„Oddałam całą wypłatę teściowi. Czy to jeszcze moje życie?” – Historia, która może spotkać każdą z nas

– Aniu, to nie jest temat do dyskusji – powiedział Michał, patrząc na mnie z tym swoim chłodnym spokojem, który zawsze mnie irytował. – Tata zna się na pieniądzach lepiej niż my. On poprowadzi nasze finanse, będzie bezpieczniej.

Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby ktoś właśnie wylał mi go na głowę. Jeszcze wczoraj byłam pewna, że mamy partnerski związek. Dziś dowiedziałam się, że od teraz każda złotówka, którą zarobię jako nauczycielka w podstawówce, trafi do rąk mojego teścia – Edwarda. Człowieka, który nigdy nie ukrywał, że uważa mnie za nieudacznicę.

– Michał, przecież to nasze pieniądze! – próbowałam jeszcze walczyć. – Pracuję na nie tak samo jak ty. Dlaczego mam oddawać wszystko twojemu ojcu?

– Bo tak będzie lepiej – uciął krótko. – Tata się zna. Ty się nie znasz.

Wtedy poczułam, jakby ktoś mnie spoliczkował. Przez chwilę miałam ochotę rzucić tym kubkiem o ścianę, ale tylko zacisnęłam zęby i wyszłam do sypialni. Zostawiłam go samego z jego przekonaniem o własnej nieomylności.

Następnego dnia Michał wrócił z pracy z kopertą. – To twoja wypłata, Aniu. Oddaj tacie, jak przyjdzie na kolację.

Patrzyłam na tę kopertę, jakby była w niej trucizna. Moje pieniądze. Moja niezależność. Moje poczucie wartości. Wszystko miało teraz przejść przez ręce Edwarda, który nawet nie pytał mnie o zdanie.

Wieczorem, przy stole, Edward rozsiadł się wygodnie, popijając kompot z wiśni, który sama zrobiłam. Michał podał mu swoją kopertę, a potem spojrzał na mnie znacząco. Z bijącym sercem wyciągnęłam swoją i położyłam na stole.

– No, wreszcie jakaś organizacja – mruknął Edward, zerkając na mnie z góry. – Teraz będzie porządek. Żadnych zbędnych wydatków na głupoty.

Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam coś powiedzieć, ale Michał kopnął mnie pod stołem. Zrozumiałam: mam milczeć.

Od tego dnia wszystko się zmieniło. Każdego ranka budziłam się z poczuciem, że jestem gościem we własnym domu. Nawet na zakupy spożywcze musiałam prosić Edwarda o pieniądze.

– Potrzebuję na mleko i chleb – powiedziałam któregoś dnia, stojąc w progu jego gabinetu.

– Ile? – zapytał, nie odrywając wzroku od telewizora.

– Dwadzieścia złotych powinno wystarczyć.

– Daję ci piętnaście. Naucz się oszczędzać – rzucił i wręczył mi zmięty banknot.

Wyszłam, czując się jak dziecko proszące o kieszonkowe. W sklepie musiałam wybierać między masłem a jogurtem dla córki. Wróciłam do domu z poczuciem porażki.

Najgorzej było, gdy zachorowała nasza pięcioletnia Zosia. Potrzebowałam pieniędzy na leki. Michał był w pracy, więc poszłam do Edwarda.

– Zosia ma gorączkę, muszę kupić syrop i termometr.

– A nie możesz poczekać do jutra? Może przejdzie samo – burknął teść.

– Nie mogę! – wybuchłam. – To dziecko! Potrzebuje pomocy!

Spojrzał na mnie z niechęcią, ale w końcu wyjął portfel i rzucił mi dwadzieścia złotych.

Wieczorem Michał miał do mnie pretensje:

– Po co robisz sceny? Tata wie, co robi. Nie przesadzaj.

– To nie jest normalne! – krzyknęłam. – Nie chcę żyć jak żebraczka!

– Przesadzasz – uciął. – Przecież masz wszystko, czego potrzebujesz.

Ale ja nie miałam. Straciłam godność, poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do własnego męża. Każdego dnia czułam się coraz mniejsza, coraz bardziej niewidzialna. Nawet Zosia zaczęła pytać:

– Mamusiu, dlaczego nie kupisz mi nowej książeczki?

– Bo nie mam pieniędzy, kochanie – odpowiedziałam cicho, a łzy napłynęły mi do oczu.

Zaczęłam szukać wsparcia u przyjaciółek. Jedna z nich, Kasia, powiedziała mi wprost:

– Anka, to przemoc ekonomiczna. Nie możesz na to pozwolić.

Ale co mogłam zrobić? Michał był ślepo oddany ojcu. Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam do mamy. Opowiedziałam jej wszystko. Siedziała długo w milczeniu, a potem powiedziała:

– Córciu, musisz walczyć o siebie. Nikt nie ma prawa cię tak traktować. Nawet mąż.

Wróciłam do domu z postanowieniem, że coś zmienię. Tego wieczoru, gdy Edward znów odmówił mi pieniędzy na nowe buty dla Zosi, wybuchłam:

– Dość! To są moje pieniądze! Pracuję na nie ciężko i nie pozwolę, żeby ktoś mi je odbierał!

Michał spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Zwariowałaś?

– Nie! Wreszcie zaczęłam myśleć o sobie! – krzyknęłam i wybiegłam z domu.

Przez całą noc chodziłam po mieście, myśląc o tym, co dalej. Wiedziałam jedno: nie chcę już być niewidzialna. Nie chcę być zależna od mężczyzn, którzy nie szanują mojej pracy i mojej wartości.

Dziś piszę tę historię, bo wiem, że nie jestem sama. Ile z nas oddaje swoją wolność w imię „dobra rodziny”? Ile z nas pozwala, by ktoś decydował za nas?

Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a godnością? Czy rodzina to miejsce, gdzie trzeba prosić o prawo do własnego życia?