„Zostawiłam wszystko i uciekłam do Warszawy. Czy można być dobrą matką, żoną i kobietą jednocześnie?”

– Mamo, gdzie jesteś? – głos mojej córki dźwięczał w słuchawce, a ja stałam na dworcu Warszawa Centralna, ściskając w dłoni bilet powrotny, którego nie miałam odwagi użyć.

Jeszcze kilka godzin wcześniej byłam w naszym mieszkaniu w Radomiu. Wstałam o świcie, jak zwykle – zanim wszyscy się obudzili. Zaparzyłam kawę, przygotowałam kanapki dla dzieci, wyprasowałam koszulę dla Piotra. Ale tego ranka coś we mnie pękło. Spojrzałam na siebie w lustrze: zmęczone oczy, włosy związane byle jak, cienie pod oczami. „Kiedy ostatni raz byłam po prostu sobą?” – pomyślałam. Piotr chrapał w sypialni, dzieci spały. Napisałam krótką wiadomość: „Piotrze, wyjeżdżam. Dzieci są u twojej mamy. Proszę, zrozum mnie i wybacz.”

Wyszłam z domu bezszelestnie. Na dworcu kupiłam bilet do Warszawy – nie wiedziałam jeszcze po co tam jadę. Może po wolność? Może po siebie?

W pociągu patrzyłam przez okno na przesuwające się pola i lasy. W głowie miałam tysiące myśli: „Co ja robię? Czy jestem złą matką? Czy Piotr mnie znienawidzi?” Ale najbardziej bolało mnie to, że nie potrafiłam już być żoną ani kobietą. Byłam tylko matką i służącą.

Wysiadłam na Centralnym i poczułam się jak ktoś zupełnie obcy. Warszawa była głośna, szybka, pełna ludzi, którzy nie zwracali na mnie uwagi. Przez chwilę poczułam ulgę – nikt mnie tu nie znał, nikt niczego ode mnie nie chciał.

Zadzwoniła moja mama.
– Aniu, co ty wyprawiasz? Piotr dzwonił do mnie, jest załamany! Dzieci płaczą! – jej głos był pełen wyrzutu.
– Mamo, ja już nie mogę… Ja się duszę w tym życiu! – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Każda kobieta tak ma! Musisz być silna! – usłyszałam.
Ale ja nie chciałam być silna. Chciałam być szczęśliwa.

Przez kilka godzin błąkałam się po mieście. Weszłam do kawiarni na Nowym Świecie. Obok siedziały dwie młode dziewczyny, śmiały się głośno, planowały wakacje. Patrzyłam na nie z zazdrością – one miały przed sobą całe życie, ja czułam się jakby moje już się skończyło.

Zadzwonił Piotr.
– Ania, wróć do domu. Proszę cię… Dzieci pytają o ciebie co pięć minut. Co mam im powiedzieć?
– Powiedz im prawdę – że mama musiała odpocząć.
– Odpocząć? Od czego? Od nas? – jego głos był pełen bólu i złości.
– Od siebie samej… – wyszeptałam i rozłączyłam się.

Zatrzymałam się u koleżanki ze studiów, Magdy. Przyjęła mnie bez pytań.
– Chcesz pogadać?
– Nie wiem od czego zacząć… – odpowiedziałam.
Usiadłyśmy na balkonie z winem.
– Magda, czy ty jesteś szczęśliwa?
– Czasem tak, czasem nie. Ale przynajmniej wiem, kim jestem. Ty chyba zapomniałaś o sobie, Aniu.

Przez kolejne dni próbowałam odnaleźć siebie w wielkim mieście. Chodziłam na długie spacery po Łazienkach, obserwowałam ludzi w metrze. Zaczęłam pisać pamiętnik – pierwszy raz od lat pozwoliłam sobie na własne myśli i marzenia.

Ale tęsknota za dziećmi była coraz silniejsza. Każdy telefon od nich rozdzierał mi serce.
– Mamo, kiedy wrócisz? – pytała Zosia.
– Niedługo, kochanie… Muszę jeszcze coś przemyśleć – odpowiadałam łamiącym się głosem.

Piotr przestał dzwonić. Przysłał tylko jednego SMS-a: „Nie wiem już, kim jesteśmy. Jeśli wrócisz, musimy wszystko zmienić.”

Pewnego wieczoru Magda zaprosiła mnie na spotkanie z jej znajomymi. Rozmawialiśmy o wszystkim – o polityce, książkach, podróżach. Poczułam się jak dawniej: inteligentna, ciekawa świata kobieta. Ktoś zapytał:
– A ty czym się zajmujesz?
Zawahałam się.
– Jestem… matką i żoną. Ale chyba szukam czegoś więcej.

Wróciłam do mieszkania Magdy i długo płakałam. Zrozumiałam wtedy, że nie mogę uciekać przed sobą ani przed rodziną. Muszę zawalczyć o siebie tam, gdzie jestem potrzebna najbardziej.

Następnego dnia kupiłam bilet powrotny do Radomia. W pociągu napisałam list do Piotra:
„Nie uciekam przed tobą ani przed dziećmi. Uciekam przed życiem, które mnie przygniotło. Chcę być żoną i matką, ale też kobietą z własnymi marzeniami i potrzebami. Jeśli mamy być rodziną, musimy to zrozumieć razem.”

Kiedy weszłam do domu, dzieci rzuciły mi się na szyję ze łzami w oczach.
– Mamo! Już nigdy nas nie zostawiaj!
Piotr stał w progu – zmęczony, ale jakby bardziej obecny niż kiedykolwiek wcześniej.
– Porozmawiamy? – zapytał cicho.
Usiedliśmy razem przy stole i pierwszy raz od lat rozmawialiśmy naprawdę szczerze: o zmęczeniu, samotności we dwoje i o tym, jak bardzo się pogubiliśmy.

Dziś wiem jedno: nie da się być dobrą matką i żoną bez bycia sobą. Ale czy można to wszystko pogodzić bez bólu i poświęceń?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Czy jestem wystarczająco dobra? Czy mam prawo chcieć więcej od życia?” A wy… jak myślicie?