Cena wolności: Moje życie między matką a żoną

— Znowu to zrobiłaś?! — wrzasnąłem, czując jak serce wali mi w piersi. Stałem w kuchni, trzymając w ręku pustą teczkę, z której zniknęły wszystkie dokumenty. — Mamo, gdzie są moje papiery?!

Moja matka, Danuta, spojrzała na mnie z chłodną obojętnością. — Były porozrzucane na stole. Wyrzuciłam je. Nie będę żyła w bałaganie.

— To były umowy do pracy! — krzyknąłem, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Jutro mam spotkanie z klientem! Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że nie wszystko w tym domu należy do ciebie?!

W tym momencie do kuchni weszła moja żona, Aneta. Miała na sobie szlafrok i rozczochrane włosy. — Co się dzieje? — zapytała zaspanym głosem.

— Twoja matka wyrzuciła moje dokumenty! — odparłem, próbując się opanować.

— Przesadzasz, Paweł — westchnęła Aneta. — Mama tylko sprząta. Może nie powinnaś zostawiać ważnych rzeczy na widoku?

— Może nie powinnaś zawsze jej bronić?! — wybuchłem. — Ile razy mam powtarzać, że to jest nasz dom, a nie tylko jej?

Danuta wzruszyła ramionami i wyszła z kuchni. Zostałem sam z Anetą. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

— Nie mogę tak dłużej żyć — powiedziałem cicho. — Czuję się tu jak intruz. Jak dziecko, które nie ma prawa głosu.

Aneta spojrzała na mnie z wyrzutem. — Przesadzasz. Mama nam pomaga. Dzięki niej mogę pracować na pół etatu i nie martwić się o obiad czy pranie.

— Ale za jaką cenę? — zapytałem gorzko. — Za cenę mojej godności? Za cenę naszego małżeństwa?

To nie był pierwszy raz, kiedy kłóciliśmy się o Danutę. Od kiedy zamieszkaliśmy razem po narodzinach naszej córki Zosi, wszystko się zmieniło. Na początku byłem wdzięczny za pomoc. Praca w banku pochłaniała mnie bez reszty, Aneta była zmęczona po porodzie, a Danuta gotowała obiady i zajmowała się Zosią.

Ale z czasem jej pomoc stała się kontrolą. Decydowała, co jemy na obiad, jak urządzamy mieszkanie, nawet jakie ubrania kupujemy dla dziecka. Każda próba postawienia granic kończyła się awanturą.

Pamiętam jedną z takich scen:

— Pawełku, nie kupuj tej kanapy, jest brzydka i niewygodna — powiedziała Danuta podczas zakupów w Ikei.

— Ale nam się podoba — odpowiedziałem spokojnie.

— Mnie nie — ucięła krótko. — A ja tu mieszkam i nie będę patrzeć na coś takiego.

Aneta tylko wzruszyła ramionami i poszliśmy dalej. Oczywiście kupiliśmy inną kanapę — taką, jaką wybrała Danuta.

Z czasem zacząłem czuć się jak gość we własnym domu. Każda decyzja była podważana, każdy mój pomysł wyśmiewany. Nawet Zosia zaczęła mówić do mnie „Paweł”, bo babcia tak ją nauczyła.

Najgorsze były wieczory, kiedy wracałem zmęczony po pracy i marzyłem o chwili spokoju. Zamiast tego słyszałem:

— Pawełku, śmieci wynieś! Pawełku, napraw kran! Pawełku, nie zostawiaj butów w przedpokoju!

Czułem się jak służący.

Pewnego dnia postanowiłem porozmawiać z Anetą na poważnie.

— Musimy się wyprowadzić — powiedziałem stanowczo.

Aneta spojrzała na mnie ze zdziwieniem. — Zwariowałeś? Gdzie pójdziemy? Nie stać nas na kredyt!

— Wynajmiemy coś małego. Bylebyśmy byli sami.

— A kto mi pomoże z Zosią? Kto ugotuje obiad?

— Poradzimy sobie — zapewniłem ją.

Ale Aneta nie chciała słuchać. Była przyzwyczajona do wygód i opieki matki. Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią.

Zacząłem coraz częściej wychodzić z domu. Pracowałem po godzinach, spotykałem się z kolegami w pubie, byle tylko nie wracać do tej dusznej atmosfery.

W końcu przyszedł dzień, kiedy poczułem, że dłużej nie wytrzymam.

Było późne popołudnie. Siedziałem w samochodzie pod blokiem i patrzyłem na światła w naszym oknie. Wiedziałem, że tam czeka na mnie kolejna awantura o coś błahego: źle odłożone klucze albo brudne naczynia w zlewie.

Zadzwoniłem do ojca.

— Tato…

— Co się stało?

— Nie mogę już tak żyć. Czuję się jak cień samego siebie.

Ojciec milczał przez chwilę.

— Synu… Ja też kiedyś musiałem wybrać między matką a żoną. Wybrałem żonę i nigdy tego nie żałowałem.

Tej nocy podjąłem decyzję. Wynająłem kawalerkę na drugim końcu miasta i spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy.

Kiedy wróciłem do domu i powiedziałem o tym Anecie, wybuchła płaczem.

— Zostawiasz mnie samą?!

— Nie zostawiam cię. Daję ci wybór. Możesz pójść ze mną albo zostać tutaj z mamą.

Przez kilka dni mieszkałem sam. Tęskniłem za Zosią, ale czułem ulgę. Po raz pierwszy od lat mogłem decydować o sobie: co jem na kolację, kiedy idę spać, gdzie odkładam klucze.

Aneta odwiedziła mnie po tygodniu.

— Nie umiem sobie poradzić bez ciebie — powiedziała cicho. — Mama jest coraz bardziej apodyktyczna. Krzyczy na Zosię za byle co…

— Chodź do mnie — poprosiłem ją łagodnie.

Zgodziła się. Przenieśliśmy się razem do kawalerki. Było ciasno i skromnie, ale byliśmy wolni.

Danuta przez długi czas nie odzywała się do nas. Wysyłała tylko krótkie SMS-y: „Zosia powinna jeść więcej warzyw”, „Nie zapomnijcie o szczepieniu”.

Z czasem nauczyliśmy się żyć bez jej kontroli. Było ciężko: musieliśmy dzielić obowiązki, gotować sami obiady, sprzątać po sobie. Ale każdy dzień był nasz.

Dziś wiem jedno: wolność ma swoją cenę. Czasem jest nią samotność, czasem kłótnie i łzy. Ale czy warto całe życie być gościem we własnym domu?

Ciekaw jestem waszych historii: czy ktoś z was musiał kiedyś wybrać między rodziną a własną niezależnością? Czy warto było zapłacić tę cenę?