Czy naprawdę jestem dobrą matką? Moja walka o każdy dzień dla moich dzieci
– Arianna, nie możesz tak dalej żyć! – głos mojej mamy Zofii rozbrzmiewał w kuchni, gdzie właśnie próbowałam podzielić ostatnią kromkę chleba na pięć równych części. – Dzieci muszą mieć porządny obiad, a nie tylko zupę na wodzie i chleb!
Zacisnęłam zęby, starając się nie wybuchnąć. Wiem, że mama mówi to z troski, ale jej słowa bolą. Każdego dnia walczę o to, żeby dzieci miały co jeść, żeby nie widziały mojego strachu przed kolejnym rachunkiem. Ale ona widzi tylko to, czego nie mam.
– Mamo, robię co mogę – odpowiedziałam cicho, patrząc na swoje dłonie poplamione od buraków. – Nie jest łatwo, ale damy radę.
– Arianna, masz trzydzieści jeden lat! – podniosła głos. – Sama wychowujesz czwórkę dzieci i ciągle liczysz każdy grosz. Może powinnaś wrócić do mnie na jakiś czas? Przynajmniej dzieci miałyby ciepło i pełny talerz.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie mogłam wrócić do mamy. To byłoby przyznanie się do porażki. Przecież obiecałam sobie i dzieciom, że damy radę same. Po śmierci Pawła wszystko się posypało – jego choroba zabrała nam nie tylko ojca, ale i stabilizację. Zostałam sama z długami i czwórką dzieci.
Najstarsza, Ola, ma dwanaście lat i coraz częściej patrzy na mnie z wyrzutem. Wiem, że chciałaby mieć nowe buty na wiosnę, ale musiałam wybrać: buty czy prąd. Wybrałam prąd. Młodsze dzieci – Kuba, Basia i najmłodsza Zuzia – jeszcze nie rozumieją wszystkiego. Cieszą się z każdej drobnostki: naleśników z dżemem, wspólnego wieczoru przy świeczkach (gdy wyłączą nam światło), czy nowej książki z biblioteki.
– Mamo, Ola płacze w pokoju – szepcze Kuba, wchodząc do kuchni.
Odkładam nóż i idę do niej. Siedzi na łóżku, skulona, z twarzą ukrytą w poduszce.
– Córeczko…
– Dlaczego nie możemy być jak inne rodziny? – pyta przez łzy. – Czemu zawsze musimy się martwić?
Nie wiem, co odpowiedzieć. Przecież sama codziennie zadaję sobie to pytanie. Przytulam ją mocno.
Wieczorem mama wychodzi trzaskając drzwiami. Zostaję sama z dziećmi i ciszą pełną napięcia. Siadam przy stole i zaczynam liczyć: ile zostało pieniędzy do końca miesiąca? Czy starczy na leki dla Zuzi? Czy mogę pozwolić sobie na bilet miesięczny do pracy?
Pracuję w sklepie spożywczym na pół etatu. Szefowa nie chce dać mi więcej godzin – twierdzi, że nie ma potrzeby. Czasem dorabiam sprzątaniem u sąsiadki albo szyciem zasłon dla znajomych. Każda złotówka się liczy.
W nocy długo nie mogę zasnąć. Myślę o tym, co powiedziała mama. Może rzeczywiście powinnam poprosić ją o pomoc? Ale wtedy stracę resztki godności…
Następnego dnia rano Ola odmawia pójścia do szkoły.
– Nie pójdę w tych starych butach! Wszyscy się ze mnie śmieją!
– Olu…
– Nienawidzę tego domu! Nienawidzę biedy!
Zamykam oczy i czuję, jak serce mi pęka. Próbuję ją przekonać, ale wiem, że jej ból jest prawdziwy.
Po południu przychodzi sąsiadka, pani Teresa.
– Arianno, słyszałam rozmowę z twoją mamą… Może mogłabym ci pomóc? Mam trochę ubrań po wnuczce.
Czuję wdzięczność i upokorzenie jednocześnie. Przyjmuję ubrania dla Oli i dziękuję drżącym głosem.
Wieczorem dzwoni mama.
– Przepraszam za wczoraj… Po prostu się martwię.
– Wiem, mamo… Ja też się boję.
– Może jednak przyjedźcie na niedzielny obiad? Dzieci się ucieszą.
Zgadzam się. W niedzielę cała piątka idzie do babci. Dzieci zajadają się rosołem i domowym ciastem. Widzę ich szczęście i czuję ukłucie zazdrości – dlaczego ja nie mogę im tego dać?
Po powrocie Ola przytula mnie mocno.
– Mamo… Dziękuję za wszystko.
Patrzę na nią i wiem jedno: będę walczyć do końca. Ale czy naprawdę jestem dobrą matką? Czy miłość wystarczy, gdy brakuje pieniędzy?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze wytrzymam? Czy moje dzieci kiedyś mi wybaczą te wszystkie braki? A może to ja powinnam wybaczyć sobie?