„To jest moje mieszkanie!” – Kiedy rodzina narzeczonego przekroczyła granicę i odebrała mi dom

– To jest moje mieszkanie! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w przedpokoju, ściskając klucze tak mocno, że aż bolały mnie palce. Przede mną stała pani Grażyna, matka mojego narzeczonego, z rękami założonymi na piersi i miną, która nie wróżyła niczego dobrego.

– Kochana, przecież to tylko na chwilę – odpowiedziała z udawaną łagodnością. – Remont u nas się przedłuża, a ty masz tyle miejsca…

Za jej plecami przewijał się pan Zbyszek z kartonami, a za nim jej córka Ania z walizką. Mój narzeczony, Tomek, stał z boku i patrzył w podłogę. W jednej chwili moje mieszkanie na warszawskim Mokotowie przestało być moją bezpieczną przystanią.

Jeszcze tydzień temu planowaliśmy ślub. Tomek mówił o dzieciach, wspólnych wakacjach, o tym, jak dobrze nam razem. A teraz? Teraz jego rodzina rozkładała się w moim salonie, przestawiała moje rzeczy i komentowała każdy szczegół mojego życia.

– Mamo, może jednak… – zaczął Tomek nieśmiało.

– Cicho, Tomek! – przerwała mu Grażyna. – Paulina na pewno się zgodzi. Przecież jesteście rodziną.

Rodziną? Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez pierwsze dwa dni próbowałam być uprzejma. Gotowałam obiady dla wszystkich, znosiłam uwagi pani Grażyny o moich garnkach („U nas w domu to się gotuje w porządnych naczyniach!”), o mojej pracy („Taka ta twoja praca w marketingu… A dzieci kiedy?”), o tym, że powinnam częściej sprzątać („U nas zawsze było czysto!”).

Wieczorami zamykałam się w łazience i płakałam. Mój dom zamienił się w pole bitwy. Ania zajęła mój gabinet i rozrzuciła po nim swoje ubrania. Pan Zbyszek oglądał telewizję do późna w nocy, nie przejmując się moimi prośbami o ciszę. Nawet mój kot, Felek, chował się pod łóżkiem.

Tomek? Tomek znikał do pracy albo wychodził z ojcem „na spacer”. Unikał rozmów, unikał mnie. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, mówił tylko:

– Paulina, to naprawdę tylko na chwilę. Nie rób problemu.

Ale problem już był. Czułam się jak gość we własnym domu. Każdego dnia coraz bardziej niewidzialna.

W czwartek wieczorem wróciłam późno z pracy. W kuchni siedziała Grażyna i rozmawiała przez telefon:

– No tak, Paulina jest miła, ale taka… chłodna. Nie wiem, czy to dobra żona dla Tomka…

Stanęłam w drzwiach i spojrzałam jej prosto w oczy. Zamilkła.

– Przepraszam, przeszkodziłam? – zapytałam lodowatym tonem.

– Nie, nie… – odparła szybko i wyszła z kuchni.

Zostałam sama. Wtedy podjęłam decyzję.

Następnego dnia rano poprosiłam Tomka o rozmowę.

– Tomek, musimy ustalić zasady – zaczęłam spokojnie. – To jest moje mieszkanie. Nie mogę dłużej znosić tej sytuacji.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– Paulina, przesadzasz…

– Nie przesadzam! – przerwałam mu. – Twoja rodzina nie szanuje mnie ani mojego domu. Czuję się tu obco. Albo oni się wyprowadzają do końca tygodnia, albo…

Zawahałam się.

– Albo co? – zapytał cicho.

– Albo my kończymy – powiedziałam drżącym głosem.

Przez chwilę milczał. Potem wyszedł bez słowa.

Wieczorem cała rodzina zebrała się w salonie. Grażyna patrzyła na mnie z pogardą.

– Myślałam, że jesteś inna – powiedziała cicho. – Ale widzę, że liczy się dla ciebie tylko własna wygoda.

– Liczy się dla mnie szacunek – odpowiedziałam stanowczo. – I moje granice.

Tomek nie odezwał się ani słowem. Następnego dnia spakowali rzeczy i wyszli. Zostałam sama w pustym mieszkaniu.

Przez kilka dni chodziłam jak cień. Zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam. Czy powinnam była być bardziej wyrozumiała? Czy może to ja jestem winna?

Ale potem spojrzałam na siebie w lustrze i zobaczyłam kobietę, która po raz pierwszy od dawna postawiła siebie na pierwszym miejscu.

Dziś wiem jedno: jeśli sama nie zadbam o swoje granice, nikt inny tego nie zrobi.

Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych? Czy odwaga bycia sobą to egoizm czy siła?