„Gotowanie to nie robota dla faceta!” – Historia jednej wizyty mojej teściowej, która zmieniła nasze życie
– Co ty wyprawiasz, Piotrze?! – głos teściowej przeszył ciszę poranka jak nóż. Stała w progu kuchni, z rozwianymi włosami i miną, która nie wróżyła niczego dobrego. Piotr, mój mąż, właśnie przewracał naleśniki na patelni. Ja siedziałam przy stole, jeszcze w piżamie, z kubkiem kawy w ręku i uśmiechem na twarzy. To miał być nasz spokojny weekend, ale wszystko zmieniło się w jednej chwili.
Teściowa przyjechała do nas dzień wcześniej. Zawsze była serdeczna, ale miała swoje zasady – a jedną z nich było to, że mężczyzna w kuchni to coś nienaturalnego. Przez lata starałam się nie zwracać na to uwagi, ale tego ranka jej reakcja była wyjątkowo gwałtowna.
– Gotujesz dla niej? – zapytała z niedowierzaniem, patrząc na Piotra tak, jakby właśnie przyłapała go na czymś haniebnym.
Piotr spojrzał na mnie bezradnie. Widziałam w jego oczach mieszankę złości i wstydu. – Mamo, przecież to tylko śniadanie. Chciałem zrobić coś miłego dla Agaty.
– Mężczyzna nie powinien stać przy garach! – syknęła teściowa. – To kobieta powinna dbać o dom!
Poczułam, jak narasta we mnie bunt. Przez piętnaście lat naszego małżeństwa dzieliliśmy się obowiązkami po równo. Oboje pracowaliśmy na pełen etat, oboje byliśmy zmęczeni po pracy i oboje chcieliśmy mieć dom, w którym każdy czuje się dobrze. Ale dla mojej teściowej świat wyglądał inaczej.
– Mamo, czasy się zmieniły – powiedziałam spokojnie. – Dzielimy się wszystkim. To nasz wybór.
Teściowa spojrzała na mnie z pogardą. – W moim domu nigdy by do tego nie doszło! Twój ojciec nawet herbaty sobie nie zrobił przez czterdzieści lat!
Piotr odłożył patelnię i usiadł obok mnie. Widziałam, jak zaciska pięści pod stołem. Wiedziałam, że walczy ze sobą – chciał stanąć po mojej stronie, ale nie chciał ranić matki.
– Mamo, to już nie te czasy – powtórzył cicho. – Kocham Agatę i chcę jej pomagać.
Teściowa usiadła naprzeciwko nas i przez chwilę panowała cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i szum czajnika. W końcu odezwała się z goryczą:
– Może i kochasz, ale ona cię wykorzystuje. Zobaczysz, jak skończysz – bez szacunku, bez dumy.
Poczułam łzy napływające do oczu. Nie dlatego, że zabolały mnie jej słowa – przez lata nauczyłam się je ignorować – ale dlatego, że widziałam ból w oczach Piotra. Wiedziałam, jak bardzo kocha matkę i jak trudno mu pogodzić jej świat z naszym.
Po śniadaniu Piotr wyszedł na balkon zapalić papierosa. Poszłam za nim.
– Przepraszam cię za nią – powiedział cicho.
– Nie musisz przepraszać – odpowiedziałam. – To nie twoja wina.
– Chciałem tylko zrobić ci przyjemność…
Przytuliłam go mocno. – I zrobiłeś. Nie pozwólmy jej tego zepsuć.
Wieczorem atmosfera była napięta. Teściowa milczała przez większość dnia, a kiedy już mówiła, rzucała kąśliwe uwagi o „prawdziwych mężczyznach” i „lenistwie młodych kobiet”. Czułam się upokorzona i bezradna. Próbowałam rozmawiać z nią spokojnie, tłumaczyć nasze podejście do życia, ale ona tylko wzdychała ciężko i patrzyła na mnie jak na kogoś z innej planety.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Piotra i słuchałam jego oddechu. Wiedziałam, że on też nie śpi.
– Może powinniśmy po prostu udawać przy niej? – szepnął nagle.
– Udawać co? Że żyjemy według jej zasad?
– Może wtedy byłoby łatwiej…
Poczułam gniew. – Łatwiej dla kogo? Dla niej? A co z nami?
Piotr westchnął ciężko. – Nie wiem już sam…
Następnego dnia rano teściowa zaczęła pakować swoje rzeczy wcześniej niż planowała.
– Wyjeżdżasz już? – zapytałam zdziwiona.
– Tak będzie lepiej – odpowiedziała chłodno. – Nie chcę przeszkadzać wam w waszym… nowoczesnym życiu.
Piotr próbował ją zatrzymać, ale była nieugięta. Pożegnała się z wnukami chłodno i wyszła bez słowa więcej.
Przez kolejne tygodnie Piotr był przygaszony. Czułam jego smutek i poczucie winy. Często siedział wieczorami w milczeniu albo wychodził na długie spacery. Ja też czułam się winna – czy naprawdę nasze szczęście musiało oznaczać czyjąś krzywdę?
Po kilku miesiącach teściowa zadzwoniła do Piotra. Rozmawiali długo. Nie wiem dokładnie o czym, ale po tej rozmowie Piotr był spokojniejszy.
Dziś minęło dziesięć lat od tamtej wizyty. Nasze relacje z teściową są poprawne, choć nigdy już nie były takie jak dawniej. Czasem myślę o tamtym śniadaniu i zastanawiam się: czy naprawdę warto walczyć o swoje szczęście kosztem rodzinnych więzi? Czy kompromis zawsze oznacza rezygnację z siebie? Co wy o tym sądzicie?