania win, żalu za stracone lata i pytań bez odpowiedzi. Ale pierwszy raz od miesięcy byliśmy razem przy jednym stole.

Dziś minęły dwa lata od tamtej Wigilii. Ojciec mieszka osobno – widujemy się raz w tygodniu na obiedzie u mamy. Kuba skończył studia i wyprowadził się do dziewczyny. Ja próbuję budować własne życie – choć czasem boję się zaufać komukolwiek.

Często zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć? Czy rodzina to coś więcej niż wspólne nazwisko i zdjęcia na ścianie? Może to właśnie te chwile słabości sprawiają, że jesteśmy sobie bliżsi niż kiedykolwiek…

A wy? Czy potrafilibyście zaufać komuś jeszcze raz po takim wszystkim?