Zamiana mieszkań z własną teściową: Jak walczyłam o swoje życie i godność
— Aniu, to przecież dla waszego dobra — głos teściowej, pani Haliny, rozbrzmiewał w moim salonie jak dzwon alarmowy. Siedziała naprzeciwko mnie, z filiżanką kawy w dłoni, a jej oczy błyszczały niepokojącym uporem. — Mój blok jest bliżej przedszkola, a wy zyskalibyście większy metraż. Wystarczy tylko, żebyś przepisała na mnie swój obecny lokal.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Mój mąż, Tomek, siedział obok i nerwowo bawił się obrączką. Przez chwilę miałam wrażenie, że to jakiś żart. Ale Halina nie żartowała nigdy, zwłaszcza jeśli chodziło o majątek.
— Mamo, ale to chyba nie takie proste… — zaczął Tomek niepewnie.
— Proste jak drut! — przerwała mu. — Ja dostanę twój stary lokal, wy mój. Wszystko zostaje w rodzinie. Przecież mi ufacie?
Wtedy po raz pierwszy poczułam lodowaty cień niepokoju. Czy naprawdę mogę jej zaufać? Przez lata starałam się budować z Haliną poprawne relacje, choć nigdy nie ukrywała, że uważa mnie za niewystarczająco dobrą dla swojego syna. Zawsze była obecna — w naszych decyzjach, w naszym domu, w naszym życiu. Ale teraz chciała być obecna także w naszych aktach notarialnych.
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiedliśmy z Tomkiem przy kuchennym stole.
— Anka, co o tym myślisz? — spytał cicho.
— Boję się — odpowiedziałam szczerze. — To nie jest zwykła zamiana. Ona chce mieć papier na nasz dom. A co jeśli…
Nie dokończyłam. Tomek spuścił wzrok.
— Mama mówiła, że to tylko formalność…
— Tomek! — przerwałam mu ostro. — Formalność? A jeśli coś się stanie? Jeśli się pokłócimy? Jeśli ona zmieni zdanie?
Przez kolejne dni temat wisiał nad nami jak chmura burzowa. Halina dzwoniła codziennie, przypominając o „korzyściach” i „rodzinnej lojalności”. Zaczęłam szukać informacji w internecie, rozmawiać z koleżankami. Jedna z nich powiedziała mi wprost:
— Anka, nie rób tego. Znam takie historie. Potem zostajesz z niczym.
Ale Tomek był rozdarty. Z jednej strony chciał pomóc matce — była wdową od lat i często narzekała na samotność. Z drugiej strony widział mój strach.
W końcu Halina postawiła sprawę jasno:
— Albo przepiszesz mi mieszkanie i robimy zamianę, albo nie licz na moją pomoc przy dzieciach. I nie licz na spadek po mnie!
To był cios poniżej pasa. Wiedziała, że opieka nad dziećmi to dla mnie ogromna pomoc, a my nie mieliśmy nikogo innego.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka z matką przez telefon:
— Mamo, Anka się boi…
— Bo ona zawsze wszystko komplikuje! — syknęła Halina. — Gdybyś miał inną żonę, już dawno byście mieszkali w lepszych warunkach!
Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę byłam dla nich tylko przeszkodą?
Następnego dnia Halina przyszła do nas bez zapowiedzi. Wparowała do mieszkania i zaczęła wyliczać:
— Ja wam tyle pomogłam! Pamiętasz, jak pożyczyłam wam na remont? Jak opiekowałam się dziećmi, kiedy Anka była w szpitalu? Teraz wy możecie zrobić coś dla mnie!
Czułam się osaczona. Każde jej słowo wbijało się we mnie jak szpilka.
W końcu powiedziałam:
— Pani Halino, ja nie mogę się zgodzić na przepisanie mieszkania. To jest nasze zabezpieczenie. Naszych dzieci.
Wybuchła awantura. Krzyk, płacz dzieci za ścianą, trzask drzwiami. Tomek próbował nas pogodzić, ale był bezradny.
Od tego dnia Halina przestała się do mnie odzywać. Przestała odbierać wnuki ze szkoły i przedszkola. Przestała dzwonić do Tomka. W domu zapanowała cisza pełna napięcia.
Zaczęliśmy mieć problemy finansowe — musiałam wrócić do pracy na pełen etat, a Tomek brał nadgodziny. Dzieci coraz częściej pytały: „Dlaczego babcia już nas nie odwiedza?”
Czułam się winna i samotna. W pracy nie mogłam się skupić, w domu panowała atmosfera grozy. Każda rozmowa z Tomkiem kończyła się kłótnią.
Pewnego dnia dostałam list polecony od prawnika Haliny: wezwanie do zwrotu pożyczki sprzed lat wraz z odsetkami. Wiedziałam już wtedy, że to wojna.
Przez kolejne miesiące walczyliśmy o każdy dzień spokoju. Halina rozpowiadała po rodzinie i sąsiadach, że jestem niewdzięczna i chciwa. Moja własna matka zaczęła mnie wypytywać:
— Może jednak powinnaś ustąpić? Przecież to rodzina…
Ale ja wiedziałam jedno: jeśli teraz ustąpię, stracę wszystko — dom, godność i poczucie bezpieczeństwa moich dzieci.
W końcu Tomek powiedział:
— Anka, przepraszam cię za wszystko. Nie powinienem był cię do tego namawiać.
Przytulił mnie mocno i pierwszy raz od miesięcy poczułam ulgę.
Dziś mieszkamy nadal w naszym starym mieszkaniu. Relacje z Haliną są chłodne jak lód na Wiśle w styczniu. Dzieci czasem pytają o babcię, ale ja wiem, że zrobiłam dobrze.
Czy można jeszcze wierzyć rodzinie, gdy stawką jest dach nad głową? Czy miłość naprawdę znaczy więcej niż akt notarialny? Czasem sama siebie pytam: czy warto było aż tak walczyć o swoje?