Gdy autobus stanął, życie ruszyło pełną parą: Historia Krystyny Nowak
— Babciu, kiedy pojedziemy dalej? — jęknął Staś, ocierając spocone czoło rękawem.
Spojrzałam na niego i na jego młodszą siostrę, Zosię, która już od kilku minut płakała cicho, przytulając się do mojego ramienia. Autobus stał w połowie drogi między działkami a naszym blokiem na Pradze. Sierpniowe słońce lało się przez brudne szyby, a powietrze w środku było gęste od potu, narzekań i niepokoju. Kierowca próbował coś naprawić pod maską, a ludzie wokół nas coraz głośniej wyrażali swoje niezadowolenie.
— Proszę pani, niech pani uspokoi te dzieci! — rzuciła z przodu jakaś kobieta w kapeluszu, wachlując się gazetą.
— Gdyby pani miała wnuki, wiedziałaby pani, że to nie takie proste — odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem, choć w środku aż się we mnie gotowało.
Wiedziałam, że powinnam być spokojna. W końcu to tylko autobus, tylko upał, tylko dzieci. Ale czułam, jak narasta we mnie napięcie. Od kilku miesięcy wszystko było „tylko” — tylko trochę gorzej ze zdrowiem, tylko trochę mniej pieniędzy na emeryturze, tylko trochę więcej samotności odkąd mój mąż odszedł dwa lata temu. Teraz jeszcze ten autobus.
Staś zaczął marudzić głośniej:
— Babciu, ja chcę do domu! Mama mówiła, że będziemy oglądać bajki!
Zosia wtuliła się mocniej:
— Babciu, boję się… — szepnęła.
Próbowałam ich uspokoić, ale sama miałam ochotę wybuchnąć płaczem. Wtedy zadzwonił mój telefon. To była moja córka, Marta.
— Mamo, gdzie jesteście? Czemu tak długo? — Jej głos był napięty, jak zawsze ostatnio.
— Autobus się zepsuł. Stoimy gdzieś na Grochowie. Dzieci są zmęczone i płaczą — odpowiedziałam cicho.
— Zawsze coś! Mówiłam ci, żebyś nie brała ich na działkę w taki upał! — krzyknęła Marta. — Nie rozumiesz, że potem są rozdrażnione? Ja muszę pracować z domu i nie mogę się nimi zająć!
Zacisnęłam zęby. Chciałam powiedzieć jej, że przecież robię to dla niej — żeby miała chwilę spokoju, żeby mogła popracować. Ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Odkąd została sama z dziećmi po rozwodzie, była wiecznie spięta i rozdrażniona. A ja… ja byłam jej workiem treningowym.
W autobusie zrobiło się jeszcze głośniej. Ktoś zaczął krzyczeć na kierowcę:
— Ile jeszcze będziemy tu siedzieć?!
Kierowca wyszedł z kabiny i rozłożył bezradnie ręce:
— Proszę państwa, dzwoniłem już po drugi autobus. Proszę o cierpliwość!
Ludzie zaczęli przeklinać pod nosem. Staś kopnął siedzenie przede mną.
— Babciu! Nudzi mi się!
Poczułam łzy napływające do oczu. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść z autobusu i iść przed siebie, zostawić wszystko za sobą — dzieci, Martę, ten upalny dzień i całą moją zmęczoną codzienność.
Ale wtedy spojrzałam na Zosię. Jej wielkie oczy były pełne strachu i ufności. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo — jak moja mama prowadziła mnie za rękę przez podobne kryzysy. Jak zawsze powtarzała: „Krystynko, życie czasem staje w miejscu tylko po to, żebyś mogła zobaczyć coś ważnego”.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać wnukom bajkę o magicznym autobusie, który zatrzymał się w środku lasu i zabrał dzieci do krainy lodów i waty cukrowej. Staś przestał marudzić, Zosia zaczęła się uśmiechać przez łzy.
W tym czasie ludzie wokół nas zaczęli rozmawiać ze sobą. Starszy pan obok zaproponował wodę komuś z przodu. Ktoś inny wyciągnął cukierki dla dzieci. Nawet kobieta w kapeluszu spojrzała na mnie łagodniej.
Po pół godzinie przyjechał drugi autobus. Wszyscy wysiedliśmy na rozpalony asfalt i przesiedliśmy się do nowego pojazdu. Dzieci były już spokojniejsze. Ja czułam się dziwnie lekka — jakby ten przymusowy postój pozwolił mi zobaczyć coś więcej niż tylko własne zmęczenie.
Kiedy dotarliśmy do domu Marty, ona już czekała w drzwiach z niezadowoloną miną.
— No wreszcie! — rzuciła chłodno. — Dzieci są głodne i brudne!
Chciałam jej odpowiedzieć ostro, ale zamiast tego powiedziałam spokojnie:
— Byliśmy razem. Przeżyliśmy przygodę. Może czasem warto się zatrzymać?
Marta spojrzała na mnie zdziwiona. Przez chwilę widziałam w jej oczach tę samą małą dziewczynkę, którą kiedyś tuliłam po nocnych koszmarach.
Wieczorem siedziałam sama w swoim mieszkaniu. Sierpniowe słońce powoli chowało się za blokami. Myślałam o tym wszystkim — o Martcie, o wnukach, o sobie samej.
Czy naprawdę tak trudno nam wszystkim zatrzymać się na chwilę i zobaczyć siebie nawzajem? Czy jeden zepsuty autobus może być początkiem czegoś nowego?
Może czasem życie musi stanąć w miejscu, żebyśmy mogli ruszyć dalej…