Stół, który dzielił zamiast łączyć. Historia Magdy z Poznania

– Magda, pamiętaj, żeby zrobić ten twój sernik z białą czekoladą! I nie zapomnij o bigosie, bo w zeszłym roku wszyscy się nim zajadali! – głos mojej teściowej, Haliny Nowak, rozbrzmiewał w słuchawce z taką energią, jakby właśnie wygrała los na loterii. Ja jednak czułam się, jakbym przegrała wszystko.

Odłożyłam telefon i przez chwilę patrzyłam w okno na szare poznańskie niebo. Za trzy dni Wielkanoc. Znowu cała rodzina mojego męża miała zjawić się u nas. Nasze trzypokojowe mieszkanie na Ratajach, które kiedyś wydawało mi się spełnieniem marzeń, teraz było dla mnie więzieniem. To przez tę przestrzeń wszyscy uznali, że to ja mam być gospodynią na każde święto.

– Znowu? – westchnęłam głośno.

Do kuchni wszedł mój mąż, Paweł. Uśmiechnął się lekko i pocałował mnie w policzek.

– Co tam? Mama już wszystko zaplanowała?

– Tak. I oczywiście liczy na to, że wszystko przygotuję sama. Paweł, może tym razem powiesz jej, że nie dam rady?

Paweł spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem.

– Magda, przecież wiesz, że mama już nie ma tyle siły. Poza tym ona cię uwielbia! Zawsze wszystkim opowiada, jaką masz rękę do kuchni…

– Ale ja też pracuję! – przerwałam mu. – I mam już dość tego, że wszyscy traktują mnie jak darmową kucharkę i sprzątaczkę.

Paweł wzruszył ramionami.

– No ale kto ma to zrobić? Moja siostra? Przecież ona nawet jajka nie umie ugotować…

Poczułam, jak narasta we mnie złość. Znowu to samo – wszyscy mają wymówki, a ja mam być tą niezawodną. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam nie kłócić się już tego wieczoru. Ale w środku czułam się coraz bardziej samotna.

Następnego dnia po pracy pojechałam do Lidla. Wózek wypchany po brzegi: kiełbasy, jajka, serki, warzywa na sałatkę jarzynową. W domu rozpakowywałam zakupy sama – Paweł siedział przy komputerze i kończył jakiś projekt do pracy.

Wieczorem usiadłam przy stole i zaczęłam planować menu. Sernik z białą czekoladą, bigos, żurek, sałatka jarzynowa, pasztet drobiowy… Lista była długa. Przez chwilę miałam ochotę rozpłakać się nad kartką papieru.

W piątek wieczorem zaczęłam gotować. Kroiłam warzywa do pierwszej w nocy. Ręce bolały mnie od mieszania ciasta na sernik. W sobotę rano obudził mnie dźwięk telefonu – Halina już dopytywała, czy wszystko gotowe.

– Magda, pamiętaj o tych pierogach z kapustą! Dzieciaki je uwielbiają!

– Tak, mamo Halino…

Kiedy skończyłam gotować i sprzątać kuchnię po raz trzeci tego dnia, usiadłam na chwilę na podłodze i oparłam głowę o szafkę. Czułam się jak cień samej siebie.

W niedzielę rano dom zaczął się zapełniać gośćmi. Halina weszła pierwsza – z torbą pełną prezentów dla wnuków mojej szwagierki (bo my z Pawłem dzieci jeszcze nie mamy).

– Magda! Jak tu pięknie pachnie! – wykrzyknęła teściowa i od razu zaczęła zaglądać do garnków.

Za nią weszła szwagierka Kasia z mężem i dwójką dzieci. Potem brat Pawła z żoną i ich synem. W sumie dwanaście osób.

Przez cały dzień biegałam między kuchnią a salonem. Podawałam talerze, dolewałam barszczu, kroiłam ciasta. Kiedy tylko próbowałam usiąść przy stole, ktoś wołał:

– Magda, a masz może jeszcze trochę tej sałatki?
– Magda, gdzie są czyste szklanki?
– Magda, dzieci rozlały sok na dywan!

Patrzyłam na Pawła – siedział przy stole i śmiał się z bratem.

Po obiedzie Halina podeszła do mnie i ściszonym głosem powiedziała:

– Wiesz kochanie… Może byście już pomyśleli o dziecku? Tyle lat po ślubie…

Zacisnęłam zęby.

– Mamo Halino, to nasza sprawa.

Teściowa spojrzała na mnie zaskoczona.

– Oj tam oj tam… Ja tylko tak mówię…

Wyszłam na balkon i zamknęłam za sobą drzwi. Przez chwilę patrzyłam na blok naprzeciwko i próbowałam powstrzymać łzy. Czułam się jak służąca we własnym domu.

Wieczorem goście wyszli. Paweł odprowadził mamę do samochodu. Ja zostałam sama w kuchni pełnej brudnych naczyń i resztek jedzenia.

Włączyłam radio i zaczęłam zmywać. Po godzinie Paweł wrócił.

– Magda… Dziękuję ci za wszystko. Mama była zachwycona!

Nie odpowiedziałam. Było mi wszystko jedno.

Kolejne tygodnie mijały podobnie. Każde rodzinne spotkanie wyglądało tak samo – ja w kuchni, reszta przy stole.

Pewnego dnia zadzwoniła Halina:

– Magda! W piątek robimy imieniny Kasi u was! Ja przyniosę tylko tort!

Tym razem coś we mnie pękło.

– Przykro mi, ale nie dam rady przygotować wszystkiego sama. Mam dużo pracy i jestem zmęczona.

W słuchawce zapadła cisza.

– Ale jak to? Przecież zawsze robisz wszystko najlepiej!

– Tym razem nie zrobię nic. Jeśli chcecie świętować u nas – każdy przynosi coś od siebie albo zamawiamy pizzę.

Halina była wyraźnie zaskoczona.

– No dobrze… Porozmawiam z resztą.

Paweł wrócił wieczorem do domu i od progu zaczął:

– Co ty narobiłaś? Mama mówiła mi przez telefon, że ją obraziłaś!

Spojrzałam mu prosto w oczy:

– Nie obraziłam jej. Po prostu powiedziałam prawdę: nie jestem robotem ani służącą. Jeśli chcesz mieć rodzinne święta – sam się zaangażuj albo poproś siostrę czy brata o pomoc.

Paweł milczał przez dłuższą chwilę.

– Nie wiedziałem, że aż tak ci to przeszkadza…

– Bo nigdy nie pytałeś – odpowiedziałam cicho.

Od tamtej pory wiele się zmieniło. Rodzinne spotkania stały się rzadsze – a jeśli już były, każdy przynosił coś od siebie albo zamawialiśmy jedzenie na wynos. Paweł zaczął pomagać mi w kuchni i sprzątaniu po gościach. Halina długo była obrażona – ale w końcu pogodziła się z nowymi zasadami.

Czasem myślę o tych wszystkich latach spędzonych przy garach i zastanawiam się: dlaczego tak długo pozwalałam innym decydować o moim życiu? Czy naprawdę warto poświęcać własne szczęście dla świętego spokoju?