Po 50-tce mąż coraz częściej wyjeżdżał w delegacje: Dopiero przypadkowo dowiedziałam się, że wcale nie jeździł sam…

— Znowu wyjeżdżasz? — zapytałam, starając się ukryć drżenie w głosie. Stał już w przedpokoju, z torbą podróżną w ręku, ubrany w tę swoją szarą marynarkę, którą zawsze zakładał na „ważne spotkania”.

— Kochanie, muszę. Klient z Poznania, dwa dni i wracam. — Pocałował mnie w czoło, jakby byłam jego córką, nie żoną od trzydziestu lat. Drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. Zostałam sama z herbatą, serialem i pustym łóżkiem.

Na początku nawet cieszyłam się tą ciszą. Po pięćdziesiątce człowiek zaczyna lubić spokój. Dzieci dorosły, wyprowadziły się. Dom był duży, czasem aż za bardzo. Wreszcie mogłam czytać do późna, oglądać swoje seriale bez komentarzy. Ale z czasem tych wyjazdów było coraz więcej. Najpierw raz w miesiącu, potem dwa razy, aż w końcu miałam wrażenie, że częściej go nie ma niż jest.

Zaczęłam się niepokoić. Kiedyś dzwonił codziennie wieczorem, opowiadał o spotkaniach, o tym, co jadł na kolację. Teraz zdarzało się, że nie odbierał telefonu przez cały dzień. Tłumaczył się później: „Wiesz, padła bateria”, „Byłem na spotkaniu”, „Nie słyszałem”.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Ela, moja przyjaciółka z pracy.

— Anka, widziałam twojego Staszka w restauracji na Nowym Świecie. Byłam pewna, że jest w Poznaniu! — powiedziała zaskoczona.

— Może wrócił wcześniej? — próbowałam się usprawiedliwiać.

— Był z jakąś kobietą. Trzymali się za ręce.

Serce mi zamarło. Przez chwilę miałam ochotę rzucić słuchawką i udawać, że nic nie słyszałam. Ale Ela nigdy nie była plotkarą. Wiedziałam, że mówi prawdę.

Przez następne dni chodziłam jak struta. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie szczegóły ostatnich miesięcy: czy coś przeoczyłam? Czy były jakieś sygnały? Przypomniałam sobie jego nowy zapach perfum, nowe koszule, które kupił niby „na spotkania”.

W końcu nie wytrzymałam. Kiedy wrócił z kolejnej delegacji, postanowiłam go skonfrontować.

— Staszek, musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

— O co chodzi?

— O te twoje delegacje. O to, że coraz częściej cię nie ma. O to, że ktoś widział cię w Warszawie z kobietą, kiedy miałeś być w Poznaniu.

Zbladł. Przez chwilę milczał.

— Anka… To nie tak…

— To jak? — przerwałam mu ostro.

Usiadł ciężko na krześle i schował twarz w dłoniach.

— Poznałem kogoś… Nie chciałem cię ranić… To wszystko wymknęło się spod kontroli…

Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Trzydzieści lat razem. Dzieci, wspólne wakacje nad morzem, remonty mieszkania, święta przy jednym stole. I nagle wszystko runęło.

Przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. Chodziłam po domu jak cień. Dzieci zauważyły, że coś jest nie tak.

— Mamo, co się dzieje? — zapytała córka przez telefon.

— Nic kochanie, wszystko dobrze — skłamałam odruchowo.

Ale nie było dobrze. W głowie kłębiły mi się setki pytań: Czy to moja wina? Czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy po pięćdziesiątce kobieta przestaje być atrakcyjna dla własnego męża?

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do psychologa. Potrzebowałam rozmowy z kimś obcym, kto mnie wysłucha i nie będzie oceniał.

— Pani Anno — powiedziała pani psycholog — zdrada to zawsze ogromny cios dla poczucia własnej wartości. Ale proszę pamiętać: to nie jest pani wina.

Zaczęłam powoli odbudowywać siebie. Zapisałam się na jogę, zaczęłam wychodzić do kina z koleżankami z pracy. Po raz pierwszy od lat kupiłam sobie nową sukienkę — nie dla niego, tylko dla siebie.

Staszek próbował wrócić do domu po kilku tygodniach.

— Anka, popełniłem błąd… Tamta kobieta nic dla mnie nie znaczy… Proszę cię, daj mi jeszcze jedną szansę…

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w jego oczach strach i żal. Ale też coś jeszcze — może cień pogardy dla samego siebie?

— Nie wiem, Staszek. Muszę pomyśleć o sobie. Przez tyle lat myślałam tylko o nas…

Dziś minęło już kilka miesięcy od tamtej rozmowy. Nadal mieszkamy razem — dla dzieci i wnuków próbujemy zachować pozory normalności. Ale już nigdy nie będzie tak jak dawniej.

Czasem patrzę na niego i zastanawiam się: czy można jeszcze zaufać komuś po zdradzie? Czy po pięćdziesiątce można zacząć wszystko od nowa? A może lepiej nauczyć się żyć dla siebie?

Może wy mi powiecie: co byście zrobili na moim miejscu?