„Dlaczego zawsze ja muszę się uginać?” – Moje życie jako synowa pod jednym dachem z teściową

– Znowu nie umyłaś podłogi w kuchni, Marto. – Głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami w pianie, próbując nie pokazać, jak bardzo mnie to zabolało.

– Zaraz to zrobię, pani Zosiu – odpowiedziałam cicho, choć w środku aż się gotowałam. „Pani Zosiu” – tak kazała do siebie mówić, choć od trzech lat byłam żoną jej syna.

Marek, mój mąż, siedział w salonie i nawet nie podniósł wzroku znad gazety. Wiedziałam, że słyszy. Wiedziałam też, że nie zareaguje. Zawsze powtarzał: „Mama jest już starsza, trzeba jej ustępować. To jej dom.”

Ale czy to znaczyło, że ja przestaję być człowiekiem? Że moje potrzeby, zmęczenie, pragnienia – nie mają znaczenia?

Kiedy wprowadziliśmy się do domu teściowej, byłam pełna nadziei. Mieliśmy oszczędzać na własne mieszkanie, a ona zapewniała, że „będzie jak z córką”. Szybko jednak okazało się, że jestem raczej darmową pomocą domową niż członkiem rodziny.

Każdy dzień zaczynał się od rozkazu: „Marto, śniadanie na stół!” Potem sprzątanie, zakupy, gotowanie. Nawet kiedy wróciłam po porodzie ze szpitala, nie usłyszałam słowa wsparcia. Zamiast tego: „Dziecko płacze, a ty jeszcze nie wstawiłaś prania?”

Pewnego wieczoru, gdy próbowałam nakarmić płaczącą Zosię, teściowa weszła bez pukania do naszego pokoju.

– Dziecko jest głodne, bo nie masz mleka. Moja synowa, Ania, karmiła piersią do drugiego roku. – Spojrzała na mnie z wyższością.

– Staram się, pani Zosiu. – Głos mi się załamał.

– Starasz się? Za moich czasów kobieta nie narzekała, tylko robiła, co trzeba. – Wyszedł z niej cały żal do świata.

Po jej wyjściu Marek tylko wzruszył ramionami: – Nie przejmuj się, mama taka już jest.

Ale ja się przejmowałam. Każdego dnia coraz bardziej. Czułam się jak cień samej siebie. Przestałam spotykać się z przyjaciółkami, bo „co ludzie powiedzą, że młoda matka się włóczy”. Przestałam dbać o siebie, bo „w domu trzeba wyglądać skromnie”.

Wszystko było pod kontrolą teściowej: co jemy, jak wychowujemy dziecko, nawet jak świętujemy urodziny. Kiedy raz zaproponowałam, żebyśmy pojechali na weekend do moich rodziców, usłyszałam:

– A kto tu zostanie? Myślisz tylko o sobie.

Marek milczał. Zawsze milczał. Czasem miałam wrażenie, że jestem niewidzialna.

Najgorsze były wieczory. Siedziałam w kuchni i patrzyłam na swoje ręce – popękane od detergentów, drżące ze zmęczenia. Myślałam o tym, kim byłam kiedyś: wesołą dziewczyną z marzeniami o własnym domu, pracy, szczęśliwej rodzinie. Teraz byłam tylko „tą od roboty”.

Pewnej nocy nie wytrzymałam. Gdy Marek wrócił późno z pracy, czekałam na niego w kuchni.

– Marek, musimy porozmawiać. Tak dalej nie dam rady.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– O co ci chodzi?

– O to, że nie mam już siły. Twoja mama traktuje mnie jak służącą. Ty nigdy mnie nie bronisz. Czuję się tu jak intruz.

Westchnął ciężko.

– Przesadzasz. Mama jest wymagająca, ale to jej dom. Musimy się dostosować.

– A ja? Ja też tu mieszkam! Też jestem człowiekiem! – głos mi się załamał.

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach cień wątpliwości. Ale zaraz zgasł.

– Nie rób scen, Marta. Jutro pogadamy.

Ale jutro było takie samo jak zawsze.

Zaczęłam szukać pracy, choć teściowa była oburzona:

– Jak możesz zostawić dziecko? Co ludzie powiedzą?

Ale ja musiałam wyjść z tego domu, choćby na kilka godzin dziennie. Znalazłam etat w bibliotece. To był mój pierwszy krok do wolności.

Każdego ranka wychodziłam z domu z lękiem i poczuciem winy, ale wracałam z odrobiną nadziei. Poznałam tam Ewę – starszą bibliotekarkę, która szybko stała się moją powierniczką.

– Marta, musisz walczyć o siebie – mówiła. – Inaczej całe życie będziesz żyła pod cudze dyktando.

Zaczęłam stawiać granice. Kiedy teściowa kazała mi sprzątać po wszystkich, odpowiadałam spokojnie:

– Dziś nie dam rady, mam dużo pracy.

Marek coraz częściej patrzył na mnie z niezrozumieniem. Coraz częściej się kłóciliśmy.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam moją córkę płaczącą w kącie kuchni. Teściowa krzyczała:

– Twoja mama jest egoistką! Zamiast być w domu, woli obcych ludzi!

Wtedy coś we mnie pękło.

– Dość! – krzyknęłam. – Nie pozwolę, żeby pani mówiła tak do mojego dziecka!

Teściowa spojrzała na mnie jak na obcą osobę.

– W moim domu nie będziesz mi rozkazywać!

– To już nie jest tylko pani dom! – odpowiedziałam drżącym głosem.

Wieczorem spakowałam kilka rzeczy i pojechałam z córką do moich rodziców. Marek nie zadzwonił przez dwa dni. Kiedy w końcu się pojawił, był zagubiony i zły.

– Co ty wyprawiasz? Mama jest chora ze zmartwienia!

– A ja? Czy ktoś się mną przejmuje?

Długo rozmawialiśmy tej nocy. Po raz pierwszy powiedziałam mu wszystko: o samotności, upokorzeniu, strachu przed każdym dniem. O tym, że nie chcę być już tylko „tą od roboty”.

Nie wiem, co będzie dalej. Marek obiecał spróbować coś zmienić. Ale czy można zmienić kogoś, kto całe życie był nauczony milczeć i ustępować?

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: ile jeszcze można się poświęcać dla innych, zanim całkiem zapomni się o sobie? Czy naprawdę zawsze muszę być tą, która się ugina?