Wigilia, która rozdarła moją rodzinę – historia o tym, jak święta stały się polem bitwy
– Twoja żona znowu psuje nam święta – usłyszałem od mamy, zanim zdążyłem powiesić kurtkę w przedpokoju. Jej głos był cichy, ale napięty jak struna. W kuchni pachniało barszczem i pierogami, a w powietrzu wisiała atmosfera, którą znałem aż za dobrze: coś zaraz wybuchnie.
Wszedłem do salonu. Kinga stała przy oknie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Moja siostra, Marta, udawała, że przegląda telefon, a ojciec zajął się choinką. Tylko babcia siedziała przy stole i patrzyła na mnie z troską.
– Może usiądziemy? – zaproponowałem, próbując nadać ton normalności. Ale już wiedziałem, że to nie będzie spokojna Wigilia.
Mama podeszła do Kingi i powiedziała z przesadną uprzejmością:
– Kingo, czy mogłabyś podać śledzie? Zawsze robisz to tak… oryginalnie.
Kinga spojrzała na nią chłodno:
– Oczywiście. Ale tym razem są po mojemu. Bez cebuli, bo wiem, że pani nie lubi.
– Ach, dziękuję – odparła mama. – Ale wiesz, u nas w domu zawsze były z cebulą. Tradycja to tradycja.
Zacisnąłem dłonie na oparciu krzesła. Od lat próbowałem pogodzić te dwie kobiety. Kinga była uparta i szczera do bólu, mama – przywiązana do swoich zwyczajów i przekonana, że tylko jej sposób jest właściwy. Każde święta wyglądały tak samo: drobne docinki, coraz ostrzejsze słowa, aż w końcu ktoś trzaskał drzwiami.
W tym roku miało być inaczej. Przysięgałem sobie, że nie pozwolę na kolejną kłótnię. Ale już po pierwszym daniu wiedziałem, że przegrałem.
– A gdzie jest kompot z suszu? – zapytała mama z wyrzutem.
– Zrobiłam kompot z żurawiny – odpowiedziała Kinga. – Dzieci go wolą.
– Dzieci… – mama przewróciła oczami. – U nas zawsze był z suszu.
Marta spojrzała na mnie znacząco. Widziałem w jej oczach pytanie: „Znowu to samo?”
Próbowałem ratować sytuację:
– Mamo, może spróbujesz tego kompotu? Jest naprawdę dobry.
Ale ona już była urażona. Wstała od stołu i wyszła do kuchni pod pretekstem sprawdzenia piekarnika. Kinga westchnęła ciężko i spojrzała na mnie:
– Może powinnam po prostu wyjść? Skoro wszystko robię źle…
– Nie mów tak – szepnąłem. – Proszę cię, spróbujmy jeszcze raz.
Ale ona już była zamknięta w sobie. Wiedziałem, że zaraz wybuchnie.
Po kolacji dzieci rozpakowywały prezenty pod choinką. Mama wróciła do salonu i zaczęła komentować:
– Kiedyś to były inne czasy… Dzieci cieszyły się z pomarańczy i orzechów, a teraz tylko te plastikowe zabawki.
Kinga nie wytrzymała:
– Może czas pogodzić się z tym, że świat się zmienia? Nie wszystko musi być tak jak dawniej.
Mama spojrzała na nią lodowato:
– Nie każdy musi wszystko zmieniać na siłę.
Cisza była gęsta jak śmietana. Ojciec chrząknął nerwowo:
– Może zaśpiewamy kolędę?
Ale nikt nie miał ochoty śpiewać. Marta wyszła na balkon zapalić papierosa, dzieci pobiegły do swojego pokoju. Zostaliśmy we troje: ja, Kinga i mama.
– Synu – zaczęła mama cicho – czy naprawdę musisz pozwalać jej wszystko robić po swojemu?
– Mamo! To jest też jej dom! – wybuchłem w końcu. – Chciałem tylko spokojnych świąt!
Mama spojrzała na mnie z bólem:
– Odkąd ona tu jest, nic nie jest spokojne.
Kinga zerwała się z miejsca:
– Mam już dość! Zawsze jestem winna! Cokolwiek zrobię, jest źle! Może powinnam w ogóle nie przychodzić?!
Wybiegła z pokoju i trzasnęła drzwiami sypialni. Zostałem sam z matką.
– Widzisz? – powiedziała cicho. – Zawsze tak kończy.
Nie odpowiedziałem. Czułem się jak dziecko rozdarte między dwiema matkami: tą, która mnie wychowała i tą, którą wybrałem na żonę.
Wieczorem poszedłem do sypialni. Kinga siedziała na łóżku ze łzami w oczach.
– Przepraszam – szepnąłem. – Nie wiem już, co robić.
– Ja też nie – odpowiedziała cicho. – Chciałam tylko być częścią tej rodziny…
Objąłem ją mocno. Wiedziałem jednak, że to nie wystarczy.
Następnego dnia rano mama podała mi kawę bez słowa. Ojciec patrzył na mnie z troską:
– Synu… czasem trzeba wybrać stronę.
Ale jak mam wybrać między matką a żoną?
Kilka dni później zadzwonił do mnie brat Kingi, Paweł:
– Stary, co tam się działo u was w Wigilię? Kinga płakała przez pół nocy…
Opowiedziałem mu wszystko. Milczał przez chwilę, potem powiedział:
– Może czas postawić granice twojej mamie? Albo przynajmniej porozmawiać szczerze z Kingą o tym, czego ona potrzebuje?
Wieczorem usiedliśmy z Kingą przy stole w kuchni.
– Powiedz mi szczerze: czego ode mnie oczekujesz?
Kinga spojrzała mi prosto w oczy:
– Chcę tylko szacunku. I żebyś czasem stanął po mojej stronie.
To było jak cios w brzuch. Zrozumiałem, że przez lata próbowałem wszystkich pogodzić i nikogo nie obroniłem naprawdę.
Kilka tygodni później przyszły urodziny mamy. Zadzwoniłem do niej:
– Mamo, chciałbym żebyśmy przyszli wszyscy razem. Ale proszę cię… spróbuj zaakceptować Kingę taką, jaka jest.
Usłyszałem tylko westchnienie:
– Postaram się…
Na urodzinach było lepiej – do czasu deseru.
Mama podała sernik i powiedziała:
– Kingo, może następnym razem ty upieczesz coś swojego?
Kinga uśmiechnęła się blado:
– Chętnie… jeśli pani pozwoli.
Mama odparła chłodno:
– To mój dom.
Znów poczułem ten znajomy ból w żołądku. Po powrocie do domu Kinga powiedziała:
– Albo coś się zmieni, albo więcej tam nie pójdę.
I wtedy pierwszy raz odważyłem się zadzwonić do mamy i powiedzieć jej wszystko prosto z mostu:
– Mamo… jeśli nie zaakceptujesz Kingi, stracisz mnie i wnuki. Nie chcę wybierać między wami.
Mama długo milczała po drugiej stronie słuchawki. W końcu powiedziała cicho:
– Nie wiem czy potrafię…
Od tamtej pory widujemy się rzadziej. Święta spędzamy sami albo z przyjaciółmi. Czasem tęsknię za dawnymi Wigiliami – pełnymi śmiechu i zapachu makowca mamy. Ale wiem też, że nie mogę dłużej pozwalać na to samo piekło co roku.
Czy można mieć dwie rodziny naraz? Czy da się pogodzić tradycję z nowoczesnością? A może każda rodzina musi kiedyś pęknąć na pół?