Lekarstwo na smutek: Historia Ludwiki i Wojciecha
– Wojtek, co teraz? – mój głos drżał, a w oczach miałam łzy. Siedzieliśmy na wąskim łóżku w naszym akademiku, a świat za oknem wydawał się zupełnie obcy. W ręku ściskałam test ciążowy, który zmienił kolor na różowy. Wojtek patrzył na mnie z przerażeniem i bezradnością, jakby nagle ktoś wyłączył światło w jego oczach.
– Nie wiem, Ludka… – wyszeptał. – Naprawdę nie wiem.
To był nasz ostatni rok studiów na Uniwersytecie Warszawskim. Mieliśmy plany: najpierw dyplom, potem praca, mieszkanie, może ślub. Wszystko miało być poukładane, a tu nagle… dziecko. W jednej chwili poczułam się tak bardzo dorosła i tak bardzo samotna.
Wojtek był zawsze tym spokojnym, opanowanym facetem. To on mnie pocieszał, kiedy nie zdałam egzaminu z matematyki, to on gotował mi rosół, kiedy miałam grypę. Ale teraz widziałam w nim chłopaka, który sam potrzebuje wsparcia.
– Może… może powinniśmy powiedzieć twoim rodzicom? – zaproponował niepewnie.
Pokręciłam głową. – Wiesz, jaka jest moja mama. Zawsze powtarzała, że najpierw trzeba coś osiągnąć w życiu. A tata… On nawet nie wie, że mam chłopaka.
Przez kilka dni żyliśmy jak w zawieszeniu. Chodziliśmy na zajęcia, udawaliśmy przed znajomymi, że wszystko jest w porządku. Ale wieczorami płakałam w poduszkę, a Wojtek coraz częściej wychodził na długie spacery bez słowa.
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mamy. Siedziałam na ławce pod uczelnią, dłonie mi się trzęsły.
– Mamo… jestem w ciąży.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem usłyszałam tylko: – Wracaj do domu.
Wojtek próbował mnie pocieszać. – Może będzie dobrze? Może twoi rodzice się pogodzą z tą myślą?
Ale ja wiedziałam swoje. W domu czekała mnie burza.
Mama płakała, tata krzyczał. „Zrujnowałaś sobie życie! Co teraz zrobisz? Jak zamierzasz utrzymać dziecko?!”
Nie miałam odpowiedzi. Wojtek przyjechał do nas po kilku dniach. Tata nie chciał z nim rozmawiać. Mama patrzyła na niego jak na winowajcę całego zamieszania.
– Kocham Ludwikę – powiedział cicho Wojtek. – Nie zostawię jej samej.
Rodzice nie byli przekonani. Ale pozwolili mi wrócić na studia pod warunkiem, że będę mieszkać w domu i nie będę widywać się z Wojtkiem poza uczelnią.
To był najgorszy czas w moim życiu. Czułam się jak więzień we własnym domu. Mama kontrolowała każdy mój krok, tata milczał przez całe tygodnie. Wojtek pisał mi wiadomości: „Tęsknię za tobą”, „Nie poddawaj się”, „Znajdziemy sposób”.
Czasami spotykaliśmy się ukradkiem w parku albo w bibliotece. Rozmawialiśmy o przyszłości, ale każde z nas wiedziało, że nic nie jest pewne.
Kiedy brzuch zaczął być widoczny, znajomi zaczęli się odsuwać. Na uczelni szeptano za moimi plecami: „Patrzcie, to ta, co zaszła w ciążę”. Czułam się jak wyrzutek.
Wojtek znalazł pracę w sklepie spożywczym. Pracował po nocach, żeby odłożyć trochę pieniędzy. Ja próbowałam skończyć studia z coraz większym trudem – mdłości, zmęczenie, stres…
Pewnego dnia mama przyszła do mojego pokoju i usiadła obok mnie na łóżku.
– Ludka… Ja też byłam przerażona, kiedy dowiedziałam się, że będziesz miała brata. Ale wtedy byłam już mężatką i miałam pracę. Ty jesteś jeszcze dzieckiem.
– Mamo, ja już nie jestem dzieckiem – odpowiedziałam cicho. – Chcę urodzić to dziecko i być z Wojtkiem.
Mama westchnęła ciężko i po raz pierwszy od dawna przytuliła mnie mocno.
Poród był trudny. Wojtek był przy mnie cały czas – trzymał mnie za rękę i szeptał słowa otuchy. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam naszą córeczkę Zosię, poczułam coś dziwnego: strach zmieszał się z ogromną miłością.
Pierwsze miesiące były koszmarem. Zosia płakała nocami, Wojtek pracował jeszcze więcej, a ja czułam się coraz bardziej samotna i zmęczona. Mama pomagała przy dziecku, ale często wypominała mi moje błędy.
Pewnego wieczoru wybuchłam:
– Mamo! Przestań! Wiem, że zawiodłam twoje oczekiwania, ale to moje życie!
Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Ja tylko chcę dla ciebie dobrze…
Zrozumiałam wtedy, że ona też cierpi – może nawet bardziej niż ja.
Wojtek zaproponował przeprowadzkę do wynajętej kawalerki na Pradze. Było ciasno i biednie – stare meble z OLX-u, materac zamiast łóżka, kuchnia z jednym palnikiem. Ale byliśmy razem.
Czasem brakowało nam pieniędzy nawet na pieluchy czy mleko dla Zosi. Kłóciliśmy się o wszystko: o pieniądze, o zmęczenie, o to, kto dziś wstaje do dziecka.
Pewnej nocy Wojtek wrócił późno z pracy i rzucił kluczami o stół:
– Nie dam rady! Mam dość tego wszystkiego!
Patrzyłam na niego przez łzy:
– Myślisz, że ja mam łatwiej? Że nie chciałabym wrócić do czasów sprzed tego wszystkiego?
Przez chwilę milczeliśmy oboje. Potem Wojtek usiadł obok mnie i objął mnie mocno:
– Przepraszam… Kocham cię. Po prostu czasem czuję się bezradny.
Zrozumiałam wtedy, że oboje jesteśmy zagubieni i przestraszeni. Ale mamy siebie i Zosię.
Minęły dwa lata. Skończyłam studia z wyróżnieniem dzięki pomocy Wojtka i mamy. On dostał lepszą pracę jako informatyk w małej firmie. Zosia chodzi do żłobka i jest naszym największym szczęściem.
Czasem myślę o tamtych dniach pełnych smutku i niedostatku. O tym, jak łatwo można się poddać i jak trudno walczyć o siebie i bliskich.
Czy naprawdę można znaleźć lekarstwo na smutek? Czy wystarczy miłość i odwaga? Może każdy musi sam znaleźć swoją odpowiedź…