Nowy początek czy koniec? Przeprowadzka, która zmieniła wszystko

— Naprawdę musisz zabierać te wszystkie stare książki? — głos Michała odbił się echem w pustym już prawie salonie. Stałam pośrodku kartonów, z rękami ubrudzonymi kurzem i łzami w oczach, które starałam się ukryć. Przeprowadzka miała być naszym nowym początkiem. Nowe mieszkanie na Ursynowie, większe, z balkonem i widokiem na park. Miało być lepiej. Miało być spokojniej. Ale zamiast tego, od tygodni kłóciliśmy się o wszystko: o to, co zabrać, co wyrzucić, jak urządzić nowe wnętrza, a nawet o to, kto pierwszy zadzwoni do teściowej z informacją o zmianie adresu.

— To są moje książki z dzieciństwa, Michał! — odpowiedziałam zbyt ostro. — Nie zamierzam ich wyrzucać tylko dlatego, że nie pasują do twojej minimalistycznej wizji salonu.

Michał westchnął ciężko i wyszedł do kuchni. Słyszałam, jak trzaska szafkami. Zawsze tak robił, kiedy był zdenerwowany. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystkim i po prostu wyjść z tego mieszkania, zostawić te kartony, stare zdjęcia i nawet jego. Ale przecież to nie byłoby rozwiązanie. Przeprowadzka była naszą wspólną decyzją. Po latach wynajmowania kawalerki na Mokotowie w końcu udało nam się kupić coś własnego. Powinnam się cieszyć. Powinnam…

Ale zamiast radości czułam tylko ciężar odpowiedzialności i strach przed tym, co będzie dalej.

Wszystko zaczęło się psuć już kilka tygodni wcześniej. Michał dostał awans w pracy i nagle zaczął spędzać coraz więcej czasu poza domem. Ja zostałam sama z pakowaniem, segregowaniem rzeczy i załatwianiem formalności. Każdego wieczoru wracał zmęczony, zirytowany korkami i szefem, który wymagał coraz więcej. Ja próbowałam rozmawiać o naszych planach na nowe mieszkanie, o tym, jak chcę urządzić sypialnię albo gdzie powiesić nasze wspólne zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem. On tylko przytakiwał albo przewracał oczami.

— Katarzyna, nie mam teraz głowy do takich rzeczy — powtarzał niemal codziennie.

W końcu przestałam pytać.

W dzień przeprowadzki padał śnieg z deszczem. Wszystko było szare i brudne. Pracownicy firmy przeprowadzkowej spóźnili się prawie godzinę, a potem narzekali na brak windy w starym bloku. Michał był wściekły, ja próbowałam za wszelką cenę zachować spokój. Kiedy wreszcie zamknęliśmy drzwi naszego starego mieszkania na klucz po raz ostatni, poczułam dziwną pustkę. Jakby coś się skończyło na zawsze.

Nowe mieszkanie przywitało nas chłodem i zapachem świeżej farby. Kartony piętrzyły się wszędzie, a ja nie wiedziałam nawet, od czego zacząć rozpakowywanie. Michał od razu zabrał się za podłączanie internetu i telewizora — jakby to było najważniejsze na świecie.

— Może byś mi pomógł z kuchnią? — zapytałam nieśmiało.

— Zaraz, muszę jeszcze zadzwonić do Piotra z pracy — odpowiedział bez spojrzenia na mnie.

Zostałam sama pośród sterty pudełek i poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

Wieczorem przyszła mama Michała z ciastem i butelką wina. Siedzieliśmy przy prowizorycznym stole zrobionym z kartonu i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Teściowa była zachwycona nowym mieszkaniem i nie szczędziła rad dotyczących wystroju wnętrz.

— Katarzyno, powinnaś postawić tu kwiaty! I koniecznie kupcie dywan do salonu, bo echo niesie — mówiła z entuzjazmem.

Uśmiechałam się grzecznie, ale w środku miałam ochotę krzyczeć. Nie chciałam już żadnych rad ani komentarzy. Chciałam tylko poczuć się u siebie.

Kiedy teściowa wyszła, Michał spojrzał na mnie z wyrzutem:

— Mogłabyś być milsza dla mojej mamy. Przecież ona chce dobrze.

— A kto chce dobrze dla mnie? — zapytałam cicho.

Nie odpowiedział.

Minęły kolejne dni pełne napięcia i niedomówień. Michał coraz częściej wracał późno do domu. Ja coraz częściej płakałam po cichu w łazience. Nowe mieszkanie stało się miejscem naszych cichych wojenek i wzajemnych pretensji.

Pewnego wieczoru znalazłam w jednym z kartonów stare zdjęcia z czasów studiów. Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi… Usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać na głos. Michał wszedł do pokoju i przez chwilę patrzył na mnie bez słowa.

— Co się z nami stało? — zapytałam przez łzy.

Usiadł obok mnie i objął mnie niepewnie.

— Nie wiem… Może za bardzo skupiliśmy się na tym wszystkim wokół, a zapomnieliśmy o sobie?

Siedzieliśmy tak długo w ciszy. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że może jeszcze nie wszystko stracone.

Ale następnego dnia wszystko wróciło do normy: praca, obowiązki, milczenie przy śniadaniu.

Czasem zastanawiam się, czy przeprowadzka naprawdę coś zmienia. Czy nowe miejsce może uleczyć stare rany? Czy można zacząć od nowa tylko dlatego, że zmieniło się adres?

Może to nie mieszkanie jest problemem… Może to my sami musimy się zmienić?

Czy ktoś z was też tak miał? Czy nowy początek zawsze musi być taki trudny?